Zwinność. Największa zmora treningów. Jednak do tego jeszcze chwila, najpierw standardowa przebieżka po plaży. Biegłem czując przy każdym ruchu, obmywającą moje łapy, słoną wodę. Gdyby nie brak wpływu temperatury na moje ciało, moje łapy już dawno zamarzłyby na kość. Każdy kto widziałby mnie teraz, biegnącego wzdłuż brzegu przy – 25 stopniach Celsjusza, zastanawiałby się co za samobójca ze mnie. Moje ciało jednak stale utrzymywało temperaturę wszystkich tkanek i mięśni, nie pozwalając na obniżenie czy podwyższenie temperatury ciała. Biegłem czując wiatr w sierści rzucający mi nieme wyzwanie. W drugą stronę biegłem już inaczej, środkiem plaży i slalomem, wytwarzając sobie w głowie nieistniejące przeszkody. Zrobiłem kilka takich powtórzeń, coraz bardziej ziejąc z wysiłku. Moja trasa, mimo ze na początku pokrywał ja tylko śnieg, teraz była rozkopana i drobny plażowy piasek pojawił się na powierzchni. Spojrzałem na przedzierające się przez mgłę słońce i wiedziałem, że przyszedł czas na trening z Ciri. W końcu byłam jedną z niewielu wilków o najbardziej rozwiniętej zwinności w całej watasze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz