Zanim odpowiedziała, zapatrzyła się w swoje łapy. Miała trudności z uformowaniem zdania, nie wiedziała, czy do tej obecnej Konwalii pasowałoby to, co czai się w odmętach jej umysłu. I czy do tej sytuacji, do tego wilka. Bo trzeba było się dopasować.
— A cóż mogłam robić? — mruknęła cicho, nie odrywając wzroku od kępków suchej trawy, wystającej spod jej łap. — Nie mam żadnych obowiązków. Zanoszę tylko zioła do medyków, a poza tym...?
Zaśmiała się cicho, bez grama humoru.
— Siedziałam cały dzień w swojej jaskini i płakałam, bo straciłam jedyną przyjaciółkę — wyznała w końcu, z bladym uśmiechem błąkającym się po pysku. — Bo uznała, że już jej nie potrzebuję. Że już niczego więcej mnie nie nauczy. Bo są jeszcze inni, którym jest potrzebna.
Gwałtownym ruchem wyrwała z ziemii pęd rośliny i rzuciła go gdzieś obok siebie.
— Ale ja jej potrzebuję — wyrzuciła z siebie, czując, jak napięcie nagromadzone w jej brzuchu powoli się ulatnia. Powtórzyła rzut rośliną. — Bo nie wiem, co mam robić.
Zamilkła w końcu, westchnąwszy ciężko.
Przez chwilę słychać było tylko szum wiatru, szelest suchych liści i ich oddechy, takie bliskie, ale jednak tak dalekie.
— Przepraszam — odezwała się, jeszcze ciszej niż wcześniej. Tak, że Szkło musiał się ku niej nachylić, żeby usłyszeć. — Nie powinnam tak wybuchać.
Podniosła na niego wzrok, jakby oczekując potępienia.
Rola skrzywdzonej, samotnej wadery. Czyż to nie piękne? Kto oprze się takiej wilczycy? Przecież ją trzeba chronić. Zrobić wszystko, aby tylko jej oczy nie zaszły łzami. Tylko co można zrobić?
Wiatr wzmógł się nieco, zrywając w swej brutalności liście z okolicznych drzew i zrzucając je na ziemię, żeby zostały podeptane, zniszczone. Żeby zgniły i zrobiły miejsce na następne, za rok.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz