Ziewnąłem, prawie przewracając się o własne, śmiesznie krótkie łapki. Zanim zdążyłem zaprotestować, Shino złapał mnie już za skórę na karku i uniósł do góry.
– To nie było konieczne – szepnąłem, kołysząc się w rytm kroków lisa. – Tak samo jak...
– Było, Satomi – westchnął.
– Mogliśmy odejść. Wrócić do domu.
Poczułem, jak zęby na moim karku zaciskają się odrobinę mocniej, by po chwili znowu rozluźnić uścisk.
– Przepraszam Shino, nie powinienem był... – urwałem, czując, jak lis obraca głowę, nasłuchując czegoś z boku. – Znowu narobiłem ci kłopotu.
– Przyzwyczaiłem się.
Oboje wiedzieliśmy, że wcale się nie przyzwyczaił, ale żaden z nas nie śmiał tego przyznać. Ani teraz ani za żadnym poprzednim razem.
Nie miałem przecież nic do stracenia.
Coś w głębi lasu spłoszyło stado gawronów. Lis ponownie spojrzał w tamtym kierunku, nieruchomiejąc niemal zupełnie. Nie musiałem się tym przejmować.
Spojrzałem w niebo, przybierające coraz cieplejszy odcień różu. O tej porze roku spodziewałbym się raczej gołębiego błękitu, przeplatanego smużkami szarobiałych chmur, ale nie sądzę, by natura liczyła się z czyjąkolwiek opinią na ten temat.
– Hej, Shino – zapytałem, gdy zatrzymaliśmy się na noc – wracamy do domu?
Lis zawahał się. Zdawać by się mogło, że to pytanie zupełnie zbiło go z tropu.
– Co masz na myśli?
– Nie wygłupiaj się. – Zmarszczyłem brwi. – Wiem, że nie lubisz wracać do miejsc, w których zginąłem, ale…
…tam byliśmy szczęśliwi.
– Nic z niego nie zostało. – Shino przymknął oczy. Przez chwilę patrzyłem na niego, nadal z otwartym pyskiem, próbując zdławić żal.
– Oh. – Położyłem uszy po sobie. Jednak już nigdy nie będzie tak ja kiedyś.
Przecież zawsze to wiedziałem.
Kitsune położył się we wcześniej wykopanym dołku. Gdzieś w oddali zahukała sowa, ale żaden z nas nie zareagował.
– Połóż się, ruszamy z samego rana.
Nie pozostało mi nic innego jak wtulić się w stalowo szare futro, licząc, że nie będę tej nocy śnić o przeszłości.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz