Polujący dotychczas w samotności basior, dostrzegł niespodziewane korzyści, gdy podczas tej nocy towarzyszył mu inny wilk. Nie musiał wytężać wszystkich zmysłów do granic możliwości, zrzucając część tego obowiązku na Kali. Nie było to też tak męczące zadanie jak zwykle i bez niebezpiecznej możliwości, że zaśnie głodny. Zatem tak wygląda życie w stadzie?
Po jakimś czasie zaczęło świtać, gdy dwa zadowolone wilki wstały, z czego jeden z zamiarem powrotu do domu. Wadera powstrzymała go jednak, słusznie nie narażając na niepotrzebne ryzyko zauważenia przez jakiś przypadkowy patrol. Gdy Hyarin zabrał się za zakopywanie sarnich szczątków, by nie wzbudziły sensacji, usłyszał jedno słowo, które wprawiło go w osłupienie.
- Za co mi dziękujesz? – spytał tym samym bezbarwnym tonem, co zwykle, przerywając dotąd wykonywaną czynność. Spojrzał na waderę badawczo, próbując odczytać cokolwiek w jej lekko już zamglonych dużych oczach. Kali nie starała się ukrywać emocji. Jej ogon drgał nerwowo jakby zbierała się do powiedzenia czegoś istotnego dla niej samej. I być może dla niego. Jej poprzedni zapał prysł, a zastąpiło go wahanie.
- Nie musiałeś tu przychodzić. W ogóle nic nie musiałeś. Nie wyglądasz na kogoś, komu z łatwością przychodzi rozmawianie z praktycznie obcymi osobami – basior wydał z siebie dźwięk przypominający zniecierpliwione prychnięcie, lecz powstrzymał się szybko od kąśliwej uwagi. Jeśli ma żyć w społeczności nie miał zamiaru zniechęcać do siebie nikogo, nawet gdy musiał słuchać podziękowań za nic. Nie czuł się w żaden sposób zobowiązany, lecz nim znalazł dostatecznie odpowiednie słowa, by przerwać tę niekomfortową chwilę Kali ciągnęła dalej:
- Cieszę się, że pomogłeś mi w polowaniu i, że spędziliśmy bardzo miło czas. Dla mnie to dużo znaczy.
Hyarin stał porażony z łapą zawieszoną w powietrzu, którą miał właśnie zgarnąć śnieg na racice sarny. Jak jego towarzystwo miało dla kogokolwiek mieć znaczenie? Był oschły, milczący, bez niczego do zaoferowania.
- Uważam, że nie masz za co dziękować – odparł zimno, odwracając głowę i kończąc przykrywanie kości. – Odejdźmy stąd kawałek dalej.
- Powiedziałam coś nie tak? – nie chciał jej do siebie zniechęcać. To było dziwne uczucie, którego nie umiał wytłumaczyć, ale nie chciał, by odeszła. Z drugiej strony jej uosobienie było irytująco pozytywne. Była szczęśliwa i żywa podczas, gdy on, martwy w środku, wyparł się pozytywnych emocji na rzecz uczucia gniewu i żalu. Żalu do całego wszechświata, do bogów, jeśli tacy istnieją za całą krzywdę, brak normalnego życia. Dotychczasowe wszak nauczyło go, że uczucia to słabość.
- Wybacz – rzucił, starając się nadać swojemu głosowi, choć wrażenie, że ma wyrzuty sumienia. Mimo, że nie czuł ich od dawna. Zaklął w duchu. Nie powinien, nie tutaj i nie w tej sytuacji. Ma żyć w stadzie, nie uniknie tego. Spojrzał na wschód, gdzie słońce barwiło niebo złotym blaskiem, zwiastunem kolejnego bezchmurnego dnia. Poczuł w nosie ostre ukłucie mrozu. Dzisiaj będzie naprawdę chłodno.
Kali milczała. Naciągnęła już opaskę na oczy z wyraźnym ubolewaniem, by pogrążyć się w ciemnościach aż do nocy. Zbliżali się do siedlisk innych wilków, co niechybnie oznaczało koniec ich spotkania. Hyarin szedł z lekko pochylonym łbem, rzucając co jakiś czas okiem na waderę. Nie czuł się z tym dobrze. Do czego doprowadza brak przyzwyczajenia do życzliwych odruchów. W nim samym rozgrywała się zacięta walka, co robić dalej. Mógł pozwolić jej odejść, lecz czy będzie się z tym dobrze czuł? Normalnie odpowiedziałby twierdząco. Jednak patrząc na jej smutny wyraz twarzy, świadczący, że zapewne obwinia się niepotrzebnie, czuł nieprzyjemny ucisk w klatce. Czy tak boli serce? – pomyślał, zaciskając oczy. Pod wpływem chwili złapał ją za ramię, nakazując by się zatrzymała. Odwróciła głowę w jego stronę, jednocześnie wzdrygając lekko.
- Nie zawiniłaś – powiedział tylko ze ściśniętym gardłem jakby te słowa niekoniecznie chciały przez nie przejść. Przełknął szybko ślinę, kręcąc głową w niewerbalnym zaprzeczeniu, by dać jeszcze większą moc swoim słowom. Dyplomatą raczej nie zostanie, ale robił, co mógł. Nie widział jej oczu, ale poczuł jak rozluźniają się jej mięśnie. Bogowie, była tak bardzo zestresowana?
- Cieszę się – szepnęła nieco weselszym tonem i dziarsko podreptała dalej. Podążył za nią i poczuł chyba ulgę. To takie uczucie?
- Bardzo się cieszę z naszego spotkania – powiedziała Kali, może trochę zbyt oficjalnie, jednak zdradzając szczere zadowolenie. – Liczę, że to nie ostatni raz.
Hyarin kiwnął głową, nie znajdując słów. Nie musiał się długo wysilać. Kali pomknęła już ścieżką w dół pagórka, na którym się rozstawali. Basior podniósł trochę pysk, by zobaczyć jeszcze jej ogon, który po chwili zniknął w gąszczu zagajnika. Pochylił się i ruszył do swojej jaskini po zboczu góry.
Przywitał go przyjemny półmrok, który sprawił, że momentalnie poczuł senność. Od razu zwinął się w kłębek na legowisku i natychmiast zasnął.
Obudził go czerwonawy blask popołudniowego słońca, które wpadało przez wejście jaskini miękkim strumieniem. Przeciągnął się leniwie, czując ucisk w żołądku. Nocny posiłek przeszedł do historii i w tym momencie spotkanie z Kali wydawało mu się dziwnie odległe. Jakby to wszystko było jedynie snem. Potrząsnął głową, przywołując się do porządku i oczyszczając umysł. Musiał być teraz skupiony, jeśli chciał znaleźć coś do jedzenia. Wysunął nos z jaskini, nasłuchując. Było to przyzwyczajenie, które w obecnej sytuacji jedynie wadziło, lecz nie umiał przezwyciężyć tej nadmiernej czujności. Nie usłyszał nic niepokojącego, więc ruszył przed siebie, w głąb doliny.
Dziki królik. Całkiem znajomy zapach, przypominał dom. Jaki dom? Ucho Hyarina drgnęło, lecz nie tracił czujności. Zabijał zawsze z zabójczą precyzją, ale czemu tak wszystko go rozprasza? Świadomość, że nie jest sam nie opuszczała go. Westchnął poirytowany i specjalnie nastąpił na suchą gałązkę, która pękła z głośnym chrupnięciem pod ciężarem wilczej łapy. Królik postawił uszy i skoczył w hałdę śniegu, znikając mu z oczu. Hyarin wyprostował się i wykrzywił pysk. Kolejne niepowodzenie. Skąd te wszystkie uczucia? Otrzepał futro ze śniegu i poszedł w stronę, w którą pobiegło zwierzę.
Dzień dobiegł końca w możliwie najbarwniejszy sposób na jaki było stać zimę. Ostatni krwawoczerwony promień załamywał się na lodowych soplach zwisających z konarów nagiego, potężnego dębu, który górował nad resztą drzew w zagajniku na granicy terytorium watahy. Hyarin spoglądał na ten magiczny spektakl tańczących świateł dopóki nie dobiegł on końca wraz z zapadnięciem zmroku. Poczuł zmęczenie, choć obudził się ledwie parę godzin temu. Irytowały go wszechobecne zapachy innych wilków, które przecież nie oznaczały niebezpieczeństwa a solidarność. Nie potrafił tego jednak pojąć. Zwykle wyczulony na każdą obecność, teraz musiał wyodrębnić, które spośród nich są wrogie, a które nie. Zamknął oczy i nabrał powietrza w płuca, by zaraz wypuścić je przez pysk w formie gęstego obłoku pary. Mimowolnie nastawił uszu, gdy poczuł coś, co nie pasowało do reszty. Zaczął zawzięcie węszyć. Z nosem przy ziemi kluczył między drzewami zaniepokojony. Coś tu nie gra. Zanurkował za zaspę, gdy spostrzegł podejrzany cień przed sobą. Serce biło mu coraz szybciej, pompując krew do każdego mięśnia, które teraz czekały w gotowości. Wraz z nią po ciele rozchodziła się adrenalina. Jego zmysły wyostrzyły się, a oddech przyspieszył. Nie znał tego zapachu. Obca woń drażniła nozdrza, wzmagając niepewność. Przeczołgał się w prawo, by widzieć więcej. Na pewno był to wilk. Ale obcy? Skąd, by się tu wziął?
- Patrz, znowu się spotykamy – usłyszał znajomy, wesoły głos, zdecydowanie zbyt głośny. Hyarin obejrzał się szeroko otwartymi ślepiami, napotykając błyszczące oczy Kali. Nieproszony gość musiał ją usłyszeć, bo do uszu basiora doszedł nagle odgłos szybkich, oddalających się kroków. Wadera też musiała to usłyszeć. Jej twarz stężała.
- Kto... - nie zdążyła dokończyć, bo Hyarin rzucił się w pogoń za uciekinierem. Symbol na jego piersi rozbłysł jasnym światłem z powodu mieszaniny emocji, która eksplodowała mu w czaszce. Podniecenie, ciekawość, strach. Długimi susami zmniejszał ciągle odległość między sobą a obcym wilkiem, starając się nie tracić z oczu jego ciemnego ogona. Czuł, że Kali biegnie za nim, choć zostaje mocno w tyle. Rozwarł pysk, wydając z siebie głuche warknięcie. Ślina pociekła mu po brodzie, a oczy płonęły niepohamowaną żądzą. Instynkt opanował go całego i napędzał lekko obolałe już mięśnie, zmuszając je do jeszcze większego wysiłku. Spod łap wzbijał się, co chwilę biały obłok śniegu, który ciągnął się za nim jak welon.
- Hyarin! - jak zza ściany dobiegł go słaby krzyk. Zwolnił zdezorientowany. Wilk oddalał się, a wraz z nim szanse dopadnięcia go. Potrząsnął łbem, z gardła wyrwał mu się groźny warkot. Zamienił się w dzikie zwierzę, opętane chęcią złapania ofiary. Nie tylko złapania. Zabicia.
- Hyarin... - Kali stanęła przy nim, gdy całkiem się zatrzymał. Dyszała niemniej niż on. Spojrzała na niego z wyraźnym przerażeniem. Basior stał z pochyloną głową, z szeroko otwartym pyskiem i oczami, w których błyszczało szaleństwo. Jego pierś lśniła jak latarnia, wadera przymknęła lekko oczy z nadmiaru światła. Zacisnął zęby. Przeszkodziła mu. Dlaczego targała tutaj swój ogon? Jeszcze chwila. Miałby go. Jedna, maleńka myśl przebijała się przez zasłonę manii. Odpuść. Przymknął oczy i opadł na bok.
- Nic ci nie jest? - w jej głosie brzmiała troska, ale po zrobieniu jednego kroku zatrzymała się z wahaniem. Chyba się go bała. Zerknął na nią taksująco.
- Muszę iść dalej – wychrypiał i podniósł się z trudem. Bolały go płuca od mroźnego powietrza, które jak sztylety zadawały wewnętrzne rany. Mięśnie paliły niemiłosiernie, co utrudniało odzyskanie jasności umysłu. Cały drżał z wysiłku jednak z jego pyska nie znikała determinacja.
- Nie możemy iść dalej. Pomyśl, już późno, jesteśmy daleko... - powiedziała cicho i natychmiast zamilkła, gdy Hyarin rzucił jej mordercze spojrzenie. Jeszcze nie ochłonął. Chciał krwi i musiał ją dostać. Zebrał w sobie wszystkie siły i ruszył za zapachem pozostawionym przez obcego.
- Jak się dowiedzą już po nas! - zawyła rozpaczliwie Kali, starając się przemówić mu do rozumu. Trzęsła się z emocji, ledwo stała w miejscu. Jej oddech stał się płytki i nierówny, świadcząc o zdenerwowaniu i bezsilności. Basior po odejściu kilku kroków znów się zatrzymał, bijąc się z myślami.
- Czuję się zobowiązany, by iść za nim – wyszeptał z pasją. Wcześniej zblazowany, zmienił się nie do poznania. Jego boki unosiły się i opadały równomiernie, przywodząc na myśl tłoki uruchomionego silnika. Roztaczał wokół siebie złoty blask, który, choć nieco przygasł, dalej był dość jasny, by trzymać waderę na odległość. Oczy lśniły mieszaniną sprzecznych sobie uczuć, doprowadzając go niemal do psychozy. Tak, to jest to uczucie. Oszalała pogoń za intruzem, pełna niepewności o siebie i jutro.
- Co masz na myśli...? - wyszeptała, z trudem złapawszy oddech. Nie zmieniła pozycji. Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem. Gdzieś do mroku jego umysłu dobijała się myśl. Musisz odpuścić! Wrócisz tu później, bez niej! Nie wciągaj jej w to! ''Sądzisz, że jeszcze uda się go dopaść?'' - spytał sam siebie. Na pewno. Może tu wrócić. Hyarin nie odrywał wzroku od wadery. Taka delikatna... - znowu ożywiło mu się w pamięci.
< Kali? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz