piątek, 1 listopada 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapałki z Papieru", cz. 5

Widzicie, kiedy żyje (a w zasadzie egzystuje, chociaż nie wiem, czy wykonywanie swojej pracy bez przerwy od kilku milionów wieczności można nazwać choćby bytowaniem) się tak długo, jak ja miałam wątpliwą przyjemność chodzić po tym zapchlonym, zepsutym świecie, łatwo nauczyć się dostrzegać i doceniać małe rzeczy.
Jakiś nowy gatunek motyla, powstały ze skrzyżowania dwóch starych. Drzewo, którego wcześniej nie było, a teraz jest. Ot, takie drobne pierdółki, które pozwalają mi na drobną przerwę, nawet jeśli wciąż jestem w ruchu.
Szybka myśl, która daje drobne ukojenie, gdy wszystko już zawiodło.
Czy tęsknię?
Ale za czym mam tęskić? Za powiewem wiatru, który przywiódł ze sobą zżółknięte liście ostatniej jesieni? Za błyskiem słońca tańczącym na fali wody, kiedy mała rybka uciekała o świcie przed drapieżnikiem?
Widziałam już zbyt dużo, żebym mogła pozwolić sobie na sentymenty. Kochałam tyle razy, nienawidziłam tyle razy, że miłość i złość zlały mi się w jedno uczucie. Pragnienie? Czym jest pragnienie, kiedy gasiło się je tyle razy, że zapomniało się jego smaku?
Owszem, zdażają się istoty, które sprawiają, że moje serce bije mocniej.
Jeśli ja w ogóle mam serce. Nie pamiętam, czy je kiedykolwiek miałam, czy może straciłam je gdzieś po drodze, zanurzona w obowiązkach po czubki oczu. Jestem w miliardach miejsc na raz, w miliardach światów,  w miliardach wymiarów, w miliardach czasów w jednym momencie i w żadnym z nich nie mogę pozwolić sobie na odpoczynek. Sami przyznacie, że w takich warunkach łatwo stracić z oczu samego siebie...
Czy jestem stara?
Dobrze, tu trzeba wam przyznać, rozbawiliście mnie.
Nie, nie jestem pewna. Nie wiem, czy można zmierzyć mój wiek w jakikolwiek sposób.
Nie wiem, czy coś było przede mną. A nawet jeśli, to nie pamiętam, czy trwało dalej.
Bogowie przychodzą i odchodzą, gdy tylko się o nich zapomni, gdy umrze ich ostatni wyznawca.
A ja? Ja będę wieczna. Nie można przestać mnie wyznawać. Nie da się o mnie zapomnieć. Nawet jeśli nie jestem tak potężna, jaką się zdaję, to pod koniec to zawsze ja zbieram największe żniwo.
Słucham? Mówicie, że już domyślacie się, kim jestem?
Doskonale. Na tym polega w zasadzie cała akcja naszego wątku, czyż nie?
A jeśli domyśliliście się wcześniej, to gratuluję. Niestety, żadnej nagrody nie otrzymacie, nie potrafię nagradzać. Ani karać. Jestem tak sprawiedliwa, że nie posiadam sprawiedliwości.



Spójrzcie, jak uśmiecha się, mknąc między drzewami. Jak cicho nuci pod nosem zasłyszaną dawno temu melodię.
Jest piękna. Piękna jak ostatni krzyk cierpienia, zwiastujący tylko ulgę i spokój duszy. Piękna jak jutrzenka, obiecująca nowy dzień i zakończenie smutku nocy.
Cudowna jak koniec, ale tajemnicza jak początek, proponujący nowe, nieznane dotąd doznania. Albo wręcz przeciwnie, powtarzający już znane schematy. Jest więc pasmem niewiadomych, przyszłych zdarzeń, których nie sposób przewidzieć, co właśnie czyni ich tak ekscytującymi.
Jestem tutaj, ponieważ muszę. Ale będąc tutaj, mogę też tu po prostu móc być. I chociaż gryzie się to z tym, co przedstawiłam wam wcześniej, wiedzcie, że jeśli chodzi o mnie, to jeszcze nie raz was zaskoczę.
A przynajmniej tak mówią.


— Wiesz co, Matko, chyba mam odpowiedź na to pytanie, którego wczoraj nie zadałaś, ale jestem pewna, że chciałaś — zaczęła już od progu Konwalia Jaskra Jaśminowa. Nie usłyszawszy odpowiedzi, absolutnie się nie zmartwiła, wchodząc w głąb chatki. — Jestem absolutnie pewna, że pierwsza był... Matko?
Nie było jej. Wadera rozejrzała się dookoła, niepewna całej sytuacji. Po chwili jednak roześmiała się serdecznie. Chyba popada w paranoję. Pewnie jest w ogrodzie.
Ale zawsze wychodziła jej na spotkanie...
Konwalia odrzuciła od siebie natrętne myśli i weszła do ogrodu. Tyle że ogrodu nie było.
Owszem, rośliny dalej rosły, ale w zupełnie innych miejscach niż wcześniej. Nie tworzyły już tak dobrze znanego jej wzoru.
— Matko? — zapytała raz jeszcze wilczyca. — Kobieto...?
Nie ma jej tutaj.
— Kto to powiedział? — rzuciła ostrzegawczym tonem, rozglądając się dookoła. Cudownie. Nie dość, że ma halucynacje, bo zdaje jej się, że jej przyjaciółki nie ma, to jeszcze słyszy głosy, które ją o tym zapewniają.
Odeszła, bo nie da się napełnić pełnego już naczynia.
— Co przez to rozumiesz? — zapytała, zrezygnowana. Skoro oszalała, to już nic na to nie poradzi.
Jej już nie ma. Odeszła, żeby nauczać innych, którzy jej potrzebują. Zobacz, chaty też już nie ma.
Istotnie. Po małej, drewnianej budowli nie pozostał nawet ślad.
— Ale ja jej potrzebuję — zaprotestowała, zwyczajem małego szczeniaka.
Nie. Już nie.
Wadera milczała chwilę, dając sobie parę minut zastanowienia. W głębi duszy wiedziała, że mówię prawdę. Umiała odczytywać znaki znajdujące się dookoła, nie była głupia.
— Kim więc ty jesteś? — rzuciła w przestrzeń, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek.
Skoro jej nie ma, mogę z tobą wreszcie porozmawiać. Wcześniej nie mogłam.
— Zignorowałaś moje pytanie — zauważyła cicho.
Jestem. Zawsze byłam i zawsze będę, teraz, wcześniej i później.
Konwalia nie chciała ze mną dyskutować. Potrząsnęła tylko pyskiem.
Była smutna. Kolejna ważna osoba w jej życiu, tym razem jej jedyna przyjaciółka, opuściła ją, zabierając jej tym samym cząstkę duszy. Jeśli to będzie trwało dłużej, będzie musiała przestać oddawać innym siebie, bo nic nie zostanie dla niej samej.
Ruszyła wolnym krokiem z powrotem do swojej jaskini.
— Skoro Matki już nie ma, nic tu po mnie — powiedziała. — Chociaż pewnie wrócę tu po jakieś zielsko, czy coś...
Zniknęła między drzewami.
A ja czułam ogromną ekscytację, bo to, co właśnie się wydarzyło, jest początkiem, ale nie byle jakim początkiem.

< C.D.N. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz