sobota, 23 stycznia 2021

Od Hyarina - ''O Widzącym Posągu, przepowiedni i ukrytym stawie'' Opowiadanie konkursowe

Rzecz się działa zimą, gdy mróz skuł jeziora, a śnieg przyozdobił ziemię białą, iskrzącą pierzyną. Szybko zapadał zmierzch, który ciemnym całunem okrywał świat, pozostawiając go w mroku na długie godziny. Jedynym wtedy źródłem światła był księżyc, gwiazdy, a niekiedy zorza. Właśnie wspomniana barwna łuna napełniała serce pewnego wilka radością, ilekroć pojawiła się na niebie. Wspinał się wtedy na sam czubek swojej jaskini i zafascynowany spoglądał na jej subtelny taniec. Energia tych zielono-fioletowych świateł była jak szalony galop dzikiego konia, a jednocześnie delikatna niczym muśnięcie rannej, morskiej bryzy. Te sprzeczności stymulowały całe wilcze ciało, pozostawiając po sobie przyjemne drżenie duszy i umysłu. Ta oto zorza zawitała na nieboskłonie w noc zimowego przesilenia. W noc najdłuższą w roku.  

Tego dnia słońce wyjątkowo wcześnie skryło się za horyzontem. Miejscem jego spoczynku były strzeliste szczyty gór, które wzięły je w ramiona, zalewając krwawą czerwienią zachodni skrawek nieba. Hyarin wyjrzał z jaskini, a w twarz uderzyła go fala ciepłego światła. Czas najwyższy byś ustąpiło miejsca prawowitemu panu niebios. Oto bowiem na sklepienie wstępowała srebrzysta tarcza w całej swej okazałości. Pełnia przypadała akurat na tę wyjątkową noc. Chłodny oddech zimowego wiatru owładnął samotnego drapieżnika, który czekał na nadejście całkowitego zmierzchu. To miało zwiastować rozpoczęcie jego wędrówki w głąb pogrążonego we śnie lasu.  

Gwiazda polarna kierowała go na północ dobrze mu znanym pierwotnym głosem przodków. Ten pradawny zew kazał mu ruszyć na spotkanie nieprzyjaznego oblicza zaśnieżonych szczytów i mrocznych otchłani leśnych. Dzikie łono witało przybysza, który przemierzał wytrwale kolejne polany i nieznane gęstwiny pełne niezliczonych par oczu i gromady odgłosów zlewających się w jeden chóralny okrzyk. Nawet uśpione na pozór knieje tętniły nocnym życiem, niewidocznym dla niezbyt wnikliwego obserwatora. Trzepot skrzydeł puszczyka, cichego zabójcy, dotarł ledwie słyszalnym szmerem do uszu wilka. Był mistrzem w swoim fachu, bezszelestny i precyzyjny jak katana w jednej chwili nurkował ku ziemi wypatrzywszy niczego nieświadomą ofiarę. Jedynie zduszony pisk zaskoczonej myszy informował mieszkańców, co właśnie zaszło. Hyarin nabrał powietrza w płuca. Uniósłszy pysk ku niebu zawył przeciągle. Jego donośny głos niósł się daleko, wyrażając tym więcej niż słowa mogły przekazać. Rozpaczliwe nuty pełne tęsknoty docierały do najciemniejszych zakątków puszczy, gdzie czaiło się zło w towarzystwie dobra. Bez ciemności wszak nie istniałoby światło. Gwiazdy możesz ujrzeć jedynie nocą.  

Księżyc górował już nad światem, gdy Hyarin dotarł do nieznanej sobie części lasu. Jego zapach niósł za sobą niepokój, co samo w sobie było bardziej kuszące, niźli zniechęcało do dalszej tułaczki. Jakaś część jego umysłu, która lubowała się w bólu i cierpieniu teraz szczególnie się uaktywniła. Wszelkie ciemne strony, niegodziwości i bestialstwa oplatały swoimi bezdusznymi jęzorami pnie drzew za wyimaginowaną granicą, którą miał za moment przekroczyć. Uśmiechnął się lekko. Ciekawe jakież demony będą lubieżnie płaszczyć mu się pod łapami, dotykać lepkimi od grzechu szponiastymi dłońmi, gdy wkroczy na to terytorium wynaturzenia. Miejsce, gdzie niepodzielnie panuje zniszczenie, gdzie ciemność jest nawet za dnia. Jeden krok i Hyarin wyruszył na spotkanie sił o niezmierzonej dotąd potędze. Przyspieszył, czując ścigające go nieprzychylne spojrzenia. Nie kierował nim strach, a dzikie podniecenie. Uczucie, które nie opuszczało go podczas ścigania swoich ofiar w szaleńczym amoku, który podsycało napięcie i metaliczny smak posoki. W takich chwilach czuł falę życia, rozpierającą go od środka, zalewającą niczym mordercze tsunami. Śmiech rozniósł się echem po trzewiach mrocznego lasu, dając wrażenie jakby wraz z wilkiem zakrzyknęło każde stworzenie kryjące się w gęstwinie. Za nim goniło zielonkawe skrzydło zorzy, jego nieocenionej dziś towarzyszki. Nie pozwalała mu poczuć się osamotnionym, choć była odległa. Panowała na niebie, on na ziemi.  

Zwolnił, gdy nastąpił łapami na suche liście. Dziwne. Do tego miejsca jakby nie dotarła zima. Powietrze zdawało się być cieplejsze, choć aura dalej była nieprzyjazna. Świat przed nim wyraźnie różnił od tego, który pozostawił za sobą. Śniegowe zaspy ustąpiły lekko wilgotnej, pachnącej mchem ziemi. Klon, na który patrzył nie zgubił liści, mieniących się teraz w srebrzysto-błękitnej poświacie ciepłymi kolorami. Czas zdawał się nie istnieć w tej przestrzeni, zamykając skrawek lasu w bezpiecznej bańce odciętej od pazura zimy. Coś wołało Hyarina, jakieś niezrozumiałe pragnienie spomiędzy drzew. Ruszył przed siebie wiedziony ciekawością. Wiatr niósł ze sobą słodki zapach kwitnących czereśni, które pojawiły się znikąd, otaczając wilka dwoma milczącymi rzędami. Ich piękno było zimne i obce jakby nie należały do tego świata. Hyarin podszedł do jednej z nich w skupieniu, przyglądając się jej białym kwiatom. W tych drzewach był zaklęty jakiś wieczny smutek, delikatne płatki opadały na ziemię niczym gorzkie łzy. Piękna i zrozpaczona panna młoda w lekkiej jak tchnienie wiosny sukni, czekająca z utęsknieniem na swojego kochanka, którego nigdy nie będzie dane jej zobaczyć. Serce ścisnęło się z bólu w piersi szarego wilka, który mógł jedynie oglądać ten przykry widok. Spektakl z pogranicza jawy i snu.  

Cichy sad ciągnął się bez końca. Każda z czereśni zdawała się być inna. Hyarin niemalże czuł bijące od drzew cierpienie i żałość. Ciężko mu było znieść tyle rozpaczy naraz, do oczu cisnęły się łzy, choć nie był w stanie podać ich przyczyny. Czy to miejsce wyzwalało w nim takie emocje, które zwykle skrzętnie ukrywał? Lecz teraz nie miał przed kim. Przed nikim nie musiał udawać, prócz siebie samego. A to przecież siebie bał się najbardziej. Otarł pysk wierzchem łapy, biorąc głęboki oddech. Postarał się odciąć od tych negatywnych emocji, tworząc z ciała ostoję dla swojego niestabilnego ducha.  

Chodź. 

Spomiędzy upiornie powykręcanych pni wołał go głos. A raczej bardzo silne pragnienie, by pójść w tamtą stronę. Jakby w jego głowie rozbrzmiał tylko dla niego przeznaczony niebiański dźwięk. Poszedł w kierunku, z którego dochodził, przynajmniej tak mu się wydawało. Krajobraz zmienił się nieznacznie, rzędy drzew czereśniowych zastąpiły wiotkie brzozy i stare wierzby pochylające się we wdzięcznym ukłonie. Gdzieś z oddali dobiegł cichy plusk wody. Nastrój w obecnym otoczeniu był zgoła inny niż w opuszczonym przez wilka sadzie. Panował spokój i przyjemne ciepło jak podczas jednego z niezliczonych letnich wieczorów, gdy słońce pozostawiało na horyzoncie różowo-pomarańczową łunę, a ziemia mogła wreszcie odetchnąć po ciężkich godzinach upału. To było jak wspomnienie rześkiej lipcowej nocy pełnej cichego gwaru w trawach łąkowych i leśnych ostępach. Cudowne miejsce. Hyarin szedł powoli, napawając się harmonią, która sprawowała rządy na tym tajemniczym terytorium. Nagle dostrzegł blask między wysokimi trawami, który natychmiast zwrócił jego uwagę. Gdy podszedł ukazało się przed nim oczko wodne, którego srebrzysta tafla roztaczała po polanie mglistą poświatę. Część brzegu porastał tatarak i pałki wodne, a powierzchnię stawu pokrywała ledwie widoczna rzęsa. Trawa wokół była miękka jak pierzyna, tworząc seledynowy dywan, z którego nie chciało się już nigdy zejść. Wtem spostrzegł najpiękniejszą kobietę, jaką widział w życiu. Nie spotykał zbyt wielu ludzi, ale ta z pewnością była wyjątkowa. Smukła postać wyciosana w wapieniu z pokrytymi mchem ramionami, co sprawiało wrażenie jakby były one przykryte ciemnozielonym szalem. Lewą dłonią przytrzymywała spore naczynie ułożone na barku, prawą zaś wskazywała na wodę. Jej wyrzeźbiona suknia, choć nieruchoma, zdawała się lekko falować. Twarz zastygła w łagodnym uśmiechu, a oczy, mające trochę zbyt wiele wyrazu jak na martwą skałę, wpatrywały się wprost na wilka.  

 - Przybywasz z daleka – ten sam głos, który go tutaj przywołał, teraz wydobywał się spomiędzy zimnych warg kobiety. Posąg poruszył się z trudem, kamienne ręce ujęły flakon i przycisnęły go do piersi. Nie miała najwyraźniej wykutych nóg, a tylko suknię, bowiem nie podeszła bliżej. Mierzyła jedynie Hyarina spokojnym spojrzeniem jakby ta sytuacja nie była anomalią. Ten natomiast zmartwiał zaskoczony widokiem mówiącej skały. Jednak coś, czego nauczyły go podróże i związane z nimi doświadczenia to to, że są zjawiska, o których istnieniu nie mamy pojęcia. Najwyraźniej patrzył na jedno z nich. Zdziwienie szybko przerodziło się w zainteresowanie, typowe dla tego wilka, gdy miał on do czynienia z czymś nowym. 

 - Nie wydajesz się przerażony - zagaiła znów kamienna pani, uśmiechając się. Zwróciła swoje oblicze w stronę rosnącej obok niej czereśni, znacznie większej niż pozostałe, które Hyarin mijał, obejmując ją rzewnym spojrzeniem. Na jej profil padała teraz smuga księżycowego światła, sprawiając, że skała przybrała mlecznobiały odcień, uszlachetniając postać jeszcze bardziej.  

 - Wiele już widziałem - zaczął wilk, lecz głos uwiązł mu w gardle, gdy z powrotem napotkał to przeszywające spojrzenie. 

 - Zaiste, widzę to. Przeżyłeś w życiu niejedno - odparła mgliście, wkomponowując się idealnie w cały nastrój tajemnicy jaki wokół roztaczała. Z jakiegoś dziwnego powodu Hyarinowi wcale to nie przeszkadzało. Mógł się rozpływać w tym anielskim głosie i twarzy, w każdym geście, który ta kobieta czyniła. Musnęła palcem ukwieconą gałązkę drzewa, która drgnęła pod wpływem dotyku.  

 - Nie mam imienia, lecz nazywają mnie Widzącym Posągiem lub Panią Czasu - odpowiedziała na niezadane pytanie, które jednak wisiało w powietrzu od dłuższej chwili. - Czasami słyszałam też, że jestem wiedźmą znad stawu - zaśmiała się dźwięcznie jakby te słowa przywiodły jej na myśl jakieś zabawne wspomnienia.  

 - Słyszałem kiedyś o tobie. W dalekich krajach. Ponoć umiesz przepowiedzieć przyszłość, naprawić przeszłość i zmienić teraźniejszość - powiedział cicho Hyarin, podchodząc nieco bliżej. Pani Czasu uśmiechnęła się szeroko, ściskając mocniej dzban, który trzymała.   

 - Rada jestem, że poznałeś mnie nim się spotkaliśmy. Po twoim spojrzeniu mniemam, że masz podobny dar do mojego - popatrzyła na niego badawczo jakby szukała czegoś więcej. Wilk odwrócił wzrok. 

 - Zdarza mi się mieć widzenia dotyczące przyszłości, ale nie panuję nad tym i zdarzają się one bardzo rzadko - odparł z lekkim niezadowoleniem. Nie lubił przyznawać się do rzeczy, które mu nie wychodzą lub które są poza jego kontrolą. W końcu tego nie można nawet nazwać umiejętnością. To jak produkt ewolucji, który został uznany przez naturę za potrzebny, a tak naprawdę jest kompletnie nieprzydatny, wręcz niekiedy utrudnia życie. Kobieta wyglądała na lekko zamyśloną, spoglądając z półprzymkniętych powiek w niebo. 

 - Dawno już nikt mnie nie przebudził. Ostatnia osoba dotarła tu jakieś trzydzieści lat temu - gładko zmieniła temat, odciążając tym samym wilka od niewygodnego obowiązku tłumaczenia dalej, tego co wolał przemilczeć. Z ulgą przyjął taki obrót sprawy. 

 - Mogę spełnić jedną twoją prośbę dotyczącą każdego wymiaru czasowego jaki wybierzesz. Za opłatą z krwi - ciągnęła tym samym jedwabnym głosem, który brzmiał niemal jak muzyka. Pochyliła się nad wodą i nabrała jej w naczynie. Kilka kropel spłynęło po jej gładkich dłoniach, przypominając drogie pierścienie z perłami. Teraz dzban wyraźnie jej ciążył, o ile coś może ciążyć skale. Mimo wysiłku nie straciła na swojej wyniosłości i dumnie zadarła w górę podbródek.  

 - Właściwie, ja nie... - Hyarin niepewnie zaczął mamrotać coś pod nosem. Niezbyt ciekawiła go przyszłość. Żył z dnia na dzień, nie przejmując się jutrem przez dwa lata. A przeszłość... Była bolesna, ale kształtowała go w pewien sposób. Kim, by się stał, gdyby zaczął operować czasem? 

 - Nie zmuszę cię do tego. Lecz wiedz, że taka okazja nie zdarza się co dzień - rzekła z lekkim smutkiem, stawiając pełen flakon na trawie obok kawałka skały, który robił za jej podstawę. - Budzę się w szczególności w takie noce jak ta. Utworzyłam sobie tu swój własny ogród zamknięty w splocie pór roku. Tutaj rządzą inne prawa przyrody, jesień jest wiosną, zima latem. Nikt chyba do końca nie wie od czego zależy zmiana aury w naszym skrawku świata - mówiła zagadkowo jakby, czując potrzebę wytłumaczenia się przed obcym stworzeniem, które wciąż stało przed nią. 

 - Więc te czereśnie... - urwał, szukając słów. Chciał zapytać skąd te dziwne odczucia podczas spaceru tajemniczym sadem. Rzeźba zdawała się bezbłędnie odczytywać jego myśli.  

 - Wiele stworzeń, które witały w moich progach odczuwały dojmujący smutek, idąc ścieżką zaraz przy granicy z właściwym światem. Choć widzę to miejsce jedynie przez tę ścianę brzóz - tu wskazała smukłe drzewa za Hyarinem. Wilk obejrzał się i przyznał, że gdzieniegdzie prześwitywały różowawe kwiaty. 

 - Mogę sobie jedynie wyobrażać jak piękne są, choć pełne rozpaczy - dodała rozmarzona, co trochę kłóciło się ze zdaniem, które właśnie wypowiedziała. Basior postanowił ciągnąć temat, chciał dowiedzieć się jak najwięcej. 

 - Miałem poczucie, że każde z tych drzew jest inne. Jakby miały swoje charaktery i każde niosło własne cierpienie - szepnął, spoglądając na kwiat, który właśnie opadł na kamienne ramię. Kobieta wzięła go delikatnie w swoje szczupłe palce i ułożyła na otwartej dłoni. 

 - Przeczucie cię nie zwodzi. Jesteś niezwykle interesujący. Rzadko spotykam kogoś, kto dochodzi do podobnych wniosków. Zwykle przybywający tu wędrowcy zrzucają to karb swoich lęków lub przeżyć - zacisnęła dłoń, w której trzymała kwiat, a gdy ją otworzyła została na niej jedynie kupka pyłu. Westchnęła. 

 - Moja ingerencja w czyjeś życie ma jeden warunek. Nie można powiedzieć nikomu, co się zobaczyło lub jaka zmiana zaszła. Wiąże nas wtedy przysięga krwi. Gdy ktoś ją złamie przemienia się w drzewko czereśniowe, dręczone niespełnionymi marzeniami, tragiczną przeszłością, wyrzutami sumienia, spekulacjami, co byłoby, gdyby się opamiętał i nie wyjawił tajemnicy. Jak widzisz wielu ludzi, ale też zwierząt i magicznych istot zlekceważyło mój zakaz lub nie dało rady się powstrzymać - pogładziła pieszczotliwie gałąź, która dotykała jej ramienia.  

 - Ta wydaje się być ci szczególnie bliska - zauważył Hyarin, wskazując na ukwieconą roślinę rosnącą obok. Kobieta uśmiechnęła się gorzko. 

 - Bardzo dawno temu, podejrzewam, że kilka setek lat wstecz, zakochał się we mnie pewien młody człowiek. Przyszedł z jednej z okolicznych wiosek. Nie był dumnym rycerzem czy zamożnym urzędnikiem. Był szczery w swoich uczuciach, zwykły, prosty chłopak. Polubiłam jego piegowatą twarz, jasne oczy, włosy koloru słomy. Przybiegał do mnie codziennie z kwiatami lub przynosił jabłka, choć mówiłam mu wiele razy, że jako posąg nie potrzebuję nic jeść - na jej twarzy malowała się nostalgia. Westchnęła lekko i kontynuowała opowieść: 

 - Nie dane nam było być razem. Pierwszy raz, odkąd zostałam wykuta w tym kamieniu i obdarzona świadomością zaczęłam żałować tego kim jestem. We mnie też zrodziło się głębokie uczucie do niego, którego nie potrafiłam już przezwyciężyć. Pewnego majowego popołudnia przyszedł do mnie znowu. Powiedział wtedy, że on nie może już tak żyć, że chce zostać ze mną do końca świata. Jedynym sposobem było splecenie naszych losów. To właśnie on - wskazała za siebie. - Anselm, mój wieczny narzeczony.  

Hyarinowi zdawało się, że na te słowa drzewko lekko machnęło najbliższą mu gałęzią. Zamrugał szybko, nie wyczuwając na tyle silnego wiatru, by mógł on poruszyć ukwieconą koroną. Otwierał już pysk, by coś powiedzieć jednak rzeźba go ubiegła. 

 - Gdy coś się stanie, mi lub jemu, drugie przestanie istnieć. Anselm nie musiał łamać przysięgi, zatem nie dręczy go nic złego. Jest duszą zamkniętą w drzewie, dzięki niemu nie jestem samotna - oznajmiła być może, pragnąc uspokoić podejrzenia Hyarina, co do szlachetności tego czynu. Ten jednak myślał o czymś zgoła innym. 

 - Doszedłem do wniosku, że … chciałbym byś ukazała mi przyszłość. Wydaje mi się, że może mi to trochę pomóc w zrozumieniu własnego daru – skrzywił się nieznacznie na te słowa jakby przełykał coś wyjątkowo niesmacznego. Kamienna pani rozpromieniła się i klasnęła w dłonie. 

 - Wspaniale! Muszę ci się przyznać, że sama jestem ciekawa, co cię czeka - przesunęła dzban przed siebie i wyjęła z trawy ozdobny sztylet. Choć wyglądał na bardzo stary, nie pokrywała go nawet odrobina rdzy czy patyny.  

 - Istotą rytuału jest złączenie nas w chęci spojrzenia w przyszłość. Ja nabrałam wody ze stawu, oboje uiścimy opłatę w postaci twojej krwi, a potem ty zwrócisz temu miejscu to, co wcześniej odebrałam. Jeziorko ukaże twoje przyszłe losy - wyciągnęła rękę w stronę wilka, który podał jej drżącą łapę. Zbliżyła sztylet do jego nadgarstka, mówiąc: 

 - Nie wykonam już dalej żadnego ruchu. Musisz oddać mi krew dobrowolnie – Hyrain na te słowa przesunął wierzchem łapy po ostrzu noża. Ciemny płyn spłynął do stojącego przed nim naczynia, mieszając się z wodą, nadając jej różowawy odcień. Następnie na znak posągu wziął ostrożnie dzban i wlał zawartość z powrotem do stawu. W momencie, gdy ciecz zetknęła się z taflą poczuł szarpnięcie w okolicy piersi, złoty symbol rozbłysnął tak bardzo, że jego samego oślepił ten blask. Poczuł, jak coś ciągnie go ku powierzchni, która, dotychczas gładka i spokojna, zaczęła się marszczyć aż do momentu powstania sporego wiru pośrodku. Hyarin nie widział nic wokół, kamienna rzeźba, czereśnia, wszystko się rozmazało i obróciło w niebyt. Pochłonęła go ciemność. 

Ocknął się na spalonej, popękanej ziemi, w prażącym słońcu południa. Wstał powoli, rozglądając się na boki przymrużonymi oczami. To wszystko dzieje się naprawdę? Czy to po prostu jego przyszłość? Stał na pagórku, znał go całkiem nieźle, to tereny watahy. Lecz wokół nie było nic poza spaloną ziemią, zniknęły zielone trawy, lasy i ukwiecone łąki. Niebo przykrywały ciężkie, ceglastoczerwone chmury, które przypominały nabrzmiałe krwią pęcherze. Choć basior widział wiele, ten widok przeraził go do głębi. Ostoję wielu istnień strawił płomień zniszczenia. Co tu się stało?  

Przemierzał kolejne spopielone połacie niegdysiejszych zalesionych terenów. Nigdzie nie widać było żywej duszy, żadnego zwierzęcia. Każdy jego krok wzbijał w górę tuman kurzu, jedyną rośliną jaką zauważył był oset, który najwyraźniej doskonale radził sobie w tych warunkach. Szedł dłuższą chwilę, aż otoczyła go ściana szarej, nieprzeniknionej mgły. Nie widział w niej nawet własnej łapy, którą trzymał przed nosem, nie mówiąc o czymkolwiek wokół. Błądził tak zdezorientowany, nie wiedząc czego spodziewać się dalej. Wtem dostrzegł jakiś cień przed sobą. Z postury przypominał sporego wilka, stał na lekkim wzniesieniu paręnaście metrów od niego. Mgła rozwiała się i wreszcie mógł go zobaczyć wyraźnie. Smukły pysk oblepiony zakrzepłą krwią. Oczy lśniące czerwienią, rozszerzone w istnym szaleństwie. Przygarbiona postać ze skołtunioną sierścią wpatrywała się wprost na Hyarina. Za wilkiem stał ktoś jeszcze, lecz w kłębie pyłu nie dane było dostrzec szczegółów. Grafitowy basior z przerażeniem stwierdził, że wpatruje się w siebie samego.  

Przebudził się z nosem na trawie i jedną łapą w wodzie. Staw uspokoił się i nic poza jego palcami nie mąciło idealnie gładkiej tafli. Podniósł się z trudem, dalej nie mogąc wyjść z szoku po tym, co zobaczył. Wyglądał jak potwór, czy właśnie takie jest jego przeznaczenie?  

 - Widziałam wszystko, co ujrzałeś - do jego ogarniętego mrokiem umysłu dotarł czysty głos Pani Czasu jak dźwięk dzwonu, który miał wskazać mu dalszą drogę. Hyarin czuł się nieporadny i po raz pierwszy od dawna - naprawdę samotny. Mimo, że nigdy mu to poczucie nie przeszkadzało, wręcz dobrze się czuł bez towarzystwa.

 - Właśnie na to jestem skazany? Na drogę zniszczenia i śmierci? Przecież widziałaś, jak wyglądałem. Czemu dalej patrzysz na mnie tak spokojnie? - wyrzucił z siebie słowa, które bardziej przypominały chaotyczną plątaninę emocji niż refleksję. Kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, by położyć ją na głowie zrozpaczonego wilka. Wilka, któremu wreszcie rozsypały się granice i tamy broniące go przed falą zdradzieckich uczuć. Po długim pysku pociekły słone łzy. Otarł je wściekłym ruchem, zły na siebie za chwilę słabości. 

 - Tak czasami jest. Niektórzy, widząc swoją przyszłość mają motywację, by zmierzyć się ze swoimi demonami. Są w stanie pokonać strach przed nieznanym. Moje moce nie pozwalają mi ingerować w to, co się nie wydarzyło. Każdy jest panem swojego losu i to od niego zależy jak będzie on wyglądał. Zobaczyłeś ten wariant, do którego poprowadzi cię droga, którą obrałeś. Ścieżka zabójcy. Tak, wiem o twoich grzechach - powiedziała smutno na widok zaskoczenia, które pojawiło się na twarzy Hyarina. - Było wielu takich. Niektórzy nie żałowali. To świadczy o tym, że jest dla ciebie szansa i nie jesteś zepsuty do cna. Choć, nie powiem, twoje wnętrze jest momentami makabryczne. 

Basior nie czuł się dobrze z tym, że ta osoba prześwietliła jego duszę. Nie uspokoiła go wizja tego, co miało się wydarzyć. Po poprzednim poczuciu spokoju i bezpieczeństwa nie zostało nawet wspomnienie. Spojrzał na nią jeszcze raz i zauważył, że znów trzyma w rękach naczynie z wąską szyjką.  

 - Pora się pożegnać. Pamiętaj o obowiązującej nas umowie, bo ciebie nie chciałabym powitać w szeregu tych przeklętych czereśni - kobieta posłała mu ostatni czarujący uśmiech i zastygła w tej samej pozycji w jakiej ją zastał, gdy tu przyszedł. Skinął głową jej i jej narzeczonemu pod postacią kwitnącego drzewka owocowego. Z większą ilością pytań niż odpowiedzi ruszył w drogę powrotną. A za nim zorza i księżyc, dwoje władców niebios dzisiejszej, jakże dziwnej nocy zimowego przesilenia. 

Koniec 

Z tego miejsca pragnę podziękować Pakisiowi za tak wspaniałe odwzorowanie mojego projektu ''wyrzeźbionej z kamienia kobiety pod czereśnią'' <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz