Żyło mi się z Massalerauvok z początku bardzo dobrze, naprawdę. Moja partnerka była piękna i mądra, była najlepszym, co przydażyło mi się w życiu odkąd zostałem zdradzony przez własną watahę, ale to, co cudowne, musi się w końcu skończyć. Moja ukochana Massalerauvok się biedna rozchorowała, a mi przypadła całodobowa opieka nad nią. Staram się być przy niej cały czas, ale widzę w jej oczach, że robi się tylko gorzej. Co ja niby zrobiłem, żeby na to zasłużyć?? Po raz kolejny grozi mi utrata najbliższych mi wilków, jakby jedynym celem mojego istnienia było cierpieć. Nikt nie potrafi, a może nie chce pomóc mojej ukochanej, aż nie wiem co robić.
Jest chłodny wieczór, siadam koło swojej Massalerauvok, żeby potowarzyszyć jej w kolacji. Mam nadzieję, że nie ostatniej, ale po jej oczach widzę, że niestety może tak być. Próbuję się nie rozpłakać. Naprawdę, co zrobiłem, żeby tak miało się skończyć moje życie miłosne? Nie mam bladego pojęcia. Moja ukochana się do mnie uśmiecha, a ja potrafię tylko połknąć igły. Naprawdę mam nadzieję, że to nie jest jej ostatnia noc. Po kolacji idziemy spać, ja owinięty wokół Massalerauvok, ona z pyszczkiem schowanym w moim futrze. I właśnie tej nocy, kiedy modliłem się do jakichkolwiek sił wyższych, przyśniła mi się naprawdę niesamowita rzecz...
(CDN)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz