czwartek, 28 stycznia 2021

Od Nymerii – „Samotna wśród tłumu”, cz. 3

Gdy tylko znalazłam się na w pełni żyjącej polanie, wiedziałam, że lepiej było mi w małej, wygłuszającej jaskini. Pomimo zimowej pory i śniegu sięgającego do pach (do moich pach, więc chyba niezbyt wysoko), zewsząd dochodziły do mnie szmery pochodzące od wszelkich istot tu żyjących. Chciałam zrobić coś szalonego i coś o co nikt by mnie nie posądził, ale w całym tym zgiełku nie potrafiłam się skupić. Po kilku próbach „zamknięcia” umysłu, oczywiście bezskutecznych, wpadłam na coś co choć na chwilę mogło dać mi wytchnienie. Uwalniając ze swojego gardła szczenięce warknięcie, biegłam wokół jeziora, płosząc wszystkie okoliczne stworzenia. No przynajmniej większość z nich. Po dwóch takich okrążeniach, moje łapki nie były w stanie znieść więcej. Bieganie, a raczej skakanie w śniegu okazało się zbyt wyczerpujące dla kilku miesięcznego wilka. Usiadłam więc przy zamarzniętym jeziorze, w miejscu gdzie śnieg został udeptany przez okoliczną zwierzynę i wsłuchiwałam się w pozostałe w pobliżu szmery. Skoro to były myśli to musiał być sposób, żeby je jakoś kontrolować i żebym mogła usłyszeć je dokładniej. To ona! Ona nam spłoszyła zwierzynę! Usłyszałam nagle pełny złości głos w głowie i otworzyłam szeroko oczy, rozglądając się w celu odnalezienia właścicielki głosu. Wokół jednak nie było żywej duszy i dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać jaki zasięg ma moja moc. W takim razie to ona będzie naszą zwierzyną. Tym razem głos należący do samca sprawił, że zjeżyła mi się sierść na grzbiecie. Cały czas rozglądałam się zlękniona, bojąc się ruszyć chociaż na milimetr. Spojrzałam na swoje łapki, na których lekko płonął żółty mieniący się ogień. Starałam się wzniecić go, żeby odstraszyć od siebie drapieżniki, ale jak na złość nic się nie działo a nawet miałam wrażenie, że zmalał, jakby sam chciał schować się ze strachu. Dlaczego jak go nie potrzebuje to bucha nieproszony a teraz jest tak bezużyteczny?

- No dawaj! – warknęłam na siebie, prawdopodobnie zwracając na siebie jeszcze większą uwagę. Miałam tylko sekundę na zorientowanie się, że w moją stronę biegnie coś rudo- czarnego, co zdecydowanie nie biegnie się ze mną przyjaźnie przywitać. W kolejnej sekundzie, kiedy już miałam zrywać się do ucieczki, w bok niezbyt miłego osobnika wbiła się w ogromną szybkością szara rozzłoszczona kulka. Zdziwienie na pysku osobnika, aż biło po oczach, wtedy też zauważyłam, że należał on do rodziny kotowatych. I to dość dużych. Słyszałam już o rysiach i żbikach, ale ten tutaj to jakaś nowość. Żeby polować na wilki!? Myślałam, że to my jesteśmy tu głównymi drapieżnikami… Wracając do teraźniejszej akcji. Szarą kulką zła okazała się Ciri, która teraz z krwiożerczym zapałem walczyła z kotowatym. Wiedziałam jednak, że ten osobnik nie jest sam i starania wadery, choć dobrze sobie radziła, przy większej ilości przeciwników mogły nie wystarczyć.

- Ciri! – krzyknęłam do niej, jednak wadera nie zwracała na mnie uwagi. W akcie desperacji zacisnęłam mono powieki i wyobraziłam sobie, że wysyłam wilczycy wiadomość prosto do jej głowy. Hej!? Co robisz!? Usłyszałam po kilku sekundach odpowiedź i aż się przestraszyłam.

- Jest ich więcej! Musimy uciekać! – krzyknęłam w jej głowie, a jak otworzyłam oczy zobaczyłam delikatny ogniowy strumień łączący mnie i Ciri. Nie byłam pewna jak to zrobiłam, ale byłam wdzięczna swojej mocy, że chociaż teraz mnie nie zawiodła.

- Dam sobie radę. Ty uciekaj. – Usłyszałam w głowie.

- Nie zostawię Cię samej!

- Najwyraźniej paru rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz. Biegnij na plaże, tygrysy się tam nigdy nie zapuszczają. – Tygrysy? Choć z lekkim opóźnieniem na przemyślenie naszej sytuacji, zrobiłam jak kazała. Wyprułam do przodu jak najszybciej mogłam, żeby znaleźć się poza zasięgiem drapieżników. Gdy znikałam za górami, zobaczyłam jeszcze, że Ciri udało się powalić na ziemię tygrysa. Jednak wokół niej pojawiły się dwa nowe osobniki, które najwyraźniej były samicami. Przemyślcie to dobrze. To w końcu nasze tereny, jesteście intruzami i tylko z czystej dobroci pozwalamy wam tu polować. Usłyszałam jeszcze zanim połączenie z Ciri zostało zerwane. Przynajmniej teraz wiedziałam jaki zasięg miała moja moc.

---

- Nic ci nie jest młoda? – widziałam, że wadera nadchodziła jeszcze zanim pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Zaczęłam dostrzegać pewne plusy swojej mocy, dlaczego jednak działa tylko gdy w pobliżu nie było żywej duszy?

- Nie, a Tobie? Przecież on był większy od Ciebie! – krzyknęłam nie kryjąc podziwu dla wadery. Zobaczyłam kilka płytkich zadrapań na ciele Ciri, które w zniknęły jak tylko mrugnęłam. Że co? – Twoje rany…

- Tak, nic mi nie jest. W końcu to moja praca. A ty czemu nie jesteś w domu?

- Wyszłam… na spacer? – odpowiedziałam mało przekonywująco. Wadera uśmiechnęła się do mnie i już chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałam.

- Tak, wiem, zaraz będzie ciemno, musisz mnie odprowadzić do domu, ale zanim to zrobisz to mam pytanie.

- O, widzę, że szlifujesz swoją moc. Nie radzę jednak zaglądać głębiej, młoda. Możesz się przerazić, a tego bym nie chciała. – nie wiedziałam o co jej chodziło. W moich oczach była wzorem do naśladowania i wiedziałam, że jak dorosnę chciałabym być chociaż w połowie tak silna i niezależna jak ona.

- Kim jest Admirał? – spytałam zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią.

- Co?

- No moje pytanie. Kim jest Admirał? – powtórzyłam i patrzyłam na momentalną zmianę w wilczycy. Cała się napięła, jej oczy zaczęły skakać niczym piłki, jakby nie była w stanie spojrzeć mi w oczy. – Myślisz o nim cały czas.

- To… emmm… syn Wrony. Jesteśmy dość blisko  

- O! Poznasz mnie z nim?

- Może kiedy indziej. Choć, pewnie Magnus już szaleje ze strachu o Ciebie. – nie mówiłam już nic więcej, bo wiedziałam, że Ciri nie będzie chciała mi odpowiedzieć. Bardzo chciałam się z nią zaprzyjaźnić, a czułam, że dalszymi pytaniami mogłam ją zrazić do siebie. Wybrałam więc milczenie, w czasie drogi powrotnej do domu. Jednak w mojej głowie cisza nie nastała. Jak tylko przeszłyśmy kilka kroków, zaczęłam znowu odczuwać ból i słyszeć szmery niewiadomego pochodzenia. Polana wróciła do życia, tak jak wszystko inne wokoło. Ekscytacja z pierwszej samodzielnej wycieczki ulotniła się momentalnie, a w momencie przekroczenia progu jaskini, napadła na mnie chmara wbijających się we mnie oskarżycielskich myśli. Gdzieś ty była!? Zostawiłaś brata samego! Jak mogłaś!? Mimo, że na zewnątrz słyszałam tylko słowa zmartwienia, wiedziałam co naprawdę czuli moi rodzice. Powiedziałam krótkie przeprosiny i położyłam się na swoim posłaniu, zasłaniając głowę łapkami, jakby ten gest miał naprawić wszystko co wyszło źle w moim życiu.

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz