Rosyjski Instytut Badań Przyrodniczych drżał w posadach na wieść o losach przerwanego do tej pory eksperymentu z udziałem Canis Lupus. Oto z głównego centrum dowodzenia doszła wieść, że wadera której wszczepiono zapłodnione komórki, żyje mimo że wszyscy już dawno porzucili nadzieję na sukces w tym przypadku. Niejeden z nich musiał przełknąć gorycz utraconych zaszczytów i pieniędzy, ale po dwóch latach, wilki pozostawione do obserwacji, a następnie opuszczone, by dokonały swojego żywota, znów zaczęły interesować wielki świat. Choć każdy szczegół był ściśle tajny, a władze wykorzystywały wojsko, by nic nie wymknęło się spod kontroli, środowisko naukowe rządziło się własnymi prawami. Generał Fiodorow był mile zaskoczony i bardzo niecierpliwy nowych wydarzeń. W końcu będzie milionerem, wystarczało tylko poczekać na rozwój sytuacji. Plany były dalekosiężne, ale skoro wadera żyje, ich zarys stawał się coraz bardziej wyraźny.
---
Cóż mam powiedzieć?
Czas mija tak powoli. Każda chwila podobna do poprzedniej. Wśród wszystkich zawirowań ujrzeć mogłam tylko jego oblicze. I ten widok tak bardzo mnie umacniał. Ile minęło, już ciężko było zliczyć, jednak zaczynałam rozumieć, co się dzieje. W tych krótkich momentach, gdy byłam przytomna, rozmawiałam z Magnusem, a on starał się mi wszystko wyjaśnić. Po kilkudziesięciu przebudzeniach sama zaczęłam dostrzegać więcej. Basior starał się być dla mnie wsparciem, ale wykorzystując swoją moc, spełniał to zadanie tylko częściowo. W tych krótkich chwilach początkowo niezauważalne, później wyraźne wyrzuty sumienia skrywały słowa, które jego zdaniem nie powinny zostać wypowiedziane na głos. I chciałam mu pomóc, i za każdym razem, gdy z głębin bólu w moim ciele wypłynąć mogłam na powierzchnię, chciałam mu dać więcej czasu. Za każdym razem choćby kilka sekund dłużej z nim porozmawiać. Minęło kolejne kilkanaście przebudzeń, wiele z nich możliwych tylko dzięki jego mocy, i mogłam porozmawiać z nim kilka minut.
- Magnus? - starałam się brzmieć jak najbardziej ciepło, ale gardło nieprzyzwyczajone do wydawania dźwięków zaszło delikatną chrypką. Odkaszlnęłam, niszcząc wizerunek dobrze czującej się osoby.
Basior popatrzył mi prosto w oczy, tym samym zbolałym wzrokiem, jaki mu towarzyszył od pewnego czasu.
- Magnus, czy wszystko w porządku? - zapytałam. Wilk uśmiechnął się smutno i powiedział wymuszonym tonem:
- Głupia jesteś. To ty leżysz w jaskini medycznej – mimo woli odwzajemniłam uśmiech, ale jego słowa nie dały mi żadnej otuchy.
- Coś cię martwi – z przekonaniem spojrzałam mu w oczy. Znów uśmiechnął się półgębkiem, jednak wpatrzywszy się dobrze, doskonale wiedziałam, że się do tego zmusza. Najwyraźniej sam zrozumiał, że mu nie wierzę, bo odwrócił wzrok i westchnął cicho. Milczenie zawisło w powietrzu przez chwilę, przerwane dopiero szeptem wilka, wlepionego w podłogę.
- Ja już nie wiem.
Gdy myślałam już, że dane mi będzie dowiedzieć się prawdy, ból w brzuchu odezwał się niemiłosiernie, jakby ktoś wbił mi tam sztylet. Niemal czułam ciepłą i lepką krew spływającą z rany. Złapałam się w domniemane źródło, ale futro miałam całkowicie suche. Co się dzieje? - pomyślałam i znów straciłam przytomność.
Dni, tygodnie lub miesiące zajęło mi wdrożenie jednego postanowienia. Chciałam wstać i każde otworzenie oczu, było nierówną walką z czymś, co było wewnątrz mnie. Raz gdy już udało mi się podtrzymać na przednich łapach, natychmiast poczułam szarpnięcie, jakby grawitacja dla mojego tyłu była trzy razy większa i upadłam na posłane. Magnus, gdy dowiedział się o moich próbach, chciał mi je wyperswadować, ale krótkie pytanie o tajemniczą diagnozę, której wciąż nie mogłam się dowiedzieć, sprawiło, że chciał zejść na inne tematy rozmowy. A swoje założenie realizowałam, gdy basior był poza jaskinią medyczną. Brak jego pomocy nie była mi na rękę. Pewnego razu, obudziłam się w środku nocy i dziesięć minut próbował się przekręcić na drugi bok. Nawet próba jakiegoś ruchu, była natychmiast równoważona zawrotami głowy, kłuciem, pieczeniem i chyba każdym innym schorzeniem, jakie było mi znane. W dodatku bardzo doskwierała mi bezsilność, budząc złość i zawziętość. Zazwyczaj starałam się być jak najciszej, by i Flora nie nakłaniała mnie do leżenia w miejscu. Tym razem jednak zbygłośne warknięcie samo mi się wymsknęło. Koło się kręciło: próba – ból – złość – próba.
Główna medyczka jednak nie dała się przechytrzyć i w końcu przyłapała mnie na podnoszeniu się. Jej głos jeszcze chwilę odbijał się w mojej głowie, zanim zorientowałam się, o co mówiła.
- Jeśli będę leżała, to zwariuję i wtedy nie tylko ty będziesz mi potrzebna, ale i psycholog – warknęłam, ostatkiem sił, włożywszy w to jednak wystarczająco serca, by moja uwaga doszła do jej uszu.
- Hmmm… - zasępiła się - no dobrze. Coś wymyślę.
Po dwóch dniach Flora ściągnęła Magnusa. Po przedstawieniu mu swojej propozycji nie był do końca przekonany, ale ostatecznie zaufał medycynie w osobie tej ładnej wadery.
- Może spróbujcie jakoś połączyć moc – zaproponowała. Choć z pewnością byłam wtedy przy zmysłach, nie docierało do mnie, o co jej chodzi.
- Ja dawno jej nie używałam no i…
- Nie do końca o to mi chodziło – przerwała mi medyczka – Niech twoja moc zostanie na miejscu, w tobie. Magnus? - spojrzała na basiora, a ten w odpowiedzi kiwnął głową. Ja wciąż niezbyt rozumiałam. Na moim pysku musiało widnieć głębokie zaskoczenie, bo oboje uśmiechnęli się pod wąsem.
- Twoim zadaniem jest wstanie z posłania. Skup się na tym.
Posłusznie podążyłam za wskazówką wadery, z całych sił próbując przekroczyć próg bólu, w dość nieokreślony sposób czułam, że moc Magnusa działa i łagodzi ten szczyt, przez który miałam przejść. Nasz wspólny wysiłek już prawie się opłacił, ale mój organizm znów postanowił stracić przytomność.
Próbowaliśmy każdego dnia. Było naprawdę ciężko, ale za wszelką cenę nie chciałam zrezygnować. Miałam nadzieję, że jeśli nauczę się wykonywać choćby najmniejsze kroki, nie będę już słabym pacjentem u medyka. Tak się czułam traktowana, widzieli mnie kruchą, delikatną i wrażliwą. Okazywana mi troska zaczęła mnie denerwować. W takim razie nie zaniechałam samotnych prób, już bez pomocy magii niebieskiego ognia. Skupiłam się na swoich możliwościach i nie myślałam odpoczywać. I w końcu, nastał ten dzień, gdzie towarzyszący mi ból, choć nadal piekielny, nie uniemożliwiał mi wyprostowania się. Był wtedy środek nocy, miałam obawy, czy nie śnię. Szczerze uśmiechnęłam się do siebie i w głowie już rysowałam jutrzejsze spotkanie z ukochanym i medyczką. Następnie sama położyłam się i pierwszy raz zasnęłam, nazwijmy to z własnej woli.
Kolejnego dnia Magnus przyszedł do jaskini z upolowanym jedzeniem dla pacjentów, zamienił kilka życzliwych słów i razem z Florą przyszli do mojego kąta. Powitałam ich, już siedząc wyprostowana, ze zwycięskim uśmiechem na pysku. Oboje stanęli jak wryci, a ja wykorzystując efekt zaskoczenia, zapytałam najbardziej wyniosłym tonem, na jaki było mnie stać.
- Jaka diagnoza Floro? - wilki popatrzyły po sobie, basior słysząc moje słowa natychmiast przybrał pochmurny wyraz twarzy, a główna medyczka, nic nie mówiąc podeszła nieco bliżej, sprawdzając chyba, czy nie oszukuję. Może zastanawiała się, jak się czuję, ale zaraz rozeznała się w sytuacji. Niedługo wytrzymałam, ukrywając grymas bólu pod pogodnymi oczami. Byłam tak odrętwiała, że nawet nie mogłam patrzeć w dół, bojąc się, że rozleciałam się tam na kawałki. Wiedziałam, że już nie długo będę przytomna, ale to było po prostu dla mnie bardzo ważne.
- Chcę ją usłyszeć – powiedziałam stanowczo. Medyczka pokręciła jeszcze głową, skrzyżowała wzrok z Magnusem i w końcu, uzyskując jakieś nieme potwierdzenie, popatrzyła na mnie.
- Jesteś w ciąży, Tisko
Zabrakło mi oddechu w piersi. Przez całą sekundę jeszcze byłam pewna, że to żart, ale jedno spojrzenie basiora, pozbawiło mnie wszelkich wątpliwości. Ale wciąż coś się nie zgadzało.
- My przecież...nigdy… - umilkłam, przyjąwszy całe znaczenie tych słów. Spiekłam raka i popatrzyłam w ziemię, czując naraz wszystko, co tylko mogłam. Wstyd, smutek, wyrzuty sumienia, nowe pytania. Świat dookoła zaczął wirować, a ja faktycznie myślałam, że rozbijam się na małe kawałeczki. Musiałam się położyć i w końcu zasnąć.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Bałam się, że stało się coś, gdy mnie nie było. Przerażała mnie myśl, co przeżywał Magnus. Wszystkie wątpliwości otaczały moją głowę jak stado wron. Nie zwiastowały niczego dobrego. Próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek. Cokolwiek! Byliśmy porwani, robili na nas eksperymenty, wróciliśmy do domu, właściwie nie wiadomo dlaczego, potem coś się stało, jakaś czarna plama, gdy nie wiedziałam, gdzie jestem, z kim i co czynię. Potem jaskinia medyczna. Kiedy? Kiedy?! - krzyczałam w swojej głowie. Nie byłam zajęta sobą, nie obchodziło mnie, co będzie przy porodzie. Wszystko było w złej kolejności. Ja, zawahałam się przy tej myśli, ja nigdy mu nie powiedziałam, że go kocham. Tak bardzo chciałam wiedzieć, czy odwzajemniał to uczucie, choćby tam w czterech ścianach laboratorium. Teraz zrozumiałabym nawet, gdyby odszedł. Może ja bym uczyniła to samo na jego miejscu. Miałam dość zabawy z uczuciami, chciałam szczerej rozmowy, postanowień. Wiedzieć, czy to uczucie ma rację bytu.
Ale jeśli naprawdę odejdzie? - i ta myśl przerażała mnie jeszcze bardziej.
Mimo tego wszystkiego ból zmienił swoją istotę. Jakoś nie potrafiłam go odrzucić, znienawidzić. Wiedziałam już, że nie jest na marne. Że całe to cierpienie będzie miało koniec i co ważniejsze, będzie miało sens. Zdarzyło się nawet, że uśmiechnęłam się w duchu, do tego co się działo. Powinnam być wściekła, zrozpaczona, ale nie potrafiłam. Nie potrafiłabym już chyba czuć urazy.
<Magnus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz