poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Notte - Opowiadanie konkursowe

Myślą byłam już wśród żywej rzeczywistości, daleko od błogich, sennych marów, upajających umysł słodyczą, którą żywiłam się za kolejnego dnia rozpaczy, o ile mgły te były przyjemniejsze od mojej; mimo to nadal nie podniosłam powiek, pragnąc poleżeć jeszcze ,,chwilkę" w ciszy i bezruchu, na skalnym podłożu jaskini, zaskakująco gładkim i zimnym...Przeszkodził mi w tym jednak fakt, że moje ciało przenikał coraz większy chłód. Zwinęłam się w ciaśniejszy kłębek, co nie pomogło zbytnio, lecz zorientowałam się przy tym, że moja skóra jest całkowicie pozbawiona sierści, niczym nieokryta, naga. To wystarczająco mnie otrzeźwiło. 
Otworzyłam szybko oczy. Jednocześnie dostrzegłam jasną, białą podłogę wykonaną z dziwnego kamienia ze skrawkiem leżących na niej ludzkich nóg i rąk, rozległo się skrzypnięcie otwieranych ludzkich drzwi, a ja w reakcji podskoczyłam z krzykiem do góry. Stałam teraz naprzeciwko rosłego, brązowookiego mężczyzny w granatowych spodniach i ciemnej koszuli...STAŁAM NA TYLNYCH ŁAPACH JAKBY NIGDY NIC! Z wrażenia zachwiałam się, ale przed upadkiem powstrzymała mnie znajdująca się tuż obok szara ściana, w którą dosłownie przywaliłam przednimi kończynami, kończynami zakończonymi ludzkimi dłońmi z ludzkimi palcami - jakiś cholerny kombinezon czy co? Strzeliłam prędko oczami na prawo i lewo, po czym znów przeniosłam wzrok na przybysza. Znajdowałam się w jakiejś małej kabinie, za mną stało coś w rodzaju wysokiej, klapowanej michy na piedestale podłączonej do prostokątnego pojemnika. Gdzieś spoza postaci i z góry sączyło się nienaturalne, białe światło. Staliśmy naprzeciwko siebie, wypięci jak struny. Na jego twarzy wyczytałam nie mniejsze zdziwienie, niż moje. W lesie to milczenie wypełniłyby pewnie ćwierkające ptaszki. Ha-ha.
— Eeee... - wymruczał wreszcie facet, wciąż oszołomiony. Mając kompletną pustkę w głowie, albo jak kto woli - totalny, bezprawny chaos, odruchowo uśmiechnęłam się głupawo, nerwowo. Jednym pchnięciem zamknął kabinę i odszedł.
— Zaczekaj! - zawołałam jeszcze, na próżno. Jakiś problem ma czy co?
Boże, boże, boże... - powtarzałam w myślach, dotykając tymi długimi, cienkimi palcami swego ciała, z obłudną już nadzieją na odnalezienie jakiegoś suwaka, zamknięcia, czegokolwiek, co pozwoliłoby mi się z niego uwolnić. W pewnym momencie osunęłam się po prostu na kolana (trochę zbyt gwałtownie) z zaciśniętymi zębami, bezsilna. Tak, to była moja skóra, moje ręce, moje nogi, moje śmieszne uszy, moje włosy, moja nowa odsłona. Lecz gdy zapytałam się, ,,jak to się mogło stać?", doszłam do kolejnego szokującego wniosku - nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Nie pamiętałam niczego. Niczego, co mogłoby mi pomóc. Wzięłam kilka głębokich wdechów, odświeżających umysł. Spokojnie.
Zanim się stąd wydostanę, postanowiłam jeszcze dokładniej przyjrzeć się temu miejscu. Rolka papieru niezbyt mnie zainteresowała. W środku leja dziwnego urządzenia stała woda - zdecydowanie za nisko, żeby ją pić, bez sensu. O tym, że to jednak słuszna decyzja, przekonałam się dopiero, gdy pochyliłam się bardziej...Prychnęłam z niesmakiem i prędko opuściłam kabinę. Znalazłam się w znacznie większym pomieszczeniu, wyłożonym tym samym materiałem. W jednym z luster zawieszonych na ścianie ujrzałam swoją postać wyraźniej niż za pomocą dotyku - dziewczę o kruczoczarnych, długich włosach i różnokolorowych oczach, czyli jedyne cechy, które pozostały mi z wilczej postaci. Pod dłuższą ścianą ciągnął się rząd wgłębień ze skierowanymi do nich metalowymi rurkami. Z jednej z nich sączyła się woda. Podeszłam do niej w podskokach. Uważnie przyjrzałam się wpierw cieczy, po czym ostrożnie spróbowałam paru kropel. Czułam okropną suchość w gardle. Zaczęłam szybko pić, czujnie przyglądając się kolejnym drzwiom na końcu korytarza, którymi planowałam wyjść, gdy tylko zaspokoję pragnienie, lecz przygoda wyszła mi nieoczekiwanie naprzeciw.
Z głośnym skrzypnięciem w progu stanęło kolejnych kilku mężczyzn w granatowych mundurach z dziwnego materiału. Wyprostowałam się gwałtownie, przygotowując się do możliwej obrony, ale podobnie jak ich poprzednik, zupełnie zbaranieli. Zaczęli coś szeptać między sobą nerwowo, po czym jeden zaczął ściągać z siebie kurtkę.
— Hej! - mruknęłam głośno, mając dosyć tego całego teatrzyku. - Co tu się dzieje? - dodałam z lichą nadzieją na jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Niech się pani okryje. - wydusił z siebie jeden, podając mi ubranie. Z wdzięcznością otuliłam się jak najszczelniej, zimno ciągnęło tylko niemiłosiernie od stóp. Ludzka mowa wydawała mi się teraz taka naturalna...Otworzyłam już usta, lecz przerwał mi drugi, wyższy mężczyzna:
— No, to może teraz TY nam wyjaśnisz, co tu wyprawiasz, moja droga. - milczałam przez chwilę, po czym odparłam:
— Ale gdzie ja jestem?
— Nastolatka w męskiej łazience o godzinie dziesiątej pięćdziesiąt trzy, udaje głupa. - burknął, zapisując coś w notesie. - Lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie albo dobrego prawnika. - zmarszczyłam brwi, cofając się o krok. Miałam nienajlepsze przeczucia. Czułam, że muszę się stąd wydostać i znaleźć kogoś znajomego, kogoś, kto zrozumie mój los lub doznał tego samego.
— To niezbyt wiele, ale dziękuję za informacje. Muszę już iść. Do widzenia. - zaczęłam się prędko oddalać, ale do grupki najwyraźniej nie dotarło moje pożegnanie. Zostałam z powrotem zaciągnięta przed oblicze faceta.
— Hola, hola! Gdzie twoi rodzice? Imię i nazwisko? - Gdzie są moi rodzice? Gdzie są moi rodzice...?!
— Czego chcecie?! O co tu chodzi?! - odparowałam, odgarniając niesforną sierść na głowie.
— Widzę, że będziemy musieli porozmawiać na komisariacie. - facet odwrócił się. Dwie dłonie zacisnęły się na moich nadgarstkach. Szarpnęłam się gwałtownie, a gdy to nie pomogło dostatecznie, okręciłam się i ugryzłam jednego z napastników. Kły miałam strasznie stępione, jednak to wystarczyło. Byłam wolna.
Na wpół naga wybiegłam z ,,łazienki", jak to nazwał ten świr, wpadając prosto w tłum zgromadzonych przed nią ludzi, na szczęście zarówno kobiet, jak i mężczyzn - jeżeli ten stuknięty świat miałby być zamieszkany tylko przez tych drugich, chyba wolałabym pociąć się własnymi pazurami. Przedarłam się przez wyłożony ciemnym materiałem korytarz. W biegu zdążyłam zauważyć różnego rodzaju stanowiska, do których ustawiały się kolejki, i ekrany z wyświetlanymi na nich liniowo napisami...ktoś, potrącony, upuścił papierowe opakowanie wypełnione po brzegi białymi kulkami, sądząc po zapachu, nadającymi się do jedzenia. Nie oglądając się za siebie, dopadłam drzwi prowadzących na światło dziennie, otworzyłam je szaleńczym pchnięciem.
Temperatura była zdecydowanie zimowa, lecz nigdzie nie zauważyłam ani grama śniegu. Świat pogrążony był w szarówce wieczornej, jednak moje oczy szybko przyzwyczaiły się częściowego mroku - nie straciłam przynajmniej czułości zwierzęcych zmysłów. Na zewnątrz od razu uderzyła mnie mieszanina nieznanych zapachów i widoków. Pędziłam na oślep tam, gdzie zajaśniał mi większy skrawek zieleni. Bose stopy ślizgały mi się na szarej powierzchni. Obok znajdowała się droga wyłożona ciemniejszą substancją, wyglądająca na znacznie lepszą nawierzchnię do biegania, był jednak jeden haczyk: jeździły po niej w tę i z powrotem w zawrotnym tempie warczące nieprzyjemnie ludzkie maszyny. Parę razy zderzyłam się ze spacerującymi po mojej ścieżce ludźmi, wychodzącymi nagle przez drzwi któregoś z budynków. Niekiedy w szybach mignęła mi moja sylwetka na tle wnętrza, zwykle zagraconego najróżniejszymi sprzętami albo pojemnikami z jedzeniem. Większość była też poobwieszana kolorowymi płótnami i napisami, lecz stopniowo te hałaśliwe chaty zamieniały się w mniej barwne, jednopiętrowe budowle - domy. Płoty, ogromne słupy zakończone oszklonymi latarniami, najróżniejsze skrzynki - wszystko to budziło moją ciekawość, lecz gnałam wciąż z przeczuciem, że grupa rozpoczęła już pościg. Im bardziej przybliżałam się do upragnionej leśnej gęstwiny, tym mniej przeszkód pojawiało się na mojej drodze. Akurat w momencie, kiedy dotarłam na skraj lasu, przeciętego ciemną drogą, usłyszałam przeraźliwe wycie syren alarmowych. To przyspieszyło zdecydowanie moje ukrycie się w zbitych krzakach, spośród których obserwowałam ten ruchliwy szlak. Po chwili przemknęła po nim niebiesko-srebrna maszyna z migającymi, czerwonymi światłami na dachu - i wszystko się uspokoiło.
Odbiegłam bardziej od ludzkich ścieżek i wcisnęłam się do czegoś pośredniego pomiędzy norą a niecką ziemną, dla ochrony przed zimnem - w ruchu nie dokuczało mi niemal wcale, jednak musiałam wszystko przemyśleć na spokojnie. Wzięłam głęboki wdech i zmrużyłam powieki, wsłuchując się w głosy natury. Całe szczęście, była tu, może uboższa, ale była, jedyna znajoma mi i równocześnie przyjazna rzecz. Niczego już nie mogłam być pewna.
Podsumowując - jakimś cudem jestem w innym świecie, zdominowanym przez ludzi, pod człowieczą postacią, z jedną kurtką dla ochrony przed mrozem. No tak! Kurtka! - olśniło mnie. Po przeszukaniu jej kieszeni znalazłam broń podobną do znanych mi strzelb, tylko znacznie krótszą, paczkę ,,gumy do żucia", opakowanie w kwiatki zawierające kilka kawałków papieru i dokumenty. Nie zgłębiałam ich treści, ale postanowiłam je zatrzymać, oderwawszy uprzednio zdjęcie mężczyzny i zamazawszy za pomocą wilgoci z gruntu płeć i datę urodzenia. Mogły mi się jeszcze przydać, byle nie przedstawiały konkretnej osoby. Odwinęłam z papierka jedną gumę i wrzuciłam do ust. Nie bardzo dawała się połknąć, ale świetnie oszukiwała głód. Od siedzenia w miejscu jeszcze żaden wilk nie zaszedł daleko, więc wstałam, zrobiłam parę energicznych podskoków dla rozbudzenia ciała i ruszyłam dalej. Postanowiłam znaleźć jakąś ludzką siedzibę i załatwić trochę cieplejszych ubrań oraz coś do jedzenia, a później od razu wyjaśnić to...wszystko. Do poprzedniej osady jakoś nie miałam ochoty wracać.
Dopiero w środku nocy, podczas wędrówki brzegiem lasu, dostrzegłam z ulgą jakieś światła na horyzoncie. Przemarznięta do szpiku kości, lecz pokrzepiona nadzieją zaczęłam truchtem kierować się w tamtą stronę. Wkrótce znalazłam się na wykarczowanej łące. Za nią znajdowała się kolejna sieć dróg i budynków, wyższych i okazalszych, niż poprzednio, oświetlonych umieszczonymi wysoko w powietrzu latarniami. Zacisnęłam zęby i zaczęłam kluczyć nimi, starając się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia zza szyb, a skierować ją raczej na te wszystkie nieznane mi ludzkie wynalazki. Na szczęście ruch był bardzo mały - z drugiej strony, jakiś przechodzeń byłby mile widzianym źródłem informacji. Ostatecznie natknęłam się na budynek, którego wnętrze wypełnione było ubraniami, jednak drzwi były zamknięte na amen. Wolałam nie ściągać na siebie uwagi wybijaniem szyby; zmieniłam zamiary i zajęłam się problemem miejsca do spania. Zdecydowałam zaryzykować i spróbować konfrontacji z ludźmi. Dla swoich potrafili być dość uprzejmi, a poza tym pozbyłabym się dwóch kłopotów za jednym zamachem.
Przelazłam przez drewniany płot na przyjaźnie wyglądającą posesję z zadbanymi grządkami pełnymi kwiatów i przystrzyżonym trawnikiem. Nad domem pochylała swe gałęzie niemłoda już brzoza. Białe ściany ładnie komponowały się z brązowym dachem, w oknach zawieszone były koronkowe firanki, jednak w pokoju po prawej paliło się światło. Wstąpiłam na kamienne, podniszczone schodki i zapukałam trzy razy w jasne, drewniane drzwi. Z początku odpowiedziała mi pełna napięcia cisza. Następnie zaszurały czyjeś stopy i otworzyły się one, wylewając na soczysty mrok kubeł białego, dziennego światła.
Przyglądała mi się staruszka w żółtawej piżamie, trzymająca drżącą dłonią za klamkę. Siwe włosy upięła w ciasny kok, nosiła również granatowe kapcie. Tyle zauważyłam na pierwszy rzut oka.
— A czegóż tu panienka szuka? Chodź, moje dziecko...Jejku, aleś ty zimna. - zaprosiła mnie gestem do środka. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Wnętrze jej domu przypominało mi te z mojego świata. Dzięki temu poczułam się jeszcze lepiej.
— Usiądź tu - wskazała ręką na stary, zielony fotel - a ja zaraz przyniosę ci jakieś ubrania. Naprawdę, dziecko, skąd ty się urwałaś? - nie słuchałam jej zbyt uważnie, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Gdy już siedziałam wygodnie w odrobinę za dużych dżinsowych spodniach i pomarańczowej bluzce, popijając herbatę, kobieta usadowiła się naprzeciwko mnie, złożyła ręce na kolanach i stanowczym, przenikliwym głosem oznajmiła:
— Nie zadzwonię na policję. - wywnioskowałam, że jest to raczej dobra dla mnie informacja. - Jeżeli tylko opowiesz mi wszystko o sobie i swojej historii. Jak się nazywasz? Skąd pochodzisz? Dlaczego uciekłaś? Czy tego chcesz, czy nie, pomogę ci. Nie mam nic więcej ważniejszego do roboty...Tak. Dzieciaki szybko wyfruwają z gniazda. - westchnęła na koniec. Wzięłam więc głęboki wdech i zaczęłam powoli opowiadać, a właściwie totalnie improwizować:
— Mam na imię Notte...Notte Clisford. - dodałam nazwisko z dokumentów, aby zabrzmiało to bardziej wiarygodnie. - Ostatni raz obudziłam się w pobliskim lesie, i niczego więcej nie mogę sobie przypomnieć. Co to za miejsce, świat? Dlaczego tu jestem? I zawędrowałam tutaj.
— Doprawdy, krótka historia, ale naprawdę ciekawa. Wylądowałaś w Shrewsbury, w Anglii. - jakieś miasto w jakimś kraju...zapewne. - A...
— Wie pani coś może o...podróżowaniu między światami? - przerwałam staruszce. Skrzywiła się ze zdziwieniem.
— Podróżowaniu między światami? Dobrze się czujesz, dziecko? - a więc żaden zwykły człowiek nie jest w stanie odpowiedzieć mi na najważniejsze pytanie...przynajmniej wiem, że to niecodzienne zjawisko, a w takim razie z pewnością nie przypadek.
— Nieważne...A jak się pani nazywa?
— Ami Shirley.
Ami Shirley. Ami. Ami...to imię obiło mi się w watasze srebrnego chabra o uszy! Wstałam gwałtownie, podeszłam do niej i ujęłam jej dłonie.
— Ami, jeżeli mnie słyszysz, wiem, że jesteś gdzieś tam...proszę. - rzekłam błagalnie, jednak rozmówczyni cofnęła się z przestrachem i najwyraźniej mimo wszystko nie dotarło do niej znaczenie mych słów.
— Dziecko, naprawdę idź już do łóżka. Jesteś wyczerpana. Jutro porozmawiamy, obiecuję. - postanowiłam ulec wreszcie opadającym powiekom. W takim stanie wolałam nie zajmować się ważniejszym sprawami. Zrezygnowana powlokłam się do mojej tymczasowej kwatery i padłam na miękki materac, po czym owinęłam się szybko kołdrą. Zanim sen całkowicie mnie zmorzył, usłyszałam jeszcze parę wypowiedzianych szeptem przez kobietę słów:
— Max...więc to nie był sen.

~Wczesnym rankiem~

Na dworze było jeszcze ciemno, kiedy otworzyłam oczy. Prędko wstałam z łóżka i ogarnęłam codzienną toaletę. Nabazgrałam kilka zdań wyjaśnienia na znajdującej się na stoliku obok karteczce i otworzyłam okno. Z miłą chęcią wzięłabym jeszcze jakieś wierzchnie okrycie, ale nie zamierzałam ryzykować obudzenia staruszki. Wyskoczyłam z łatwością na zewnątrz i ponownie znalazłam się na ulicy. Odeszłam trochę od tamtego miejsca. Długo maszerowałam niespiesznie tą drogą, zastanawiając się nad dalszym planem działania. Musiałam znaleźć jakiś zbiór danych osobowych i odszukać znajome miana, ale cała społeczność była jeszcze w łóżkach, w zaciemnionych sypialniach, nienawykła do wstawania wraz ze wschodem słońca i niegotowa do działania, w związku z czym nie miałam pod ręką żadnego przechodnia. Szłam przed siebie, w stronę centrum miasta; wnioskowałam i trochę wyczuwałam instynktownie, że tam położone muszą być ważniejsze ośrodki, do których taka kolekcja się zaliczała. Powoli przestrzeń stawała się coraz ściślej zabudowana. Co chwila się zatrzymywałam, z otwartymi szeroko oczami przyglądając się najróżniejszym przedmiotom, oglądając, dotykając, podziwiając. Skręcało mnie z głodu, jednak z całych sił starałam się zdusić to w sobie i skupić na poszukiwaniach. Dotarłam do serca miasta w momencie, kiedy drogi zaczęły się zapełniać ludźmi, jak zdążyłam się domyślić, spieszącymi ku swym codziennym obowiązkom. Nikt nie zwracał na mnie zbytnio uwagi, tylko jeden facet rzucił drwiąco, czy mi przypadkiem nie zimno. Zignorowałam go - nie od dziś wiadomo, że większość tej cywilizacji ma zdegenerowany ośrodek odpowiedzialny za inteligencję, a w dodatku natura poskąpiła jej solidnego, normalnego okrycia.

Na rogu ścieżki zderzyłam się z jakimś mężczyzną, niewiele ode mnie starszym, ale jednak dorosłym. Przez ułamek sekundy mignęła mi brązowa, rozpięta, skórzana kurtka, ciemna bluza, blond włosy i ostre rysy twarzy, jednak przede wszystkim usłyszałam pełne irytacji mruknięcie:
— Niech to...Byle to załatwić, wrócić do lasu i zapomnieć o tym przeklętym świecie.
Wrócić do lasu. Wrócić do lasu. - natychmiast odwróciłam się i odnalazłam wzrokiem osobliwego nieznajomego. Zaczęłam iść za nim z powrotem, stąpając niemalże bezszelestnie, by nie wykrył mojej obecności. Nie spuszczałam z niego spojrzenia nawet na moment, by nie stracić kogoś tak cennego z oczu.
Wszedł wreszcie do baru po prawej. Postanowiłam odczekać chwilę. Stoliki i krzesła były jeszcze puste, właściciel przybytku polerował ladę na błysk. Zamienił z przybyszem parę słów i wrócił do pracy. Wzięłam głęboki wdech i pewnym krokiem weszłam do środka.
— A czegóż tu panienka szuka? - rzekł głośno z tajemniczym uśmiechem barman. Nie zwróciłam na niego uwagi i podeszłam do blondyna, który zdążył już wstać. Z wyglądu nie przypominał mi żadnego z członków watahy, ani mojej, ani srebrnego chabra, ale nie miałam najmniejszych wątpliwości; oprócz jego słów było w nim coś zwierzęcego.
— Muszę z tobą porozmawiać. - oświadczyłam, poprawiając włosy. Na jego twarzy zagościł dziwny uśmiech, jakby nagle go olśniło.
— Jak sobie życzysz. - poszliśmy do pomieszczenia obok. Zamknęłam za nami drzwi i stanęłam oparta o nie, aby zablokować możliwość ucieczki - w środku nie było okien.
— A więc? - mruknął nieznajomy.
— Jak dostałeś się do tego świata i co w związku z tym wyprawia się po drugiej stronie? - walnęłam prosto z mostu. Teraz byłam już pewna, że nie pomyliłam się co do jego osoby - tylko dlaczego zareagował na to właśnie tym histerycznym śmiechem, zamiast normalnie wyjaśnić sprawę? Czując, że nie jest to nikt przyjazny mej osobie, napięłam lekko mięśnie i zebrałam całą swą czujność.
— Ach, Notte...Nigdy bym nie przypuszczał, że to właśnie ciebie spotkam jako pierwszą. - w głowie zaczynał mi się tworzyć mętlik. Wtem blondyn niespodziewanie rzucił się do przodu, wymierzając cios prosto w głowę albo klatkę piersiową, jednak trafił jedynie w moją rękę; w porę uskoczyłam w bok, a następnie odbiłam się w jego stronę, uderzając całym ciężarem ciała. Mężczyzna zachwiał się i cofnął, przerywając walkę.
— To za mojego ojca! - warknął, podczas gdy rozmasowywałam ramię. Prychnęłam w jego stronę, prostując się niczym struna. - Mam ważniejsze sprawy na głowie, więc krótko mówiąc: przyzwyczaj się do swojego nowego domu i baw się dobrze! - zbierał się do odejścia.
— Oddawaj sprzęt. - syknęłam jadowicie, zaciskając mocno palce na jego ręce. Zaczęła się kilkuminutowa szarpanina, lecz ostatecznie wygrał starszy i silniejszy osobnik. Coś wypadło przy okazji z jego kieszeni na podłogę, rozbijając się w drobny mak.
— Szlag. - mruknął, zbierając części. Udało mi się zabrać ukradkiem jedną z nich i schować w kieszeni. Odwrócił się jeszcze w drzwiach: - Zadarliście z niewłaściwym wilkiem, Chabry.
Wlokłam się drogą, miętosząc w dłoni swoją zdobycz, lecz dziwny metalowy zawijas ze sprężynką niewiele mógł mi powiedzieć. Nie zamierzałam się jednak poddawać. Pod wpływem impulsu weszłam do pierwszego lepszego sklepu, zamierzając zrealizować swój pierwszy plan na ten dzień. Zamierzałam już zadać pytanie osobie za ladą, lecz nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa.
— Lukas! - oznajmiłam wreszcie głośno.
— C-co? Zastępuję ojca...Zaraz, skąd znasz moje imię? - chwyciłam oszołomionego chłopaka za rękę i wyciągnęłam na zewnątrz.
— Nieważne. Chodź ze mną. Teraz. Już. Nie mamy wiele czasu. Nic już nie jest ważne, rozumiesz? - wiedziałam już, co robić w takim przypadku.
Popchnęłam lekko nastolatka w stronę lasu. Postaliśmy tak dłuższy moment, dopóki nie odwrócił się z uśmiechem i wyszeptał:
— Notte. - również się uśmiechnęłam. Nie mogłam trafić na lepszego znajomego wilka w takim momencie.
Biegiem wróciliśmy do miasta. Po drodze opowiadałam wszystko towarzyszowi po kawałku. Wpadliśmy akurat w sam środek zamieszania, a dokładniej tłumu zebranego wokół dziwnych rozbłysków światła, odganianego przez znaną mi już grupę w niebieskich mundurach. Z łatwością dzięki swym zwierzęcym umiejętnościom przedarliśmy się przez ten piekielny krąg. Blondyn zaśmiał się jedynie na nasz widok i zaczął powoli otwierać ułożony na ziemi tajemniczy mechanizm. Zacisnęłam zęby i rzuciłam się w jego stronę. Rozpętała się krwawa walka - facet wyjął sztylet, Lukas miał przy sobie znaleziony w trawie nóż. Zadawałam ciosy raz za razem bez opamiętania, w furii. Miałam serdecznie dość całej tej historii. Wyżywałam się w tym pojedynku, równocześnie usiłując dosięgnąć tak zawzięcie chronionego przez przeciwnika sprzętu pozwalającego zakończyć tę maskaradę. Nagle doszedł mnie zduszony okrzyk i jęk tuż obok. Białowłosy chłopak osunął się powoli na drogę. Z otwartej rany w klatce piersiowej tryskała krew, brudząc ubranie. Sama nie do końca rozumiałam, dlaczego bez jakiegokolwiek namysłu osunęłam się na kolana z krzykiem, kręcąc głową, a po policzkach pociekły mi łzy. Świat wokół przestał się liczyć. Jedyna bliska mi istota odchodziła z każdym tchnieniem. Jak w malignie przyłożyłam ręce do ciała Lukasa, uciskając je bezsensownie. Zaczął w nie wnikać sączący się z moich dłoni mrok. Przerażona, nie byłam w stanie tego opanować ani nawet oderwać wzroku. Zaczynał krążyć w jego żyłach, tamując w ten sposób upływ krwi, a mnie osłabiając. Odzyskał przytomność. Świadomość obecności wroga w pobliżu powróciła. Podniósł z ziemi swój mechanizm, szykując się do powrotu. Pokręciłam znowu bardzo wolno głową z uśmiechem.
— Nie. Już nikt tam nie wróci. - wysyczałam, jednym ruchem wyjmując pistolet i przeszywając napastnika kilkakrotnie. Jednocześnie zaczynałam tracić trzeźwość umysłu. Wszystko spowijał gęsty, śmiertelny mrok...Coraz ciaśniej...Chęć mordu paliła żywcem...
Obudziłam się z krzykiem, oddychając ciężko. W progu pojawiło się kilka wilków, zwabionych odgłosem. Leżałam bez ruchu, z wzrokiem wbitym w przestrzeń i pustką w umyśle.

KOOOONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz