niedziela, 23 grudnia 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 21

Sekretarz, wilk stary i doświadczony, który odkąd pamiętam pełnił w WWN wiele ważnych funkcji, czekał na mnie w jaskini będącej do niedawna jaskinią moich rodziców, a teraz jedynie pustym, cichym pomieszczeniem.
- Cieszę się, że w końcu przyszedłeś - powiedział, wstając pośpiesznie na mój widok, gdy tylko zajrzałem do wewnątrz - pewnie zdajesz sobie sprawę, młodzieńcze, że mamy poważną kwestię do rozwiązania.
- Tak, wiem - przytaknąłem - proszę nie wstawać, zaraz się przysiądę - odparłem, wchodząc do środka i rozglądając się, omiatając wzrokiem gładkie ściany. Przyszedłem tu w zasadzie tylko po to, by przypatrzeć się mojej rodzinnej jaskini jeszcze raz, przed tym, jak być może nigdy już jej nie zobaczę. I sprawdzić, czy może schroniły się tu jakieś inne zwierzęta. Z początku trudno było zaakceptować mi to, że jest już pusta, ale minęło już kilkanaście dni od czasu, gdy taką się stała. Nadszedł czas, żeby oddać naturze to, co było jej od początku. Dom to miejsce, które dzierżawią nasze ciała. Można przywiązać się do niego, to oczywiste, ale nie można zostać w nim na zawsze. Nie mogłem wiecznie jej pilnować. Tak jak moja siostra mieszkałem już gdzie indziej, chciałem więc oddać ją komuś, kto potrzebował domu.
- Jesteś jedynym wilkiem, który ma prawo do objęcia stanowiska alfy WWN. Dopóki żyjesz, nikt inny tego nie zrobi - powiedział Sekretarz, jak gdyby chciał coś mi uświadomić.
- Chciałbym zrzec się tej posady.
- Słucham? - przybierając ciut zniesmaczony wyraz pyska, basior lekko odchylił głowę do tyłu. Pokiwałem głową.
- Jestem na to zdecydowany, nie mogę pełnić funkcji samca alfa. Nie mogę - powtórzyłem.
- Nie powinieneś rezygnować - powiedział, a ja poczułem głębokie uczucie ulgi słysząc, że nie próbuje narzucać mi zbyt stanowczo swoich racji. Byłem wyczerpany, nie miałem już siły na dyskusje z nim. A to ważne, dyplomatyczne miejsce zajmował nie bez powodu. Powodów było bowiem wiele, a jednym z nich był naprawdę giętki język. Po chwili zastanowienia mówił dalej - pomimo twojego wcześniejszego... wykluczenia czasowego, jest wśród nas wiele wilków, które chciałyby widzieć cię na miejscu Jaskra.
- Kto na przykład? - zapytałem, mimowolnie wprowadzając do dźwięku swojego głosu nutę rozdrażnienia - zresztą, nie czuję się na siłach być kimś takim. Ale... Sekretarzu - szerzej otworzyłem oczy, myśląc o rozwiązaniu tego kłopotu. Nie chciałem zostawiać poddanych ojca samych sobie. Nadal czułem się odpowiedzialny za to towarzystwo - to nie ja, lecz ty powinieneś zajmować się sprawami tej watahy. To ty jesteś najbardziej doświadczony w zawikłaniach politycznych i  bez dwóch zdań najbardziej odpowiedzialny.
- Nie mogę zostać nowym alfą - skrzywił się, widziałem w jego oczach niemałe zaskoczenie - jestem na to za stary, nigdy nie byłem brany pod uwagę podczas wyboru chociażby kandydatów na to stanowisko.
- Ale byłeś tutaj... od zawsze! - mój głos stał się pewniejszy - znasz to środowisko i umiesz nim zarządzać.
- Ja...? - szepnął - ale alfa...
- Nie mówię o tym, byś został nowym samcem alfa - kontynuowałem myśl z resztką zapału, jaka tliła się jeszcze we mnie po wszystkim, co przeszedłem w ciągu ostatnich dni - to niepotrzebny nikomu tytuł. Ale jako sekretarz będziesz lepszym przywódcą, niż ja czy ktokolwiek inny, kogo moglibyśmy teraz wybrać.
- Jesteś tego pewien? - wilk nie starał się już zaprzeczać.
- Oczywiście - tym razem byłem tego pewien jak istnienia gwiazd na niebie - przekazuję ci opiekę nad Watahą Wielkich Nadziei i zrzekam się urzędu samca alfa - nigdy więcej dziedziczenia takiej władzy. Tylko ktoś z tak dużym jak Sekretarz doświadczeniem i dobrą wolą może mieć honor przywodzenia całą watahą. Znalazłem go. Nie odpowiedział na moje oświadczenie, ale łzy zakręciły mu się w oczach. On to miejsce i te wilki kochał całym sercem.
- A co z jaskinią? - zapytał, gdyż wcześniej pełniła ona rolę ośrodka dowodzenia będącego pierwszym miejscem, do którego zwracali się członkowie WWN w razie problemów.
- Chciałbym dać ten kąt innym stworzeniom. Jest zima, na pewno niejeden szczur, ptak czy nietoperz zadowoliłby się takim schronienie. Lecz jeśli wolisz zachować stare centrum zarządzania, zamieszkaj w niej, a swoją oddaj w posiadanie leśnym zwierzętom.

WWN nie była moją własnością. Należałem do niej, ale ona do mnie już nie. Nie miałem odczucia, jakie miewa się po podjęciu złej decyzji. To co zrobiłem było bez wątpienia najwłaściwszym, co mogłem zrobić, a w sercu pozostała tylko dobra myśl o najlepszym jakie kiedykolwiek mógłbym wymyślić zakończeniu jednej ze spraw.
Wróciłem do domu, do siedziby Ligi Beżowej Ziemi. Położyłem się za swoim miejscu, pomieszczenie było teraz puste. Nareszcie zostało wyremontowane, więc z mało pokaźnych rozmiarów jamy podzielonej na kilka norek, w których trzeba było schylać głowę żeby nie uderzyć w sufit, zmieniło się w obszerną, podziemną jaskinię. W ogóle w całej lidze dużo się zmieniło. Mundurek coraz rzadziej przebywał wśród jej dowództwa, a jego wizyty odbywały się niekiedy bardziej na zasadzie przyjacielskich odwiedzin, praktycznie nie pomagał nam już w kierowaniu rozwojem stowarzyszenia. Tak jak jednak mówił, pierwsze wilki spośród nas założyły już rodziny, a kilka z przybyłych w ten sposób wader spodziewało się potomstwa. Ponadto niektóre wilczyce pochodziły z pobliskich terenów i należały do watah Wielkich Nadziei lub Szarych Jabłoni. To w wyraźny sposób zbliżyło nas do tych ugrupowań i dało dowód na to, że członkostwo w lidze nie równa się byciu bandytą.
To już prawie rok, odkąd sieci mojego losu splotły się nierozerwalnie z Ligą Beżowej Ziemi. Trudno opowiedzieć, jak bardzo zmieniłem się przez ten czas i jak wiele zobaczyłem, jak wiele doświadczyłem.
- Chciałem, żebyś dobrze to zrozumiał - powiedział cicho Mundus, gdy siedzieliśmy pewnego wieczoru sami w siedzibie ligi - czym jest silna, niezależna od opinii społeczeństwa wola. Do tego dąży się latami.
- Bardzo chciałbym wiedzieć, co masz na myśli.
- Na świecie naprawdę rzadko spotyka się zrozumienie. Nie spodziewałeś się go, a mimo to oddałeś swoją władzę Sekretarzowi - mówił, nie odrywając wzroku od podłogi - zrobiłeś to, pomimo że stanowisko pozwoliłoby ci bez wysiłku odzyskać dobrą sławę. Zrobiłeś to chociaż wiedziałeś, że nikt w WWN nie traktowałby cię na tym stanowisku inaczej niż twoich poprzedników. Ale nie zrobiłeś tego wbrew sobie, prawda?
- Nie - zaprzeczyłem stanowczo - to była moja decyzja. Niczyja, tylko moja. Świadoma.
- Wrotycz, dzięki podobnym tobie świat jeszcze nie upadł.
- O nie - pokręciłem głową - to ty. Bez twojej pomocy byłbym teraz... - zawiesiłem głos. Kim bym był, jeśli w ogóle żyłbym jeszcze?
- Jestem typem architekta - odrzekł, gdy wybrzmiały moje słowa - analizuję i udoskonalam. Ale nie osiągnąłbym niczego w kwestii politycznej bez dowódcy. Ty jesteś dowódcą.
- Potrafisz widzieć, potrafisz słyszeć - mówiłem - dużo lepiej, niż ja. I umiesz myśleć. I wyciągać wnioski. To chyba coś, czego w mi brak - mruknąłem na koniec.
- Nie wyciągam tak po prostu trafnych wniosków jak, mam wrażenie, ci się wydaje. Najzwyczajniej wyciągam ich wiele, a potem wybieram najbardziej uzasadnione. A ty, Wrotyczku, nigdy nie bądź próżny, ale doceniaj to, co masz. Jesteś inteligentny i między innymi za to cię lubię, mój mały przyjacielu - powiedział to tak, jak zwykł mówić do mnie dawno temu, gdy byłem jeszcze szczeniakiem - nie dlatego, że wiedziałeś wszystko od początku. Dlatego, że zrozumiałeś. I z pewnością zrozumiesz jeszcze niejedno, do czasu, aż dojdziesz do końca swojej drogi.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz