środa, 13 stycznia 2021

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

Kiedy stawiała ostatnie kroki na śniegu, znalazłszy się wreszcie w zasięgu łapy od swojej jaskini, jej opaska zdążyła całkowicie przesiąknąć pod wpływem jej ciężkiego, przyspieszonego oddechu. I choć jeszcze nie mogła jej zdjąć, a co za tym idzie niczego zobaczyć, to, przechodząc przez pozbawioną  drzew polanę, miała nieodparte wrażenie, że wschodzące słońce zdążyło już rozkwitnąć w pełnej krasie. Czuła na ciele ciepły blask wiotkich, rozrzedzonych mrozem promieni słońca, które przywodziły jej na myśl dawno zapomniane wspomnienia ubiegłego lata. I choć nie mogła mieć pewności, co obecnie dzieje się na ukrytym przed jej wzrokiem niebie, w jej głowie wyklarował się obraz słońca, które płacze złotymi łzami. 
Nietrudno w taką pogodę żywić się nadzieją; tak jak jej zmarznięte ciało budziło się pod wpływem delikatnych promieni słońca, tak jej dusza szukała podobnego doświadczenia, niezdolna odnaleźć go w żaden inny sposób, jak tylko chwytając się myśli ulotnych jak obrazy na wodzie. 
Było trochę niezręcznie, ale w gruncie rzeczy sympatycznie, myślała, przechodząc lekkim krokiem przez niski próg jaskini. Nietrudno było zauważyć, że towarzyszący jej wtedy basior nie nawykł do życia we wspólnocie, tym bardziej starała się więc dystansować nieco od wszystkich jego słów i pochopnych działań, co przecież za każdym razem przychodziło jej z tak ogromnym wysiłkiem. Tak czy inaczej, było w tej myśli coś tak niepohamowanie smutnego, coś, co nie potrafiło dać jej spokoju i sprawiało, że nawet teraz, rozważając odległe początki basiora, którego dawno temu zostawiła daleko w tyle, opuściła głowę, w przypływie bolesnej apatii opierając się o chłodną ścianę swej niewielkiej jaskini. 
Oczywistą oczywistością było to, że jej specyficzna, trochę śmieszna osobowość kazała jej współczuć basiorowi - tej niesamowitej słabości była świadoma nawet ona sama. Wiedziała, że rzeczywistość nie jest taka prosta i z jej płynnego obrazu nie da się w wydzielić jednoznacznie czerni ani bieli, a mimo to czuła głęboką, niedorzeczną prawie potrzebę pomocy wilkowi. Bogowie jej świadkiem, najzwyczajniej w świecie chciała go odmienić. 
Wpatrując się w sufit z opaską ściągniętą teraz nisko nad brodę, zastanawiała się chwilę głęboko nad ścieżkami, jakie mogła teraz obrać, kiedy zaśmiała się nagle, rozluźniając napięte jeszcze od czasu spaceru mięśnie. Dała za wygraną, zwyczajnie decydując się pozwolić pchać się wichrom losu tam, gdzie akurat będą miały szybki kaprys ją zabrać. 
Nawet pomimo powierzchownego pogodzenia się z własnymi myślami, jakie zaszło właśnie w czterech ścianach niezwykle czystej groty, coś w dalszym ciągu oddalało od wadery pragnienie snu. Z jakiegoś powodu czuła, że w jasnym świetle budzącego się dnia czeka na nią coś ważnego, czego bardzo nie chciała przegapić. Jej wola zaczęła jednak topnieć w zatrważającym tempie w zderzeniu z nasilającym się ciężarem zmęczenia, które urosło nagle kilkukrotnie teraz, kiedy znalazła ciepłe i bezpieczne miejsce na spoczynek. Z ostatnią odrobiną żalu, jaka jej została, zamknęła oczy. 
Obudziła się, czując dochodzące do niej z zewnątrz jasne, uderzająco bezbarwne światło zwiastujące zbliżające się nieubłaganie nadejście wieczoru. Dla kogoś o tak nieuregulowanym cyklu snu budzenie się o tej porze nie powinno być niczym dziwnym, a jednak była to jedna z tych rzeczy w jej osobliwym życiu, do których młoda wadera wciąż nie była w stanie się przyzwyczaić. Z jakiegoś powodu za każdym razem odnosiła wrażenie, że omija ją wtedy coś ważnego; niekomfortowe uczucie nasiliło się znacznie teraz, kiedy Alfa wydał to idiotyczne prawo i po zmroku nie można było - za nielicznymi wyjątkami - uwidzieć na zewnątrz żywej duszy. 
Odwracając wzrok od dalekiego wyjścia i całej okazałości zasypiającego powoli świata, podniosła się powoli, leniwie rozglądając się po niemal pedantycznie uporządkowanym pomieszczeniu, dając tym samym chwilę zastygniętym na chłodzie mięśniom na powrót do powierzchownej chociaż sprawności. 
Nim zdążyła zastanowić się nad tym, w jak najlepszy sposób wykorzystać ostatnie godziny, podczas których legalnie mogła przebywać na zewnątrz, zorientowała się, że prócz dyskomfortu towarzyszącemu niechętnej pobudce dokucza jej także nieprzyjemny ucisk w pustym żołądku. Zdziwiła się trochę, biorąc pod uwagę fakt, że nadal prawie czuła na języku pozostałości wybornego posiłku, jaki został podarowany jej poprzedniej nocy, ale koniec końców postanowiła nie tracić czasu na roztrząsanie tej kwestii szczególnie mocno; doszła do krótkiego wniosku, że głód musi być jedną z tych tajemniczych rzeczy w życiu, nad których sensem i istotą nie warto się nawet próbować zastanawiać. Naciągnęła opaskę na oczy, przez chwilę żałując, że między wczorajszą nocą a porankiem nie miała siły próbować jej nawet uprać, po czym lekkim, tanecznym prawie krokiem wyszła na ukryty pod senną warstwą białego śniegu świat. 
Chociaż pierwotnym celem, jaki towarzyszył jej kiedy opuszczała dom, było polowanie, wadera  szybko zorientowała się, że jej myśli krążyły teraz raczej drastycznie odmiennym torem. Pozwoliła im prowadzić się po plątaninie zapachów i różnorakich dźwięków niknących pośród cichego szumu wiatru w zupełnie przypadkowe, zdawać by się mogło, miejsca. 
Ucieszyła się, gdy pośród wielu zapachów naszła wreszcie na ślad tego jednego - z jakiegoś powodu wiedziała, że o tej porze nie zastanie go w domu. Woń, która tak przykuła jej uwagę, wzbogacona była czymś, czego brakowało poprzedniej nocy, jakby nutą czegoś ostrego, czegoś, co wzbudzało w waderze ekscytację i jakieś niespokojne, szalone prawie uczucia. Zaciekawiona jeszcze bardziej tajemnicą przyciągającej jej woni, poszła za jej tropem i - od kilkunastu pięknych minut pobłogosławiona możliwością w miarę bezpiecznego zrzucenia opaski - ujrzała wysokiego basiora pośród niewiele mniejszych zasp. 
– Patrz, znowu się spotykamy – ucieszyła się szczerze, nim narastające uczucie niepokoju, jakie towarzyszyło jej już od jakiegoś czasu, stało się nagle prawdziwie przytłaczające. Spuściwszy wzrok z basiora, rozejrzała się po śnieżnej krainie. – Kto...? – zdążyła powiedzieć, nim basior, uznając to jakby za komendę, której nie może się sprzeciwić, rzucił się biegiem za jakimś cieniem. Dosłownie takie odniosła wrażenie - widziała tylko chudą, czarną jak noc sylwetkę postaci niewiele niższej od jej przyjaciela, która znikała pomiędzy kolejnymi zaspami. 
– Hyarin! – zawołała w pierwszym odruchu, tylko po to, by przekonać się, jak bardzo ta próba okazała się daremna. Wadera nie zamierzała jednak dać za wygraną, dlatego całą swoją siłą ruszyła przed siebie, mając nadzieję dogonić zwinniejszego od siebie basiora. 
– Hyarin... – zaczęła raz jeszcze pomiędzy kolejnymi niespokojnymi oddechami, prawie dusząc się od zimnego powietrza, kiedy udało jej się ponownie zrównać kroki z wilkiem. – Nic ci nie jest? 
– Muszę iść dalej – Dalej? Dokąd? Nie potrafiła zrozumieć, o co może chodzić wilkowi, ale w tym niezrozumiałym, niebezpiecznym uporze bardzo jej kogoś przypominał... Ogarnięta znanym już aż za dobrze lękiem, zorientowała się nagle, że musi zrobić wszystko, by szybko uspokoić basiora. 
– Nie możemy iść dalej. Pomyśl, już późno, jesteśmy daleko... – wiedząc, że jej szczera prośba bez pokrycia nie wystarczy, by go zatrzymać, starała się zaszantażować basiora, odwołując się do rozkazów z góry. Było to dosyć głupie, biorąc pod uwagę fakt, że niecałe dwadzieścia cztery godziny temu wspólnie je złamali, a kiedy uderzyła ją nagle tego świadomość, czuła, że nie pozostało jej już nic innego, jak tylko w ostatnim porywie desperacji uderzyć w czysto błagalne tony. – Jak się dowiedzą, już po nas! – w pierwszym momencie zdawało jej się, że to, co robi, to tylko sprytna zagrywka, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że cała drży z emocji, a strach i brutalne uczucie tego, że coś właśnie przecieka jej przez palce, wzbudzało w niej iskierki paniki. Emocje przelały się do jej słów, burząc ostatnią granicę rozsądku i nie potrafiła już odróżnić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Poczuła, że coś w niej pęka, a jakby na potwierdzenie tego, jej głowę zaczął ściskać otępiający ból. 
– Czuję się zobowiązany, by iść za nim – wyszeptał Hyarin, krusząc resztę jej nadziei. 
– Co masz na myśli? – słowa z trudem przeszły jej przez gardło. Nie była w stanie zrozumieć już niczego; czuła się, jakby basior mówił w jakimś obcym dla niej języku, może jakimś dialektem wyszarpanym z jego pokrytej dotąd cieniem przeszłości, z której, miała wrażenie, zaczęły wyłaniać się jakieś chaotyczne, niepasujące do siebie elementy. 
Stał wyprostowany, przypatrując się jej nieruchomym spojrzeniem. Serce biło jej jak oszalałe, gdy drżała delikatnie z mrozu i przejęcia. Miała wrażenie, że dźwięk ten wypełnia jej uszy. On uśmiechnął się mile i, gdy już pozwoliła sobie myśleć, że wszystko będzie dobrze, odwrócił się i pomknął za postacią znikającą w bezlitosnej bieli. 
Patrząc, jak wilk, którego dopiero uczyła się nazywać przyjacielem, oddala się od niej, niepokojąco zbliżając się do odległej granicy horyzontu, poczuła, że jej mięśnie nagle tężeją; wstrzymała oddech, przyjmując w płuca bolesną prawie ilość mroźnego powietrza. Czuła, jak wszystko wokół niej cichnie. Coś sprawiło, że wróciła myślami do tego pięknego, dzisiejszego poranka, a konkretniej do tamtejszych rozważań. 
Wiedziała, że basior ma nietypowy, trochę ostry charakter, ale to, co teraz ujrzała, przerosło jej największe oczekiwania, pozostawiając ją w głębokim szoku. Nie wiedziała, czego może się po nim dalej spodziewać. Czy powinna zareagować, spróbować rozdzielić go z, być może Bogu ducha winnym przybyszem, nim skrzywdzi go do tego stopnia, że nie będzie już odwrotu? Zastanawiała się, jak wiele istot basior pozbawił już życia; sądząc po tym, co teraz ujrzała, liczba ta pewnie była wysoka. 
Czy więc powinna próbować mu przeszkodzić i ochronić nieznajome jej życie, czy też pozwolić Hyarinowi działać po swojemu? Sama nie była bez wad. Nie była od niego wiele lepsza, dlaczego więc powinna wymagać od niego czegokolwiek i próbować go zmienić? 
Czy powinna po prostu tu zostać i na niego poczekać? Czy wróci do niej, kiedy będzie po wszystkim? Wróci jak zawsze, porozmawiają, pójdą na spacer, jeszcze raz oddadzą się tej niepohamowanej radości, która pozwala zapomnieć o istnieniu całego świata? 
Poczuła, jak dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa, gdy wzięła kolejny głęboki oddech, pozwalając zimnemu powietrzu wypełnić jej płuca i przeszyć jej drobne ciało. Ruszyła biegiem przed siebie, z całą swoją siłą, by, choćby tym wysiłkiem miała dokonać żywota, jeszcze raz móc spojrzeć w złote oczy basiora. Głód ją osłabiał, sprawiając, że jej łapy grzęzły w gęstniejącym na mrozie śniegu, ale jakieś instynkty ciągle pchały ją przed siebie, nie dając jej zrezygnować z celu pomimo wszystkich przeciwności. To, co ją ogarnęło, było niezwykłe. Odniosła wrażenie, że, nawet gdyby musiała przemknąć przez ogień, rzuciłaby się w sam jego środek, by jeszcze raz znaleźć się u boku basiora. 
W końcu dotarła. 
Za późno. 
Cholera
Krew spływała po śniegu, wypełniając powietrze zapachem, który przyprawiał ją o mdłości. Czarny nieznajomy leżał nieruchomo, zwinięty na śniegu, jakby, kładąc się do snu, próbował uchronić się przed chłodem zimowej nocy. Odwrócony do niej plecami, tak, że nadal nie znała jego twarzy. 
Martwy
Jej przerażone oczy napotkały spojrzenie Hyarina, który stał wyprostowany na sztywnych łapach, górując tryumfalnie nad ciałem. Basior dyszał ciężko ze zmęczenia, świeża krew rozlała się na jego twarzy i szyi. Jego drobne, złote oczy pokrywała dziwna mgła szaleństwa, nie odróżniając przy tym jego oblicza zbytnio od zastygłej reakcji wykutej na twarzy Kali. 
– Miał coś przy sobie? – odezwała się po chwili wadera, która zdołała jakby w końcu wybudzić się z transu. Okrążyła ciało, by wreszcie móc spojrzeć martwemu w twarz. Jej wzrok od razu spłynął na głęboką ranę na szyi. Poczuła dziwne mrowienie w gardle, gdy zachwiała się lekko na zesztywniałych łapach, które były ostatnim tak wyraźnym reliktem przeżytego przed chwilą szoku. 
– Nie – odpowiedział jej Hyarin, który zdążył już opanować oddech. Zachowywał się teraz, jakby nic się nie nigdy nie wydarzyło, tym samym może nawet bezwiednie kojąc jeszcze bardziej rozszalałe przed upływem minuty emocje Kali. – Zwyczajny wilk. 
– Cholera – rzuciła wadera, uwalniając jedyne słowa, jakie przychodziły jej teraz do głowy. 
Po chwili, biorąc w płuca głęboki oddech, rozejrzała się słabo po okolicy. Nastał już mrok i wszystko wydawało się takie ciche i senne, tylko jeden szkarłatny obraz tak bardzo wyrywał się pustce, kontrastując ze światem do tego stopnia, że widok ten prawie zaczął irytować młodą waderę. 
– Gdzie jesteśmy? – spytała chłodno. – To jeszcze nasze tereny? 
Basior podniósł głowę do gwieździstego nieba, jakby potrzebując chwili, by móc zebrać myśli. Po chwili bezczynności, pokręcił nieznacznie głową. 
– To chyba już za zachodnią granicą. 
Wadera odetchnęła z ulgą. 
– Tyle dobrze... – wyszeptała niewyraźnym głosem. 
Przypatrując się nieszczęsnej ofierze tej nocy, zorientowała się nagle, że uścisk jaki czuła w żołądku, patrząc na zastygnięte w objęciu śmierci ciało, niekoniecznie brał się tylko z samego strachu i obrzydzenia, ale z pewnością bardzo przyczyniał się do tego też głód, o którym zapomniała, a który po szalonej pogoni uderzył w nią ze zdwojoną siłą. 
Zastanawiając się tylko przez chwilę, podniosła się na słabych łapach i zbliżyła do trupa. Patrząc w chłodne oczy towarzysza, ostrożnie oderwała spory kawał mięsa z otwartej szyi, z charakterystycznym odgłosem wypuszczając na świat ciepły i świeży kwiat szkarłatnej krwi. 

< Hyarin? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz