piątek, 1 września 2023

Od Bleu CD Miguela - "Wątpliwości" cz. 11. "W kierunku domu i zemsty".

Łapy Bleu przesunęły po delikatnej strukturze tkaniny jaką trzymał. Jej błękity i zielenie mieszały się słodko ze sobą doprowadzając oko do wiary w zmieniające się kolory pod wpływem ruchu. Wilk czule przełożył ją przez swoje ramię aby wyciąć jej odpowiednią ilość. W końcu szkoda tak pięknego dzieła na błahe pomyłki. Jego skupienie jak zwykle wdrażało w trans. Dźwięki ptaków, dzieci i gościa pod postacią jego matek całkowicie rozpłynęły się za nim, kiedy jego pazurki przebierały między nićmi i igłą składając nowe dzieło w sensowną całość. Tak właściwie to wprawa jaką nabrał przez lata swojego życia sprawiły, że ten proces wcale nie trwał tak długo jak mogłoby się wydawać. Dość szybko, bo ledwie słońce z południa nachyliło się ku drzewom delikatnie, uniósł dzieło ku sufitowi, rozkładając je na delikatnym przeciągu.
—Skończyłem. — mruknął, po czym powtórzył to głośniej. Wiele par małych łapek wpadło do pomieszczenia z wielką ekscytacją.
—Naprawdę? —Myszka była pierwsza u jego nóg, podskakując jak mały zajączek.
—Oczywiście. Wskakiwać do farby. — zaśmiał się rzucając okiem na pozostałe dzieci. Jego szczenięta nie były już wcale takie małe. Jeszcze chwila, a będą rozkładały własne skrzydła szukając swojego wymarzonego miejsca na tym świecie. Zawodu, który będą kochać lub wilka, któremu oddadzą całe swoje życie.
Pięć głów ze śmiechem zanurzyło po jednej łapce w przygotowanej wcześniej farbie, aby odcisnąć pięć pięknych śladów na przygotowanej bandanie.
—I będziesz ją nosił? — Simone zajrzała synowi przez ramię. Jej zmęczony wzrok obserwował jak starannie jego dzieci wykonywały swoje małe zadanie.
—Tak. W każde najważniejsze wydarzenie. — odetchnął. Ich relacja ochładzała się z każdym dniem. Bleu przypuszczał, że to była wina nikogo innego jak jego siostry. Chociaż może to była kwestia burzliwego stanu rzeczy między Simone a Laponią. Jego matka posłała mu smutne spojrzenie, którego znaczenia młody samiec kompletnie nie rozumiał. Pokręcił na to głową i odwrócił głowę do swoich dzieci. Ich obecność zawsze poprawiała mu humor.
—I jak? —
—Nie patrz jeszcze. — Runa pisnęła podnosząc łapy i zasłaniając te jego. Kto by pomyślał, że te małe kluseczki urosły już takie duże.
—Dobrze, dobrze. — zaśmiał się odwracając pysk całkowicie.

Chwilę im to zajęło, ale w końcu mógł złapać za piękną tkaninę, ozdobioną pięcioma kolorowymi łapkami.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi kiedy Bleu znalazł się na progu własnej jaskini, podziwiając fiolety i pomarańcze malujące się na horyzoncie. Za jego plecami Oli i Oliwia zwinięci w kulkę spali słodko. Zaraz na nich wylegiwała się Myszka, a na niej Atlanta. Runa jeszcze krzątała się po warsztacie, jakby nie wiedząc do końca co chce zrobić. Ale Bleu ją rozumiał. Sam miewał takie stany, kiedy jedyne co odciągało go od myśli było bezsensowne krążenie pomiędzy stołami i pośród zapachów tkanin. Kiedy tak spoglądał co jakiś czas na swoje dzieci do głowy przyszła mu myśl że będzie mu smutno, kiedy w  końcu się wyprowadzą. W ich małym legowisku zaczynało już brakować miejsca. Dzieciakom nie przeszkadzało, że spały jedno na drugiej, ale jednak ciasnota nie była najprzyjemniejsza.
—Wszystko okej? — zagadnął w końcu kiedy Runa przycupnęła sobie obok niego. Jej ciałko oparło się o jego futro. Wadera pomimo bliskości pierwszego roku, nadal była mała. Może nieco za mała jak na ten wiek, jednak nic nie wskazywało na problemy z jej ciałkiem.
—Nie wiem. — przyznała. Założyła ogon na łapki i westchnęła ciężko. Bleu chwilę się jej przyglądał po czym z uśmiechem zaczepił jej ucho zębami. Wadera zaśmiała się pod nosem i zerknęła na niego swoimi fioletowymi ślepiami.
—Boisz się czegoś prawda? —
—Trochę. — przyznała. Jej oczy znowu uciekły. Tym razem zatrzymały się na księżycu. — Przeraża mnie, że zaraz będę miała rok. Wybór pracy i w ogóle… —
—Pracę zawsze możesz zmienić. — mruknął, aczkolwiek rozumiał ją. Jego łapa powoli owinęła się wokół niej. — Zawsze masz też moje wsparcie i tyle rodzeństwa. Nie musisz być w tym sama. —
—Ale… to nie zmieni tego, że strasznie się stresuję. — załamała łapki, jej oczka się zaszkliły.
—Jeśli to przeraża cię za  bardzo, zawsze możesz podjąć pierwszą pracę tutaj. Zostać ze mną, zakręcić wokół tkanin przez rok, czy pół i w wolnym czasie poszukać czegoś co naprawdę kochasz. —
—Naprawdę? — zajrzała na niego, może nieco spokojniejsza.
—Każde z was może zostać tutaj tak długo jak tylko pragnie. To wasz dom od małego i pomimo że ledwo mieścicie się już w legowisku zawsze znajdzie się dla was kąt. —

 

Słońce wstało odrobinę za szybko, jak dla Myszki mogłoby wstawać. Samiczka rozciągnęła się i wysunęła spod łapy Atlanty i torsu Runki. Ich tato już pracował nad jakimś projektem na zbliżającą się ucztę. Samiczka prześliznęła się za jego plecami i nabrała powietrza w płuca.
—Dzień dobry. — Bleu odezwał się do niej. Jej ogon sam ruszył się na boki, dwa, trzy razy.
—Dobry. — ziewnęła. Jej oczka powoli przeniosły się na las. — Pójdę na trening już. — mruknęła. Od jakiegoś czasu uczęszczała na polowania z innymi łowcami, uparta że pragnie biegać całymi dniami za przerażoną zwierzyną. Dlatego też podnosiła się cierpliwie ze słońcem, pomimo że lubi sobie pospać, aby towarzyszyć łowcom na ich wyprawach. Powoli łapała o co w tym chodzi i od czasu do czasu, nawet sama była w stanie złapać mysz lub zająca. Nie było w niej silnej potrzeby służenia watasze jak w niektórych wilkach, ale miło czuła się wiedząc że nawet teraz przydaje się na coś.
—Dobrze. Tylko… Ostrożnie, ok.? — jej włoski zostały roztrzepane, aby potem wpleciona została w nie mała brązowa wstążeczka. Tato od jakiegoś czasu już dawał jej ozdoby w bardzo neutralnych kolorach i była mu za to wdzięczna. Bo podczas gdy Runa i Atlanta jeszcze kusiły się na wyraźne róże czy błękity, futro Myszki wystarczało aby być chodzącym znakiem: „uciekaj”. Wadera odetchnęła głęboko i ruszyła w las. Cienie padały na jej plecy majacząc kropami przedzierającymi się przez korony drzew. Od jakiegoś czasu w watasze obecny był nauczyciel łowiectwa, jednak Myszka, na kraju dorosłości zdążyła nabrać wprawy i fachu od prawdziwych łowców. W jej mniemaniu taki nauczyciel nie był wcale potrzebny W końcu u źródła wiedzy pobiera się jej najwięcej. Ale cóż zrobić kiedy na posterunku stać musiał basior z głową wyżej niż jego dupa i przypominać jej, że mimo wszystko nadal jest szczeniakiem. Irys czasem był znośny, ale czasem przez jego akcje przemawiała czysta obłuda i głupota. W końcu po co Myszce nauka u nauczyciela, kiedy w parę tygodni będzie mogła podjąć pracę oficjalnie. Dlatego ominęła miejsce spotkań i udała się bezpośrednio pod kwaterę łowców.

—A ty tu co? — Irys westchnął. Jego pysk wykrzywił się w niezadowoleniu, a Myszka tylko odzwierciedliła ten wyraz.
— Jak to co? Uczyć się idioto. — prychnęła. Ich oczy zmierzyły się w zaciekłej walce rozjuszenia.
— Oboje się uspokójcie. Łeb mnie dzisiaj boli. — Saroe potarła pysk łapą. Jej oczy podkrążone były cieniami widocznymi nawet pod futrem. Pewnie znowu przedozowała spirytus.
— Dobrze. — Myszka była pierwszą, która ustąpiła, ponieważ lubiła tutaj wszystkich innych poza irytującym ją basiorem. Nawet nieustanne narzekanie Tiski, na stare kości i swoje zęby, nie przeszkadzało jej tak jak ta brudna kupa sierści stojąca właśnie za nią.
—Ona powinna jak szczenię, uczyć się tam gdzie jej każą! — prychnął Irys, ale nie przymknął się kiedy tylko wzrok Saroe padł na niego.
— Uczyła się z nami do tej pory, to niech nauczy się do końca Irys. A teraz zamknij mordę i do roboty.  — Tiska pojawiła się za jego plecami, sprawiając że podskoczył. Myszka powstrzymała w sobie chichot, aby nie irytować basiora jeszcze bardziej. Nie była w humorze na dziecinne szczekanki.

Dzień przebiegał jak zwykle. Słońce wzeszło i stanęło w swoim szczycie oświecając świat swoim majestatem. Gorąc wdzierał się w każdą dziurkę i jaskinie, uparcie próbując przypomnieć o swojej obecności. Letni wiaterek szumiał cichutko między zielonymi liśćmi. Atlanta właśnie splatała wianek na swoją głowę oddalona o parę kroków od warsztatu ojca. Jej włosy urosły od czasów szczenięcych, teraz pięknie opadające w delikatnych lokach na jej szyję. Czasami splatała je w warkocze, jednak dzisiaj pozwoliła im szumieć razem z wiatrem. Jej niebieskie oczy obserwowały jak wokół pszczoły pracowicie przesuwają się z kwiatu na kwiat, unosząc się ku jej pysku od czasu do czasu. Nie drgnęła nawet kiedy Runa przyłączyła się do niej, siadając u jej boku.
—Potrzebujesz czegoś? — Atlanta zarzuciła skończony wianek na głowę drobniejszej z wader. Ta tylko odetchnęła i wbiła wzrok w las.
—Nie bardzo. Może tylko towarzystwa. — przyznała się siostrze, która cicho zachichotała, ale przyciągnęła ją bliżej łapą. Ich boki zetknęły się, a Runa powoli rozpuściła w tym siostrzanym objęciu. Z racji że była znacznie drobniejsza od zielonej samicy, miała jak oprzeć się o nią całym swoim ciałem. W milczeniu siedziały dłuższą chwilę, dopóki z lasu nie wyłoniła się spanikowana Myszka. Wadera wpadła na polankę z takim impetem, że zaliczyła dwa fikołki przy zatrzymywaniu się.
—Wilk! — odsapnęła zziajana.
—Wilk. — Atlanta odłożyła w połowie zrobiony wianek obok siebie. Jej pysk nie zmienił swojego stanu, nadal pozostając uśmiechniętym, chociaż w jej oczach błyszczało się zmartwienie.
—Wilk. Tu jest dużo wilków. — Runa wyprostowała się.
—A żeby tylko dużo . — Oli podniósł głowę. Oliwia obok niego nadal chrapała smacznie, a więc mógł zrobić to tylko delikatnie.
—Jesteśmy watahą. Prawda. — Atlanta zaśmiała się. Jednak Myszce nie podobały się te żarty i dogryzki. Jej kły odsłoniły się kiedy wydobyła z siebie pomruk frustracji.
—Nie o to mi chodzi. Obcy wilk. — wzięła głębszy wdech. — Ranny, zakrwawiony. Sama go nie uniosę, a wy jesteście najbliżej! — warknęła, w końcu będąc w stanie wydobyć z siebie słowa bez ciągłego sapania.
—Ranny wilk? — rysy Atlanty ściągnęły się w zmartwienie, może nawet pomieszane z odrobinę przerażenia.
—Tak. Wiec ty tam z nami nawet nie idziesz. Ruszać dupy. — Myszka przełożyła łapę przez głowę Oliwi i pociągnęła ją zębem za ucho. Ta tylko warknęła, ale podniosła się wraz z bratem z ziemi.
—Jak tyś go w ogóle znalazła co? — Runa otrzepała się.
—No cóż. Biegłam do domu, tu niedaleko słyszę że coś na mnie woła. Jakoś tak cicho, ale zapachniało wilkiem. A potem krwią. Patrzę. A tam basior… Ja nie jestem tak masywna jak Atlanta to sama go nie uniosę. Potrzeba mi Oli i Oliwki żeby go jakoś przenieść. — odetchnęła. Bliźnięta pokiwały głową w zrozumieniu. Ich plecy były szersze, silniejsze od zwykłego wilka. Może jedynie Atlanta mogła ich pobić ze swoimi rozmiarami, ale wadera z pewnością miała za mało nerwów żeby przeżyć widok krwi.
—idziemy. — Oliwia westchnęła.
—Dokąd? — ich ojciec zjawił się jak duch za nimi. Jego oczy były nieco zaspane, ale nic dziwnego, skoro właśnie zażywał południowej drzemki, po długiej nocy.
—Mała pomoc rannemu towarzyszowi. — Myszka odetchnęła, mało nie gryząc się w łapę zaraz po tym. Za dużo czasu spędza z Irysem. Udziela się jej jego idiotyczne gadanie.
—Komu?—
—Nie wiem, tato. Ktoś obcy. Kompletnie odleciał, jak już do niego podeszłam. Przydałoby się go szybko odrestaurować. — niebieska wadera pokręciła głową, a jej ojciec zawtórował jej kiwnięciem wyrażającym zrozumienie.

Zatargali go tam. Tak. To słowo dokładnie odzwierciedla co stało się z tym nieszczęśnikiem, którego Myszka znalazła leżącego, półżywego w lesie. Zatargali go do jaskini medycznej. Okazał się być bowiem cięższy niż dzieciaki zakładały. Delta widząc ich, umorusanych we krwi, zmęczonych z wilkiem za sobą załamał łapy. Ale cóż. Przywykł do gorszych widoków. Położyć go na legowisku pomógł im Puchacz, z wielkim i chętnym uśmiechem. Zabandażowano go dość szybko, chyba nawet go szyli, ale Myszkę mało to obchodziło. Chciała się jak najszybciej wymyć z całej tej krwi i udać na popołudniowe polowanie. Dzisiaj miała szansę wykazać się, zwłaszcza że Irysa nie było z nimi tym razem. Jego głupia dupa miała do załatwienia coś innego. I dobrze. Nie będzie jej zatruwał głowy swoim majaczeniem.

Runa natomiast wykazywała wielkie zmartwienie, jakby jej odpowiedzialnością i winą był stan znalezionego wilka.
—Idź się umyj. — w końcu Delta wygonił ją z jaskini. Młoda wadera dość niechętnie poszła wykąpać się w pobliskim jeziorku. To było małe, brudne i zamulone, ale wystarczyło aby zmyć z niej całą lepką ciecz i większość zapachu. Więcej go pewnie zdejmie jeszcze przed snem, zanim wyłoży się na Atlancie, aby broń huku siostrze nie zrobiło się słabo. Wracając jeszcze zahaczyła o jaskinię medyczną.
—Runa. Jest dobrze. Żyje. Oddycha. Idź do domu. —
—Ale… —
—Eh. Jak chcesz się przydać na coś… idź nazbieraj mi rumianku. — Delta machnął na nią łapą, a ta pospiesznie wypadła z jaskini. I tak nie miała nic lepszego do roboty. Może zostanie zielarzem. Gdy tak zbierała te roślinki wydało jej się być to fajnym i przyjemnym zajęciem. A zimą mogłaby pomagać tacie w warsztacie. Chociaż pokrzywy i osty nieźle poharatały jej łapki. Może nie był to taki najlepszy pomysł z zielarstwem.

Noc nastała szybko zatrzymując świat w cieniu. Niektórzy powiedzieli by, że było cicho, Janek Atlanta doskonale słyszała każdy drobny dźwięk. Jeszcze nie spała. Czekała na swoje rodzeństwo. Oli i Oliwka poszli na krótki spacer przed snem, pogadać. Ostatnio mieli sporo problemów związanych z własną egzystencją, płcią i w ogóle zaaranżowaniem ich własnego ciała między dwoma kompletnie rozumnymi głowami. Wielka wadera nie dziwiła im się wcale. W końcu byli anomalią tego świata, zrodzoną z jednej duszy, rozdzielonej na dwie.
Myszka nie wróciła jeszcze ze swojego pierwszego polowania, pewnie świętowała z innymi wilkami. Runa z kolei przeszła się nad swoją kałuże, uspokoić się i pomyśleć.
Pierwszym wilkiem jaki wyłonił się spomiędzy drzew był jednak ich ojciec. Jego sierść była pełna liści i gałązek, jednak on nie był tym zbyt przejęty. U jego boku kroczył Apollo, którego oczy wbijały się przerażająco w nicość. Doprawdy, wilk ten i jego spokój były ideałem Atlanty, który prowadził ją w życiu tam gdzie chciała dążyć. Aby brak domu, deszcz, śnieg nie przeszkadzał jej na kroku jej ścieżki, jednak bardzo daleko jej do tego było.
—A ty jeszcze nie śpisz?— zapytał zaskoczony. Jego łapa od razu przesunęła po jej głowe w geście czystej rodzicielskiej miłości.
—Czekam na resztę. Jeszcze nie wrócili. — odparła pozwalając Bleu na zmierzwienie swoich loków.
—Jeszcze nie? A jak z tym wilkiem? —
—Podobno nadal śpi jak kłoda. Runa strasznie się tym zaaferowała. —
—Wcale nie! Nie aż tak bardzo! — mała wadera wyłoniła się zza Anubisa, który tylko uśmiechnął się pod nosem i nie zadrżał na ułamek sekundy. Cóż za nadwilczy spokój.
—Może trochę. — Runa speszyła się widząc wzrok większej siostry.
—To nic złego. Runa to wrażliwa dusza, nic dziwnego, że tak bardzo chce mu pomóc, ey? —Bleu uśmiechnął się do najdrobniejszej ze szczeniąt. — A teraz chodźcie już do środka. Dobranoc Anubisie.—
—Miłej nocy. — ślepy wilk kiwnął im głową i zawrócił w kierunku lasu w ostatniej chwili, ale majestatycznie, odsuwając się z drogi rozpędzonej Myszce.
—Pierwsza! O.. przepraszam. — pisnęła mało się nie wywalając. Runa zachichotała u boku taty, który skrzywił się niezadowolony.
—To nie fair. Ty masz tylko jedną głowę do uniesienia! — Oli wydarł się za nią, aby potem grzecznie wraz z siostrą przywitać się z Anubisem, który właśnie wychodził rozbawiony tym małym chaosem.
Wkrótce jednak wszyscy już leżeli na kupce. Atlanta była podstawą, zaraz obok Bleu, ściśnięci na ich niewielkim legowisku. Na nich wykładała się zadowolona Myszka i Oli z Oliwką, a na samym szczycie spała smacznie Runa. Chociaż czy tak do końca smacznie. Śniło jej się dużo czerwonych oczu, więc odrobinę kopała Myszkę w żebra, do tego stopnia że ta w końcu wstała w środku nocy. A rano narzekała na siniaka.

Runa z samego rana, parę dni później wpadła nigdzie indziej jak do jaskini medycznej. Tym razem jednak miała małą dostawę drewnianych miseczek i szklanych słoiczków dla Delty. Te obijały się i szeleściły w dwóch torbach jakie miała założone na plecy.
—Oh. Jak miło. Bleu nigdy nie zawodzi. Bardzo się nam teraz przydadzą. — Tia prawie w progu zabrała je od niej, aby porozkładać je na półeczkach. Pewnie potem wypełnią je leki i zioła. — W ogóle. Twój koleżka się jeszcze nie obudził, ale wczoraj strasznie się wiercił. —
—To nie mój koleżka. Nie znam go. Ale tata mówi że jestem taka wrażliwa, że aż się przejęłam. Trochę mi powoli przechodzi. — przyznała. Czasem bała się mówić tak otwarcie o własnych uczuciach, ale to jej trochę pomagało. Dodawało otuchy i siły.
—Oh. Rozumiem. Ale jak chcesz możesz do niego zerknąć. Delta akurat kręci się koło izolatki z Frezją, to nie będzie się na ciebie krzywo patrzył. —
—Koło izolatki? —
—Tak. Przygotowują mały kącik dla Frezji, ponieważ ta chciałaby zająć miejsce psychologa. Czy jej się uda, kto wie. Ale ma to wyrachowanie— Tia uśmiechnęła się szeroko. — Nadawałaby się. Zresztą całe to rodzeństwo, poza Legionem, nadają się do jaskini medycznej. Dobra. Idź zerknij do niego, bo widzę w twoich oczach, że bardzo chcesz, a ja wracam do pracy. —
Runa pokiwała głową i zbliżyła się do legowiska poturbowanego basiora. Przysiadła sobie z jego boku i przekrzywiając główkę z ciekawością. Ten oddychał dość rytmicznie. To chyba dobrze świadczyło.
—Jeszcze dwie? — z tyłu usłyszała głos Tii, nieco zaskoczony i roztrzęsiony. A zaraz potem pomieszczenie wypełnił śmiech Bleu. Runa uśmiechnęła się, gdy basior przysiadł obok niej.
—On? — zagadnął, kiedy tak chwilę siedzieli.
—Yhymm.. Wygląda lepiej, niż jak go tu wlekliśmy. —
—To dobrze. Nadal czujesz się zmartwiona prawda? —
—Prawda. A nawet go nie znam. To nie jest normalne, prawda tato? —
—Normalne czy nie, nie można o tym powiedzieć, że jest to wadą. Dobrze jest dbać o innych w swoim otoczeniu, nawet jak się ich nie zna. Tylko trzeba być ostrożnym. Pomogę Tii rozpakować te cztery torby i idziemy do domu, co ty na to? — Runa pokiwała głową w odpowiedzi. — Pewnie. Myślisz że Atlanta chciałaby parę róż, znad Wodospadu? —
—Na pewno się ucieszy, Runko! — zaśmiali się oboje. Runa jeszcze chwilę przebierała łapkami aby potem wstać, nieświadoma że jej ruchy obserwowane są przez parę brązowych ślepi, a jej imię krąży w głowie pewnego wilka.

<Miguel?> witam w tym chaosie i harmiderze. Mam nadzieję że się zadomowisz i nie przeszkadza ci że pov przeskakuje trochę pomiędzy każdym w rodzinie XD

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz