środa, 13 stycznia 2021

Od Eothara Atsume CD. Agresta - ,,Niecny Owoc" Cz. 13

 — Oby Agrest się w nim spalił. - mruknął rudy basior na pożegnanie.

— Będzie się długo palił. I skwierczał, aż miło.
~Nazajutrz~
Szare słupy dymu wznosiły się pionowo ku niebu, krojąc światło słoneczne na grube pasma. W środku puszczy powstała ciemna, smutna plama, z pojedynczymi, spalonymi iglakami, odgrażającymi się gołymi, kruchymi gałązkami. Pomiędzy niższymi czarnymi, drewnianymi żerdziami, na ziemi pokrytej grubą warstwą popiołu leżały zwęglone, wilcze zwłoki, zesztywniałe w panice, kiedy płomienie otoczyły zaskoczonego, przerażonego basiora. 
Basior leżał nieruchomo w zagłębieniu utworzonym przez plątaninę gałęzi na samym szczycie jednego z nielicznych buków, z całych sił utrzymując powieki w górze. Delektował się ciepłymi powiewami wiatru z południa gładzącymi jego sierść i szumem zieleniejących drzew. Musiał wyryć sobie w pamięci to wrażenie, zanim zejdzie na ziemię. Nagle w kącie oka błysnęło coś pomarańczowego. Zachód słońca? Nie ma opcji, przecież dopiero co przeszło południe. Uniósł raptownie głowę, czujnie stawiając uszy i napinając całe ciało, by nie spaść. Na północnym wschodzie stała gorejąca, czerwona łuna pożaru. Nie było czasu do stracenia. 
Szybko zeskoczył na twardy grunt tuż obok przysypiającego stróża. Spojrzał Aimarze prosto w oczy i zawahał się. Wadera jak zwykle przyglądała mu się ze zdziwieniem i narastającym niepokojem. Nie cierpiał przychodzących szczeniaków, robiących więcej hałasu, niż horda smoków. Nie przepadał za jej wiecznie naenergetyzowanym partnerem. Nie lubił tego zniecierpliwionego unoszenia brwi. Nie miała żadnych powiązań. Nie, nie zasługiwała na taką śmierć. Machnął łapą i odbiegł do pobliskiej bazy bez słowa wyjaśnienia. 
— Tam... na północy, około cztery stajania stąd jest jakieś monstrum. Stoi takie wielkie, podobne do... człowieka, albo kirula... - wyjaśniał zdyszany Woltornowi, znakomicie imitując przerażenie i drżenie łap. 
— Rusza się? - mruknął ponuro czarno-brązowy wilk, machając ogonem. Posłaniec zmrużył oczy.
— Na razie nie. Zrobiło tylko parę kroków. - dodałem dla lepszego efektu. - Jest pomarańczowe, łatwo znajdziecie. 
Drużyna złożona z czterech pachołków i samego Woltorna na czele ruszyła bezzwłocznie. Basior patrzył za nimi ze szczytu sosny, już bez skrępowania wbijając w ich postacie szpile nienawiści. Atsume uśmiechnął się z zadowoleniem. Ogień powoli zamykał je w piekielnym kręgu. Uśmiech stał się gorzki. Za szramę na policzku. Za rozbój. Za dumę. Za pogardę. Za Xaviera. Za posadę Gammy. Wypijmy za śmierć!
Pożar tylko liznął Szare Jabłonie, ale srebrne ziółka miały nie mniej szczęścia. Ogień zatoczył po lesie iście piękną spiralę, nie tykając ich głównej siedziby, nawet nie musnął okolicznych krzewów, i zatrzymał się definitywnie na stepach. O ofiarach jeszcze nie było wieści. Skierowałem łeb ku pogodnemu, błękitnemu niebu z resztkami śnieżnych chmur toczących się ciężko po widnokręgu. Ogień i lód. Życie i śmierć. Szlag by to.
Udawanie głupiego i wściekłego wariata, że palenie na stosie Agresta nie wyszło, wychodziło mi teraz zaskakująco dobrze. Głównie dlatego, że rzeczywiście miałem czym się martwić. Skrzywiłem się ze złością, przypatrując się ze wszystkich stron swemu smukłemu, lecz wątłemu ciału. Nawet północna wojskowa musztra nie potrafiła nic z nim zrobić, a rozum w zbrojnej watasze nader często okazywał się niewystarczający. Kolejne godziny stanowiły pasmo niepewności, noce miały przypominać grę w rosyjską ruletkę, a pręty zatrzymujące przeciwników trzeszczały, aż miło; ich pęknięcie było tylko kwestią czasu. Moja ciepła, wygodna posada posła odjeżdżała w siną dal z zawrotną prędkością, więc ja musiałem zadziałać szybciej. Na myśl o płaszczeniu się przed rządem dostawałem mdłości, toteż nie próbowałem jej zatrzymywać, ba, wręcz przeciwnie. Zamierzałem dodać jej napędu nitro. Nie bez trudu, ale przekonałem Błarkę, że jeżeli Dergud nie odwołał zadania, to znaczy, że czeka na jego wykonanie. Zabraliśmy ze sobą Marmałda i Garela, najbliższego mi szeregowca. Jedynym problemem okazał się brak flagi dyplomatycznej, która znajdowała się w jaskini Alfy okupowanej przez RSZ. Ostatecznie by nie tracić czasu ustalono(iłem), że brązowy basior będzie niósł w pysku osmaloną, utytłaną w śniegu gałąź. Zawsze to kilka sekund zastanowienia co tu się odwala chabrowego stróża. Wbrew moim obawom granicę przekroczyliśmy na spokojnie, trzy wilki spotkane po drodze nie odważyły się nas zaczepić, ruszyły tylko w tym samym kierunku, prędko znikając nam z oczu. Więcej świadków, wspaniale. Coś okrągłego, potrącone ukłuło mnie nieprzyjemnie w przednią łapę. Martwy, czarny jeż. A mówiło się jeżyku, nie leź, k*rwa, do ognia! Na miejscu zastaliśmy nie mniejszy chaos. Ciężko o porządek dzień po największej katastrofie, jakiej doświadczyła taka wataha od wielu lat. Usiadłem dumnie wyprostowany obok Błarki, z bijącym sercem oczekując wroga.

696 słów gmatwaniny 
<Agrest? Czy ciąg dalszy nastąpi? XDDD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz