Ostatkiem sił powróciłam do legowiska w wąwozie. Mimo że łapy powoli odmawiały mi posłuszeństwa, umysł miałam trzeźwy. Iskierki ciekawości rozjaśniały mroki wyczerpania. Coś nadchodziło. Zamknęłam oczy na chwilę, niby zapadając w sen, jednak pozostając czujna.
Gdy księżyc wzniósł się już wysoko, swoją srebrną głową oświetlał delikatnie las, poczułam tę nieprzepartą chęć wyruszenia dalej. Wstałam i znów zaczęłam się wspinać. Światło przebijało się przez liście drzew, tworząc wyraźne wiązki. Jakby las stał wielkim sitem. Pochłonięta we własnych myślach coraz bardziej odbiegałam od rzeczywistości, całkowicie puszczając wodze wyobraźni. Tak mknące myśli pędziły od przypominania sobie dobrych chwil z przyjaciółmi, następnie zmierzając do wyższości idei i samotności, by potem powrócić do pięknych chwil z rodziną. I w chwilach, gdy moje ciało oderwane od umysłu, samodzielnie i niemal mechanicznie pokonywało drogę, za mną zaczęła ciągnąć się mgła. Idąc dalej i dalej, robiło się coraz ciemniej, a ona gęstniała i nawet wkradała się do moich wspomnień. Przypominałam sobie coraz częściej o chwilach, gdy moc rozwiązywała moje kłopoty. Dużo by liczyć.
Wkrótce drzewa zaczęły się przerzedzać, a ja trafiłam na rozległą polanę, całą pokrytą jakby świetlistymi chmurami, gdzie nie było już niczego, co mogłoby je rozproszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz