Podczas gdy jaskrawej maści wadera odeszła w swoją stronę, szczenię kilkoma długimi susami pokonało dzielącą je od wnętrza jaskini przestrzeń, dając upust resztkom nagromadzonej energii. Pośrodku pomieszczenia we wpadających przez niewielki otwór popołudniowych promieniach słońca wypoczywała mama, a przed nią leżała równie interesująca rzecz - spory kawał sarniego mięsa. Utajony do tego czasu głód powrócił ze zdwojoną siłą. Od rana nie miała nic w pyszczku.
— No już, nie czaj się tak. - parsknęła śmiechem wilczyca, zapraszając ją gestem.
— Nie wiem czy wiesz, mamo, to jest nadrzędna zasada polowania. - odparła przekornie.
Waderka podeszła i zaczęła jeść w ciszy, rzucając czasem przelotne spojrzenie uwięzionej tu przez własną głupotę pszczole. Saintpalis wpatrywała się w swoją córkę niczym w święty obrazek, wygładzając jej niesforną sierść. Błoga chwila skończyła się wraz z posiłkiem. Młoda wstała i otrzepała się prędko, po czym ruszyła lekkim krokiem w stronę wyjścia.
— To jakie mamy plany? - spytała w połowie drogi, odwracając głowę. Według dorosłych była to trochę późna pora na dłuższe wędrówki, ale miała nadzieję, że rodzicielka wywiąże się z obietnicy. Nawet, jeżeli teraz rzuciła jej spojrzenie mówiące wyraźnie, że wyrzekła ją w pośpiechu i pod wpływem emocji. Po chwili wzrok wadery na szczęście złagodniał i spokorniał, jeżeli można tak to nazwać. Iskierka radości w duszy szczenięcia zmieniła się w stabilny płomień.
— Cóż, jak widzę... - zaczęła wadera.
— Przepraszam?! - przerwał jej znajomy, wilczy ton, i w wejściu pojawiła się głowa Kou, a za jej przykładem poszło całe ciało.
— Tak, Kou? - matka wyszła jej na spotkanie. Notte zdecydowała się usiąść pod ścianą i czekać na rozwój akcji.
— Mogłabym wejść do środka? Oczywiście jeśli nie będę przeszkadzać. Mam wam coś ważnego do przekazania. - nadstawiła uszu, wciąż dla niepoznaki bawiąc się brązowym kłębkiem futra.
— Jasne, zapraszamy. - pomocniczka westchnęła cicho, odchrząknęła i rzekła:
— Muszę was ostrzec. Po naszych terenach kręci się coś dziwnego, może niebezpiecznego, w związku z czym musimy zachować ostrożność. - zapadła chwila milczenia. Waderka przyglądała się stojącej naprzeciwko siebie dwójce. Na te słowa w jej wnętrzu zakotłowało się od mimowolnej ciekawości i skrywanego entuzjazmu. Na zewnątrz zostały tylko poruszenie i parę obaw, lecz w porównaniu z innymi uczuciami były niczym trawa w obliczu pożaru. Ostatecznie świat pełen jest zagrożeń i spotykała się z nimi na co dzień, nie raz oko w oko. W watasze zdążyła się przyzwyczaić do różnych fałszywych, i tych mniej, alarmów. Życie w puszczy jest jak koło fortuny. Jeżeli chce się coś osiągnąć, musi się nim zakręcić i liczyć się z przełknięciem porażki.
— Rozumiem. Dziękujemy za informację. - Saintpalis pokiwała głową z uśmiechem, po czym skinęła na córkę. - No, twoja kolej. Zrobimy teraz, co zechcesz. - Notte skoczyła na równe nogi i z gracją podbiegła.
— Zaraz...wychodzicie? - spytała zdziwiona Kou. Obie odwróciły się w progu.
— Tak. - odpowiedziała młoda, wyprzedzając matkę.
— Nie chcę uchodzić za jakąś wyrocznię, ale to nie jest dobry moment.
— Być może. Jeżeli coś się stanie, możesz z czystym sercem oznajmić, że była to tylko i wyłącznie nasza wina. - odparła rodzicielka. Zniknęły z pola widzenia.
~Trochę czasu później~
O niebezpieczeństwie niewiele już słyszały, choć wciąż alarm nie został odwołany. Mogły spokojnie wędrować, przynajmniej w świetle dnia. Czas upływał Notte wśród treningów i tysięcy zabaw. Pogoda niezbyt temu sprzyjała, rozpoczęła się bowiem zima mroźna, lecz prawie bezśnieżna. Na co dzień żyła niepowtarzalną, radosną chwilą, ale bywały momenty, w których powracało napięcie. Narastające napięcie w oczekiwaniu na jakieś wiadomości o sercu, które zostawiła w watasze i w głębi duszy pragnienie odzyskania go było wciąż silniejsze od wspaniałości pobytu w tym miejscu. Jednak nie warto się tym zadręczać, gdy wokół tyle znakomitości, prawda?
Przedzierający się między drzewami wiatr muskał sierść spacerujących matki i córki. Zimowa aura strząsnęła resztkę liści z drzew, osnuła z pozoru czyste, orzeźwiające powietrze szarawą, krystaliczną mgiełką, zapędziła zwierzynę do przytulnych, ciepłych kryjówek, zamknęła ptasie dzioby, wiele z nich nawet wygnała. Dawała się we znaki również cisza, pozbawiona wielu zwykłych objawów tętniącego życia, zamarłego w oczekiwaniu na lepsze warunki. Milczenie zakłócał więc jedynie tupot czterech par łap i dwa oddechy. Na pysku waderki, przybrudzonym jeszcze świeżą krwią z małego polowania, błąkał się lekki uśmiech. Szła w zamyśleniu, przenosząc co raz wzrok z dwukolorowego, czarno-białego przedstawienia na brązową, dorosłą wilczycę. Wspinały się wzdłuż dość szerokiej, leśnej drogi, charakterystycznej ze względu na gęsto porozrzucane wokół ciemne głazy. Odnosiło się nawet wrażenie, że zrobiono to celowo. Na końcu ścieżki widoczna była wolna od drzew przestrzeń, ale nachylenie terenu nie pozwalało odczytać o niej nic więcej. Wreszcie zostało im tylko kilkadziesiąt-kilkanaście-kilka kroków...
Stanęły. Płaski szczyt wzgórza zajmowała niewielka łąka z wciąż wystającą spod puchu zieloną roślinnością, ale największe wrażenie robiło potężne, sękate, nagie drzewo rosnące centralnie pośrodku polany. Jego rozłożyste gałęzie zwieszały się do samej ziemi, pień podziurawiony był dziuplami i najróżniejszymi ścieżkami. Zapewne martwa, roślina wciąż tętniła życiem. Notte napięła mięśnie i zerwała się z miejsca, by z rozpędu wskoczyć na jeden z konarów, lecz zderzyła się jedynie z wyciągniętą łapą matki. Głuchy warkot przeszył leśną ciszę. Młoda również odruchowo zjeżyła sierść i wyszczerzyła kły, naśladując postawę rodzicielki. Prędko zrozumiała jej zachowanie. Wciągnęła w nozdrza znajomą, acz wrogą woń, rozkoszując się nią, nie wiedząc nawet dlaczego. Kątem oka obserwowała pełne nienawiści oczy matki ze spojrzeniem wbitym w jeden punkt.
Z gęstwiny naprzeciwko wypadła na nie w pełnym pędzie grupa sześciu ujadających wilków. Wojna dopadła je tutaj. W tej chwili zdała sobie sprawę, że chce się bronić do ostatniej kropli krwi; że oblewa ją fala odwagi. Trening charakteru opłacił się. Jednak zamiast odparowania ataku, musiała uskoczyć w bok, kiedy mama, zasłoniwszy córkę własnym ciałem, upadła pod naporem napastników. Mała umknęła przed jedną z lecących w jej stronę kończyn, wzięła głęboki wdech i skoczyła, wbijając się w pierwszą lepszą rzecz, którą okazał się ogon jednego z wrogów. Satysfakcja z krzyku bólu dość szybko minęła. Strącona, potoczyła się parę kroków dalej. Zerwała się wnet na nogi, uciekając przed kłapnięciem potężnych szczęk. Przypływ adrenaliny minął, mgiełka nadziei opadła. Rodzicielka zawzięcie odpierała ataki, roztrącając przeciwników, lecz świadczyć o tym mogły jedynie jej krzyki. Biegła przed siebie, wykonując nagłe zwroty i skręty, by uniknąć ciosów dwójki ścigających ją basiorów. Nie tak wyobrażała sobie tę sytuację, nie tak bitwy odbywały się w normalnym świecie, nie mogła znieść ogarniającej jej gwałtownej rozpaczy wstrząsającej jej ciałem. Zapach świeżej krwi wyciskał jej z oczu łzy. Nie wiedziała już kompletnie nic, oprócz faktu, że do śmierci pozostały sekundy opętańczego biegu. Wszystko, szalone bicie serca, odgłosy starcia, przyprószona śniegiem polana z martwym strażnikiem, tak głuchym na wszystko, co działo się u jego podnóża, przewijało się jak na zwolnionym filmie.
Udało jej się przełknąć w myślach jedno, jedyne słowo - ,,Koniec", kiedy niespodziewanie przyłączyła się do nich jakaś jasnej maści wilczyca. Walka stała się jeszcze bardziej zacięta. Zawróciła gwałtownie i znów kąsała i drapała wszystko wokół, próbując usilnie dostać się do matki. Czerwona ciecz na jej futrze błyszczała niczym światełko w mroku. Po czole spłynęła jej strużka potu.
Wrzawę rozdarł głośny pisk szczenięcia, odrzuconego celnym kopnięciem pod samo drzewo. Choć z całych sił próbowała się podnieść, nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Gdzieś w tle dwie wadery walczyły bok w bok, ale jedna z nich w tym samym momencie, podobnie jak jeden z przeciwników, wyrwała się z zabójczego kręgu. Z góry zbyt późno, by ocalić młodą wilczycę przed pazurami tego drugiego. W końcu, opierając się o pień, stanęła na drżących kończynach. Zanim je zamknęła, przed oczami zamajaczył jej znajdujący się niedaleko pysk basiora i pędząca za nim matka, rozpaczliwie wyrywająca się z uścisku kolejnego wroga. W umyśle zastała jakąś dziwną pustkę.
Powieki Notte uniosły się ponownie, lecz nie było w nich śladu zwykłych źrenic. Całość wypełniała tylko światłość. Sierść zjeżyła się momentalnie na każdym skrawku ciała waderki. Wszystko w ciągu kilku chwil zaczęła otaczać gęstniejąca, ciemna mgła, migająca i drżąca, mająca jakby swoje źródło w posiniaczonej i zakrwawionej, młodej sylwetce. Pędzący na nią napastnik zatrzymał się jak wryty. Wszystko na moment zamilkło w bezruchu, każdy z uczestników walki. Wtem polana rozbrzmiała na powrót rozdzierającymi jękami, piskami i krzykami cierpienia, lecz tym razem każda istota wiła się po ziemi w swym własnym bólu, przeszywana mgłą niczym milionem zatrutych sztylecików. Nie trzeba było dużo czasu, by osiem żyć uleciało bezpowrotnie.
Wyczerpana, podeszła powoli do jednego z trupów i opadła. Powietrze równie wolno znów stało się czyste i przejrzyste.
< Kou? Ktokolwiek, kto ma ochotę na coś takiego odpisać? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz