czwartek, 21 stycznia 2021

Od Paketenshiki - "Deszczowa zmora" Opowiadanie konkursowe

Deszczowe krople ciężko uderzały o powierzchnię skał, z radością wygrywając na nich swój własny, niezrozumiały marsz. Rytm był zdecydowanie zbyt szybki dla każdej śmiertelnej istoty, by za nim nadążyć, jednak to w żaden sposób nie przeszkadzało w cieszeniu się muzyką wody. Dodatkowo masaż, jaki zapewniały wyjątkowo duże łzy nieba, stanowił idealny relaks dla zmęczonych po całym dniu mięśni. Niektórzy płacą całe setki pieniędzy za taką przyjemność, a tu proszę, wystarczy wyjść z nory podczas deszczu i położyć się na zimnych kamieniach w wataszowych górach.

Być może niektórzy zganiliby się za taką nieostrożność, wiedząc, że przebywanie w górach podczas deszczu jest śmiertelnie niebezpieczne. Istniała szansa, że mieli rację. Całkiem spora, prawdę mówiąc. Jednak te góry stanowiły dom dla Watahy Srebrnego Chabra, wilki należące do tej wielkiej, wspaniałej rodziny znały każdą bezpieczną ścieżkę, wyczuwały możliwe zagrożenia szóstym zmysłem i doskonale rozpoznawały, które skały mogą łatwo się osunąć, wygrażając śmiercią lub złamaniem łapy, a które trzymały się twardo podłoża i okolicznych, kamiennych kumpli, stanowiąc całkiem przydatne skróty. No, przynajmniej te wilki, które faktycznie lubiły spacerować po górach miały te umiejętności, wyuczone zarówno samodzielnie, jak i przekazane od starszych towarzyszy. Pewien rudy wilk o mocno lisim umaszczeniu zdecydowanie mógł się takim nazwać. Nawet, jeśli do mistrzostwa wiele mu pozostało.

Owy rudzielec spędzał swój czas z dala od przytulnych kątów podziemnej nory, jaką sobie wykopał tuż po przybyciu do obecnie zamieszkiwanej watahy. Stare nawyki trudno wykorzenić, wiadomo, a otwartość członków tutejszej społeczności na jego odmienność pozwalała na poczucie komfortu czasem nawet większego niż w rodzimym gronie. To była część obecnego życia, jakiej mogło mu pozazdrościć wielu. Czuł z tego powodu ogromną dumę, jednak jednocześnie gnębiło go głęboko zakorzenione poczucie zagubienia, swego rodzaju wątpliwości, że wcale nie należy do miejsca, które zwie domem. Dokładniej mówiąc, nie należy nigdzie w tym wielkim, surowym świecie, otaczającym jego skromną sylwetkę. Sam deszcz, który tak kochał, zdawał się wyśmiewać jego zbytną naiwność.

Wśród dudnienia kropli wyrwał się zupełnie inny, znacznie ostrzejszy dla uszu dźwięk, szybko zidentyfikowany z uderzeniami spadającego kamienia. Zdrowy rozsądek kazał podnieść głowę z miękkiej kępy trawy, nieważne jak silne było jej pole magnetyczne o biegunie przeciwnym niż ciało basiora, a następnie się rozejrzeć, by sprawdzić, czy owy kamyszek przypadkiem nie zwiastuje czegoś o wiele groźniejszego. Jak na przykład co, przyjacielu? Ano na przykład lawina czy wrogi osobnik, który z miłą chęcią pozbędzie się konkurencji. Czy ewentualnie jakieś niebezpieczne zwierzę, które zabije odpoczywającego wilka, by zapewnić bezpieczeństwo swoim przyszłym młodym.

Żadna obca sylwetka jednak nie widniała na tle skał i ponurego, płaczącego nieba, a skały stabilnie trzymały się podłoża, w którym się osadziły wiele setek lat temu. Było bezpiecznie, co w skrócie znaczyło, że cała energia wykorzystana na podniesienie głowy została bezpowrotnie zmarnowana. Niech licho weźmie te wszystkie fałszywe alarmy, ot co. Niektórzy zdecydowanie bardziej wolą się wylegiwać w zupełnym bezruchu, niż przejmować się zmyślonymi przeciwnościami losu, niemającymi choćby minimalnego wpływu na ich wygodne życie.

Basior o trzech ogonach ponownie ułożył się do relaksu, poddając się sile spadających kropel uderzających o jego ciało niczym pałeczki wprawnego perkusisty wybijające rytm na skórzanej membranie. Jednakże nie było mu dane długo tak poleżeć. Czuł wewnątrz siebie, gdzieś między jelitami, jak to często się zdarzało, że spadający kamień wcale nie był dobrym, ani nawet neutralnym omenem. Wilk był już poniekąd znany z tego, że jego wnętrzności niemal nigdy się nie mylą, a teraz kazały mu wstać, chociaż nie chciał i upewnić się, co mogło spowodować tak nagłe i niespodziewane odsypanie się średniej wielkości kamyczka od reszty przyjaciół. Przecież nie było powodu, żeby się tak martwić.

'To nie mógł być deszcz' mówiły. 'Coś zrzuciło ten kamień. Musisz iść to sprawdzić, żeby zapewnić bezpieczeństwo swojej watasze, jak na odpowiedzialnego wilka przystało. Jesteś odpowiedzialny, prawda, Paketenshiko?'

Jestem, no jasne, że jestem. Ale jestem też dosyć leniwy, a ten deszcz i całkowicie przemoczone futro niekoniecznie mi w tym wszystkim pomaga.

Ostatecznie jednak podniósł się z ziemi, pozwalając instynktowi kierować sobą niczym mała dziewczynka za rączkę. Był grzeczny, był uległy, nie zamierzał się z własnymi jelitami kłócić. Bądź grzeczny, a dostaniesz deserek, jak to przekonuje się dzieci, by słuchały się rodziców. Tutaj rodzic wyraził się niezwykle jasno, czego oczekuje. A Paketenshika bardzo chętnie przyjmie łatwy do zdobycia deserek. Wystarczyło się dokładnie rozejrzeć, to nie było za dużo. Być może zmierzyć się z tym, co napotka, ale to było tylko niewielkim urozmaiceniem tej małej eskapady. Na pewno da sobie radę. Niewiele rzeczy mogło go od tak położyć.

Uważnie przyglądał się każdej zielonej kępce, jaka rosła w najbliższej okolicy, zaglądał we wszystkie szpary między skałami, gdzie tylko mógł coś dostrzec. Żaden zakamarek nie pozostał niesprawdzony, dokładnie obejrzany, przeżarty na wylot spojrzeniem żółtych, nie wyrażających prawie emocji oczu, nie uchroniła się choćby jedna skałka, na której mogło coś zalegać. Pomimo intensywnego deszczu samotny wilk podkusił się nawet o wykorzystanie swoich piaskowych mocy, podarowanych szczęśliwie od losu. Od przednich łap rozległy się w ziemi fale ruchu, niewyczuwalne dla wszelkich inszych stworzeń, dzięki czemu stanowiące idealny sonar. Podawały dokładne informacje na temat otoczenia oraz istot w okolicy tak długo, jak stykały się one z sypką ziemą. W górach o takową trudno, jednak Paketenshice w całości wystarczało to, czego się dowiedział. Nawet jeśli dla każdego innego nie byłoby to za wiele.

Ten basior jednak, wychowany z czystego przypadku przez lisy, nie był "każdym innym". Było w nim o wiele, wiele więcej, i te "więcej" zamierzał w tym momencie dokładnie wykorzystać, wykrzesując ze swojego środka każdy atut, na jaki było go stać. Słuch wytrenowany do wyłapywania nawet najcichszych ruchów myszy pod ziemią odgradzał skutecznie dźwięki deszczu, skupiając się na wyciu wiatru, grzechotaniu gruzu i szumnym śpiewie traw uderzających o siebie w nieskładnym tańcu. Było coś jeszcze, ledwo tylko słyszalne, jednak z pewnością inne niż perkusja wody. Przypominało wilcze wycie, choć chyba znacznie bliżej było temu do zwykłego śpiewu, za to piękniejszego niż uszy Paksa kiedykolwiek wychwyciły. Wilczy nos, naturalnie zdolny do wychwycenia zapachów zwierzyny łownej już z co najmniej dwóch i pół kilometra, teraz mógł pokazać swój prawdziwy potencjał. Nawet woda nie przeszkadzała zapachom się roznosić, choć zdecydowanie je spłukiwała, jednak jedna słodka wystarczająco mocno wybijała się na tle pozostałych, by zwrócić uwagę rudzielca. Pachniało jakby... mlekiem z miodem? W jaki sposób...

Zdając się na swój względnie niezawodny nos, Paketenshika podążył ścieżką zapachu, jaka wisiała w powietrzu. Mógł niemalże widzieć te drobiny, wiszące w powietrzu, kierujące go do podejrzanego źródła. Nie miał pojęcia, co mogło pachnieć w ten sposób, jednak nie mogło to być nic spotykanego na co dzień w naturze. Mimowolnie basior przygotowywał się do ewentualnej walki w obronie swojego terytorium. Swojego domu. Nie mógł nie zauważyć, że wraz ze zbliżaniem się do źródła zapachu, coraz wyraźniej rozbrzmiewała magiczna pieśń. Zdawała się wdzierać do umysłu, wiercić w nim, szukać czegoś, czego za żadne skarby nie potrafiła znaleźć. Chciała być przyciągająca niczym ciepłe słońce poranka, jednak nie potrafiła. Czepiała się kurczowo świadomości, choć jej palce ześlizgiwały się z tej powierzchni, nie mogąc znaleźć oparcia. Co było takiego w głosie, że próbował zwabić rudego wilka? Kto był jego właścicielem i dlaczego tak bardzo im zależało?

Biała smuga przemknęła gdzieś na granicy wzroku wychowanka lisów, źródło pieśni jednocześnie poruszyło się razem z nią. Ktokolwiek to był, to on musiał tak pięknie śpiewać. A raczej ona. To z pewnością była ona, nie mogło być inaczej. I wyraźnie chciała podkusić Paketenshikę, by podążył za nią. Szczerze mówiąc, bardzo chętnie. Wcale nie czuł się nieswojo w obecności tajemniczej osobistości, a nawet był skłonny ją poznać. Bez strachu więc skierował kroki w stronę, gdzie udała się postać.

Deszcz coraz mocniej atakował ziemię, powoli znacznie zmniejszając widoczność. Trudno było poruszać się w takich warunkach, rudzielec kilka razy potknął się już o śliską ziemię, jednak wciąż poruszał się do przodu. Widział biały, niezwykle puchaty ogon swojej wabicielki, jej przyjemną dla oka sylwetkę. Uśmiechała się do niego. Śmiała się. Prosiła, by za nią podążał, kiwając zgrabnie pośladkami. On nie zamierzał odmówić takiej damie, odpowiadał jej tak samo szerokim uśmiechem, choć ze śmiechu nic nie wychodziło. Próbował być miły, jednak jeden szczegół dotyczący śnieżnobiałej wadery za bardzo przykuwał jego uwagę, by go ignorować.

Choć krople wody utrudniały widzenie, Paki był pewien, że był w stanie widzieć przez wilczycę jak przez szybę. Nieznajoma była przezroczysta, przypominała nieco zamgloną szybę o miękkich kształtach, zwiewnie poruszających się po skałach. Jej głos, śmiech i pieśń, był jak najbardziej prawdziwy, natomiast jej ciało... już nie tak bardzo. Biała chmurka pozostawała białą chmurką, nieważne, jak bardzo z tym walczył. Widział to wyraźnie, choć próbował udawać, że wcale nie. Szło mu chyba całkiem nieźle, skoro jeszcze nie reagowała. Albo taki był jej plan, chciała udawać, że jest materialna i zależało jej, by ktoś inny również się w to pobawił. Z czystej grzeczności dżentelmena raczej nie wypadało odmówić.

Szedł tak za zjawą przez jakiś czas, unikając z niebywałą ostrożnością wszelkich niebezpiecznych urwisk, szczelin, gdzie mogłaby mu na stałe utknąć łapa oraz ostrych odłamków, grożących poważnymi zranieniami na poduszkach. Nie martwił się o wypadek. Tylko tajemnicza nieznajoma wydawała się coraz bardziej poirytowana, mimo że ukrywała to pod maską radości.

Po kilkunastu długich minutach takiej bezskutecznej zabawy doszli do krawędzi wysokiego urwiska, z którego upadek kończył się wyłącznie niechybną śmiercią. Przyjemny deszcz zmienił się w ulewę, wszystko dookoła dogłębnie zdążyło przemoknąć. Ziemia stała się niestabilna, grożąc utratą przyczepności. Wilczyca prowadziła rudzielca blisko urwiska, jeszcze dalej... Dalej... Wołała go do siebie tym powabnym głosem...

Paketenshika zatrzymał się nagle na samej krawędzi, jego usta rozciągnęły się na boki, uśmiech przypominał doskonale naostrzony nóż.

– Nie ma mowy, piękna. Nie idę dalej.

Z gardła białej wadery wydostał się wściekły krzyk.

– Jak to możliwe?! Przez cały czas szedłeś jak po sznurku, jakim cudem nagle się wyrwałeś?!

– Od początku mnie nie interesowałaś. Chciałem tylko być grzeczny, ale zabić się z tej grzeczności nie dam.

– Nie... Nie! Niemożliwe! Każdy basior się we mnie zakochuje! Każdy, rozumiesz?! – rozgniewana zjawa latała dookoła, szarpiąc się, jakby chciała pogryźć swoją niedoszłą ofiarę, ale coś ją powstrzymywało.

– Pewnie każdy, którego wadery faktycznie interesują.

Białe, świecące oczy rozszerzyły się, kiedy tylko prawda uderzyła w świadomość. Wadera opuściła się nisko nad ziemię, tak że ledwo się unosiła. Uderzyła się łapą w czoło.

– No pewnie. Kolejny. Zaraz was tu tylu będzie, że nie będę miała już się czym żywić. Masz pojęcie, jak trudno ostatnio znaleźć wilki w deszczu, a do tego takie, które będą się słuchać? Ja nie wiem, co ja będę jadła jak tak dalej pójdzie. Chyba się na sarny przerzucę z tej desperacji!

– Cóż, przykro mi, że nie spełniam twoich oczekiwań, piękna niewiasto, ale nie uważasz, że skoro jest coraz więcej basiorów, którzy interesują się basiorami, to tym samym będą pojawiać się też wadery, które interesują się waderami?

Zjawa zmierzyła go wzrokiem.

– Poważnie mówisz?

– Taka kolej rzeczy, prawda?

– Oj, weź już skończ z tą dostojną mową, nie jestem aż taka stara – biała zarzuciła łapami. – Mam ledwie z jakieś 80 lat, to bardzo młodo na Kalamitę! Niektórym moim siostrom stuknął już tysiak, jak nie kilka – przyjrzała się rudzielcowi. – Może nawet lepiej, że cię nie zrzuciłam z tego urwiska, jesteś całkiem przystojny.

– O-och... Dziękuję... – Paki czuł, jak na jego twarzy złośliwie pojawia się rumieniec. To chyba była dobra pora, żeby się przedstawić. – Nazywam się Paketenshika. A jaka jest twoja god-, eeee, znaczy się, jak masz na imię? – Ugryzł się w język. Musiał naprawdę uważać na słowa, żeby nie wypalić czegoś idiotycznego.

– Sachael. Jestem jedną z dziesięciu sióstr Kalamit, jakie krążą po świecie wraz z deszczem, by polować na wilki i żywić się ich mięsem. Czysto teoretycznie powinnam cię zabić, korzystając z otoczenia, a potem od razu zabrać się do jedzenia, ale okazałeś się za sprytny. Nie sądziłam, że ktokolwiek mnie kiedyś oszuka. A może po prostu jestem jeszcze za młoda i za głupia.

– Nie mów tak o sobie, Sachael. Każdemu czasem się zdarza. Ja sam jestem dosyć wprawiony w udawanie, jeśli mam być szczery.

– Łał... Ktoś jest ze mną szczery, czuję się zaszczycona.

– Mówisz jak moja siostra...

– Co?

– Nic. – Kolejne ugryzienie w język. Po tej przygodzie chyba ten ważny mięsień będzie cały pokryty śladami zębów oraz bliznami.

Udało im się porozmawiać jeszcze przez jakiś czas, wymieniając się doświadczeniami, osobistymi opiniami (Sachael uważała, że wilcze mięso jest bardziej pożywne od jakiegokolwiek innego, i tylko dlatego je jadła), mieli też sporo do obgadania w zakresie sióstr i jakie to one potrafią być wkurzające. Wreszcie jednak deszcz zaczął słabnąć, powoli zmieniając się w delikatną mżawkę.

– Muszę odejść wraz z deszczem, przyjacielu. Nie zostanę na dłużej – poinformowała basiora, z tonem całkowicie pasującym do podniosłego.

– Odchodzisz z terenów Watahy Srebrnego Chabra?

– Ach, nie! Nigdy w życiu! Za bardzo podobają mi się Wasze góry. Zostanę w nich i będę tu polować na nieostrożne wilki, zarówno basiory, jak i wadery. Kto wie, może kiedyś przypadkiem wam pomogę?

– Albo całkiem przypadkiem zabijesz nam alfę i przywództwo obejmie jego brat.

– To mu powiedz, żeby nie zwiedzał gór podczas deszczu. – Kalamita naburmuszyła się na złośliwe słowa Paketenshiki, jednak nie trwało to zbyt długo. – Znikam. Staraj się mnie na upartego nie odwiedzać, dobrze?

– Nie zamierzam – rudzielec uśmiechnął się do niej, jakby próbował ją uwieść.

Obserwował, jak biała postać znika wraz ze zmniejszającym się deszczem, aż w końcu rozpłynęła się zupełnie. Nie pozostało nic więcej do zrobienia. Wstał, przemoczony do suchej nitki, już czując nadchodzące przeziębienie i udał się do domu. To było ciekawe spotkanie, jeśli jednak miał się do czegoś przyznać, zdecydowanie wolałby, gdyby to już nigdy się nie powtórzyło. Nawet będąc niewrażliwym na pieśń zjawy, czuł się niepewnie w jej towarzystwie.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz