Otworzyłam sennie oczy słysząc szmer, który przeszkadzał mi od dobrych kilku minut. Ziewnęłam przeciągle jednocześnie wydobywając z siebie charakterystyczny jęk. Ktoś mi kiedyś powiedział, że ziewnięcie bez tego dźwięku nie jest pełne i choć nie pamiętam kto to był, to ta informacja cały czas żyje w mojej głowie nie pozwalając mi ziewać jak na waderę przystało. Moje oczy zarejestrowały ruch po prawej stronie jaskini i momentalnie zwróciłam całą swoją uwagę na to miejsce. Yir krzątał się dość chaotycznie wokół jednego z pacjentów, mamrocząc coś pod nosem w niezrozumiałym dla mnie języku. Dopiero po kilku chwilach moje oczy zarejestrowały dalszą część jaskini. Bałagan był niebywały, nic dziwnego, że Yir poruszał się chaotycznie, prawdopodobnie nie mogąc znaleźć potrzebnych mu narzędzi, ziół i fiolek. Najwyraźniej nie tylko dla mnie zachowanie porządku przy jednoczesnym opiekowaniu się pacjentami jest zbyt trudną sztuką. Wstałam powoli, ziewając po raz kolejny, czym przeciągnęłam wzrok mojego pomocnika. Byłam głównym medykiem od zaledwie dwóch dni i już czułam fizyczne wyczerpanie. Coraz bardziej podziwiałam Etain, która ciągnęła to wszystko latami i to prawie zupełnie sama.
- Jak dobrze, że już wstałaś,
Floro. – powiedział do mnie z ulgą Yir, zachowując typowy dla siebie uprzejmy i
podniosły jednocześnie ton.
- Jak się sprawy mają? – spytałam
przecierając oczy i po raz kolejny otwierając pysk do ziewania. Ułożenie planu funkcjonowania w tej jaskini było teraz dla mnie priorytetem. Zarówno ja jak i
Yir musimy dzielić się pracą tak, żebyśmy zawsze byli wypoczęci, pacjenci
oporządzeni a jaskinia w czystości.
- Większość pacjentów jest w
dobrej formie i widać, że choroba zaczyna odpuszczać. Z samego rana zostali
nakarmieni i napojeni. A właśnie, Twoje śniadanie z resztką wody stoi tam. –
basior wskazał mi kawał mięsa leżący przy wyjściu z jaskini i niewielką szklaną
miskę wody stojącą obok niego. A raczej resztki miski, inaczej nie zostałaby
wyrzucona przez ludzi i używana przez nas. Gdy pomyślałam o jedzeniu od razu
poczułam ssące uczucie w brzuchu. Machnęłam łapą do Yira żeby poszedł za mną.
Położyłam się przy posiłku i zaczęłam jeść.
- Co masz na myśli mówiąc, że
większość pacjentów? – spytałam przeżuwając niezbyt smaczny, ale pożywny kawał
mięsa. Jeśli miałam przeżyć kolejny dzień tej plagi ospy to musiałam mieć dużo
energii. Od początku choroby przybyło do nas tuzin wilków. Od dzisiaj tych
zdrowszych miałam uleczyć z pomocą swojej mocy, nie wiedziałam jednak na ile starczy
mi sił. Jaskinia była pełna, a różne stadia choroby zasugerowały mi, że
prawdopodobnie powinnam odseparować od siebie chorych, tak jak zrobiłam to z
Kali. Właśnie Kali…
- Mamy kilka ciężkich przypadków.
– Yir spojrzał na starszego wilka leżącego bez sił przy jednej ze ścian,
później wskazał młodą wilczycę, która przyszła razem z Kali oraz… stworzony
przeze mnie namiot, w którym przebywała najbliższa mi pacjentka. Poczułam
niepokój ogarniający całe moje ciało. Trzeźwe myślenie opuściło mnie na moment,
a chęć pójścia do Kali i natychmiastowego wyleczenia jej prawie wygrała. Zaraz
po tym w mojej głowie pojawiły się dwie myśli. Jedna dotyczyła innych
pacjentów, których musiałam oczyścić z choroby i moje opadnięcie z sił nikomu nie
pomoże. O ile wierzyłam w Yira, to zajęcie się nimi wszystkimi i wyleczenie w
miarę szybko samemu, byłoby bardzo ciężkie. Druga myśl była przypomnieniem, że
Kali nie była jeszcze na tyle dorosła, żebym mogła na niej użyć mojej mocy.
Chwila nieuwagi i mogłaby być zamknięta w dość pokracznym dziecięcym ciałku.
Otrzepałam się ze złych myśli i wróciłam do jedzenia, tym razem przeżuwając
znacznie szybciej.
- No dobrze… skoro pacjenci są
ogarnięci to zajmij się porządkami. Najpierw poukładaj narzędzia, zioła i
fiolki. Umyj co trzeba, szczególnie te brudne szmatki leżące na tamtej kupie. –
wskazałam mokry śmierdzący stos szmat do wycierania i mycia bąbli ospowych. –
Tylko pamiętaj żeby nie moczyć ich centralnie w jeziorze czy rzece, nie chcemy rozprzestrzenienia
się tej zarazy. – Yir pokiwał głową jakby entuzjastycznie. - A! W sumie przed
tym wszystkim przyniósłbyś jeszcze wodę, im więcej będziemy ich nawadniać tym
lepiej.
- Wodę powinien zaraz przynieść
Ry. – Poczułam ledwie wyczuwalny dreszcz idący od dołu pleców. Spojrzałam w dół
na swoją szyję i zobaczyłam piękny szal, który dostałam od basiora poprzedniego
dnia. Zmęczenie i emocje sprawiły, że zaczęłam myśleć, że to wszystko był sen.
- Ry tu był? – spytałam starając
się ukryć zainteresowanie, prawdopodobnie bez skutku.
- Tak. Pytał o Ciebie. –
uśmiechnął się do mnie Yir prawdopodobnie wyczuwając co się święci. – Jak mu
powiedziałem, że śpisz to zaproponował pomoc. Właściwie to czuwał pod jaskinią
całą noc.
Podziękowałam basiorowi za
informacje i pozwoliłam już odejść do pracy. Mętlik w głowie i różnorodność
uczuć nie pomagały mi w ułożeniu sensownego planu działania na dzisiaj.
Wiedziałam, że muszę rozdzielić pacjentów, a do tego musiałam zrobić obchód i
dokładnie stwierdzić ich stan. Jednak jak przyjdzie Ry, powinnam poświęcić mu
choć chwilę, za to co dla nas robi. Oczywiście tylko dlatego, chce z nim
porozmawiać… W końcu muszę mu się jakoś odwdzięczyć, prawda? A Kali. Moja
kochana Kali. Czułam przy niej taki spokój i dobrą energię. Rozumiałyśmy się
jak siostry, jakbyśmy od zawsze się znały i miały być na zawsze razem.
Przegryzłam ostatni kawałek mięsa i wstałam, żeby popić go resztkami wody
przygotowanymi przez Yira. Wtedy też postanowiłam kolejność działań tego dnia.
Najpierw Kali, potrzebowała mnie najbardziej i czułam, że moja obecność może jej
wiele pomóc. Następnie reszta najgorzej czujących się pacjentów i obchód po wszystkich
w celu ich rozdzielenia. Później jak starczy mi czasu i sił powinnam zacząć ich
leczyć swoją mocą. TAK. Tak właśnie powinno być. Są ważniejsze sprawy niż mętne
uczucia do basiora, którego znam od dwóch dni. Ry musi poczekać.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz