Chłodny północny wiatr smagał mi futro, rzeźbiąc na nim przeróżne wicherki, mierzwiąc i tak nieregularne plamki na karku. Ze szczytu góry mogłam zobaczyć niemal wszystkie tereny watahy. Drzewa, gęste lasy były tak ogromne, że sama myśl o tym, jak pojedynczy wilk jest mały, była nie do przyjęcia. Spróbowawszy przyjąć do wiadomości piękno, dzikość, moc tej przestrzeni, czułam, jak moje serce zaczynało ogarniać tłumiące uczucie. Jak wtedy, gdy patrzysz na coś, na co czekałeś od dawna, a oczekiwanie przyprawiło nagrodzie niezliczonych przymiotów. Byłam sama, słońce o tej porze dnia i pory roku wisiało nisko nad horyzontem. Mogłam patrzeć wprost w jego oblicze. Oto ta wielka i odległa gwiazda zsyła życie na ten świat. Ta sama, która w innych okolicznościach zsyłałaby zagładę. Wyruszyłam w góry, by pobyć w samotności. Coś się we mnie budziło. Odzywając się coraz częściej, odciągało moją uwagę od przyjaciół, pracy i odpoczynku. Rozpoczęłam pielgrzymkę, wiedząc, że na końcu odnajdę odpowiedzi na swoje pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz