Powoli otwierałem oczy. Świat się rozdwoił. Mrugnąłem kilka razy powiekami i potrząsnąłem głową. Wszystko zaczęło wracać do normy. Ziewnąłem. Chwila błogości.
W tamtej chwili uprzytomniłem sobie wszystkie straszne wydarzenia ostatnich dni. Zerwałem się na równe nogi, w duchu ciesząc się, że nie jestem wysoki. W przeiwnym razie runąłbym na ziemię jak długi.
Wszystko zaczęło akby przelatywać mi przed oczyma. Tragiczne następstwa losu, igraszki naszej przeszłości. Dym. Cisza. Świst. Krew Andreia na moim nosie. Podwórko po którym hula tylko wiatr, oraz cichy las. Ciemność. Godziny spędzone w zatęchłym pokoju.
Wstałem, czując niemoc. W poczuiu bezmiernej bezsilności zacząłem płakać. Chyba nie. Łzy same ciekły mi oczu. Cofnąłem się o kilk kroków w tył, wszystko zawirowało. Albo tylko ja. Poczułem przeszywający ból w skroniach. Rozejrzałem się w koło. Przez mój upośledzony na razie mózg, przebiegła myśl, że cisza i spokój które otaczały las wokół mnie, mogłyby być piękne i szczęśliwe, gdyby nie sytuacja, w której się znalazłem. Ta myśl dokuczyła mi. Zadrżałem, starając się odgonić ją od siebie. Znowu poczułem rozdzierający ból skroni.
Zacząłem biec w stronę, z której przybyłem, jednak już po kilku krokach zadałem sobie pytanie, czy to dobry pomysł. I tu znów przyszłaz pomocą osobliwość, która prześladowała mnie przez całe życie.
Coś złapało mnie za łapę. Drgnąłem, mrucząc ostrzegawczo. Instynktownie poczułem jednak, że istota jest uosobieniem dobra, najlepszą istotą jaka mogła pomóc mi teraz.
Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na moją pomoc, która właśnie pojawiła się obok. Westchnąłem z ulgą.
Rzeczywiście, ptak stał obok, trzymając mnie za łapę. Biło od niego ciepło, którego nie zaznałem od wielu dni. W końcu zapach, dusza i ciepło żywej istoty. Ogarnął mnie błogostan. Cóż z tego, że to nikt inny, a Mundus? Znamy się od zawsze i w niejednej sytuacji okazał mi prawdziwą przyjań. Innym znowu razem stał się jednak podłym zdrajcą... ostronie postawiłem łapę na ziemi.
- Skąd się tu wziąłeś...? - zapytałem nie mogąc ukryć podziwu, który bezwiednie przyłączył się do moich słów.
- Długo mi zajęło szukanie was... - Istota mająca być Mundusem przełknęła ślinę z cieniem wzruszenia.
Nie odpowiedziałem na słowa ptaka, bo wydało mi się, że i jego poprzednie słowa nie były odpowiedzią na moje pytanie. Przez chwilę staliśmy w ciszy. Wpatrywałem się w oczy istoty. Czy mogły to być oczy Mundusa? Jak zwykle duże, bezgranicznie głębokie i żywe, jednak zobojętniałe. Nie zauważyłem w nich tego, co zazwyczaj było w jego oczach.
- Chodź - powiedział. Szybko ruszyłem za nim.
W kilka minut byliśmy na miejscu. jakaś dziura w ziemi. Wyglądała na ogromną lisią norę.
- Wejdź, pusta - wyrzekł już bardziej swoim głosem. Tak mi się zdawało.
Wsunąłem się do środka, po czym opadłem na piasek. Mundus usiadł w wejściu, nasłuchując.
- Co robisz? - było to jedyne pytanie, które przyszło mi do głowy. Ptak odwrócił się. Popatrzyłem w jego oczy, jednak nie udało mi się nic z nich wyczytać.
- Sam nie wiem. Może nie powinno mnie tu być. Jednak jestem. To źle?
- Chyba nie - odpowiedziałem, choć nie do końca zrozumiałem, o co chodziło. Ten znów wbił wzrok gdzieś w dal i powiedział po chwili chrypliwie:
- Widziałem Andreia.
- Widziałeś? - powtórzyłem beznamiętnie.
- Jest ciężko ranny. Jeżeli jeszcze żyje. Przepraszam Berylu... - pochylił głowę - ale wydaje mi się, że nie tylko on nie doczeka tej zimy - w jego oczach pojawiły się łzy.
- Co masz na myśli?! - wstałem chwiejnie - ale... nie widziałeś Eclispe, prawda? Nie widziałeś...?
- Nie wiem nic na jej temat - uciął szybko - i nie o niej mówię.
Westchnąłem głęboko.
< Eclispe? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz