Przez długi czas wypatrywał Puchła wśród śniegu, wąchał lód w poszukiwaniu charakterystycznego zapachu brzoskwini, którym odznaczało się małe stworzenie, nasłuchiwał cichego popiskiwania. Niczego jednak nie mógł znaleźć. Jeździł w tą i z powrotem, coraz bardziej zmartwiony, przestraszony wręcz, jednak z każdą ubywającą nieubłaganie chwilą coraz bardziej się przekonywał, że nie mógł niczego znaleźć. Wrócił nawet do odcinka rzeki, w którym pierwotnie się bawili, jednakże puchatej kulki wciąż nigdzie nie było. Nie było nawet śladu.
– Rozpłynął się w powietrzu czy jak... – wypalił do samego siebie rudzielec. – Przecież musi coś tu być... Jeszcze niedawno było.
Ślizgał się uparcie po lodzie, z głową tak nisko, jak tylko pozwalała mu na to zdobyta równowaga, rozglądając się i wąchając dookoła. Dalej null, nic, ani w zaspach śniegu, ani na powierzchni lodowego lustra, ani nawet gdzieś na brzegu, gdzie Puchło mogło odpoczywać. Paki wreszcie usiadł zrezygnowany.
Na jego ogonie pojawił się ruch, a ruchowi towarzyszyło ciche popiskiwanie. Dobrze znane popiskiwanie.
– Ty mała cholero... – wymruczał basior, pozwalając wykończonemu Puchłu ułożyć się do snu w swoich ogonach.
<7/7>
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz