Po sycącym posiłku na polanie życia, ruszyłem na stepy. Miałem nadzieję, że Ciri na mnie nie czekała i że zdążę na czas na umówiony poprzedniego dnia trening. Gdy tylko stanąłem na skraju stepów, oniemiałem z wrażenia. To miejsce wyglądało niczym inna, niezamieszkana planeta. Biała połać, nieruchomego i nienaruszonego śniegu, nie przypominała mi niczego co dotychczas było mi dane zobaczyć.
- O jesteś wujku! – usłyszałem za
sobą znajomy głos. Ciri stanęła obok mnie i tak jak ja patrzyła z podziwem na otaczające
nas piękno. – Łaaaał, naprawdę jest ładnie. To co!? Ścigamy się do klifu!? –
krzyknęła pogodnie wadera i z ogromną dozą energii zaczęła biec, zostawiając
mnie kompletnie w tyle. Ruszyłem za nią dość powolnie. Bieg w tak grubym,
zbitym śniegu nie należał do najłatwiejszych. Kilka razy zaliczyłem glebę,
przez co jak dotarłem na miejsce „mety” byłem już cały mokry od śniegu.
- No dobrze. To teraz musimy
tylko przygotować tor przeszkód. – powiedziałem do wadery, która już dawno
odpoczywała sobie na klifie, gdy ja niedołężnie doczłapywałem się do niej.
Chyba zaczynam się starzeć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz