niedziela, 23 grudnia 2018

Od Cymonii - "Odebrany Zmysł", cz. 1

Dałem ci wspaniałe ciało. Zmieniłem niemoc w nowo narodzoną siłę.
Jesteś utworem, który napisałem dobierając właściwe słowa, by wyrazić każde zdanie.
Każde słowo było wybrane jak zwycięzca spośród tłumu jego równoważnych przyjaciół.
Każde było doskonałe, abyś ty mogła być doskonała.

*   *   *

Moją matką była Ermja, jedna z najsprawniejszych wader, jakie spotkało wcześniej podobne przeznaczenie.

Urodziłam się w odosobnionym miejscu, nie widząc i nie słysząc, jednak już wtedy coś zakłócało mój spokój. Moja matka i rodzeństwo nie byli spokojni. Wiedziałam, że z początku była nas piątka. Ledwie minął pierwszy tydzień, zostałam sama. Nagle znikli wszyscy, których ciepło i dotyk było mi tak bliskie.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko Ermję i Achpila. On przychodził codziennie, zawsze uważnie mi się przyglądał i uśmiechał, gdy ja patrzyłam na niego. Mimo tych przyjaznych znaków, wślepiał się we mnie takim wzrokiem, że jedyne co czułam, to dreszcz biegnący przez skórę.
Rzadko się do mnie odzywał, ale zawsze gdy przychodził, miał przy sobie mały notatnik, w którym pisał coś w ciszy, siedząc oparty o jedną z drewnianych ścian pomieszczenia będącego naszym domem.
W zasadzie odkąd otworzyłam oczy, rozpoczęło się moje "szkolenie", jak zwykł to nazywać Achpil. Z każdym tygodniem coraz częściej zabierał mnie na długie spacery, gdzie mogłam zobaczyć to wszystko, czego nie było w naszej komórce. Wtedy poznałam ogień, góry, rwący nurt rzeki, leśne zwierzęta i ludzi oraz inne wilki. Mnóstwo wilków, które zrazu trochę mnie przytłaczały, po pewnym jednak czasie przyzwyczaiłam się do ich obecności. Po skończeniu przeze mnie czterech tygodni, chodziliśmy na nasze wędrówki codziennie. Były też coraz dłuższe i niejednokrotnie wracałam do domu zupełnie wyczerpana. Achpil powiedział, że muszę przyzwyczajać się do długiego wysiłku.
Ledwie skończyłam żywić się mlekiem i stałam się bardziej samodzielna, zostałam zupełną sierotą. Moja matka zniknęła bez śladu pewnego dnia, gdy wyszła z naszej komórki, by upolować coś do zjedzenia. Już jej nie zobaczyłam.
Trudno było mi pogodzić się ze stratą. Potrzebowałam stałości i bezpieczeństwa, a nie otrzymałam rodziny, która byłaby wsparciem. Został tylko jeden wilk, przychodzący codziennie, jak zawsze życzliwy i wnoszący do mojego niepewnego życia spokój. I prawdopodobnie równie zdruzgotany zaginięciem Ermji. Choć starał się nie dać tego po sobie poznać, zauważyłam, że w przeciągu kilku dni stracił wiele z dawnego zapału, który towarzyszył mu podczas naszych długich spacerów i chęci z jakimi niegdyś opowiadał mi o wszystkim, czego nie zdążyłam jeszcze poznać. Przed pewien czas wokół moich myśli, wspomnień, obaw i pragnień zapanował jeszcze większy chaos, nie wiedziałam bowiem, czego powinnam spodziewać się w w ciągu kolejnych tygodni.
Pewnego dnia, nie mogąc znieść narastającego bez przerwy niepokoju odważyłam się pierwszy raz zapytać Achpila, co powinnam zrobić i w którą stronę się udać.
- Co mam robić? - na chwilę skryłam pysk w łapach i walczyłam ze swoją wewnętrzną watahą złych przeczuć.
- A co byś chciała? - zapytał swoim cichym głosem.
- Nie wiem - pokręciłam głową - dotychczas mieszkałam tutaj. Nie chce stąd odchodzić.
- Nie planowałaś zamieszkać wśród innych wilków, w jakiejś pobliskiej watasze? Pewnie przyjęłyby cię i po pewnym czasie zapomniałyby, że byłaś obca. Dopóki jesteś szczenięciem, masz spore szanse.
- Boję się tego - odrzekłam - nie wiem niczego o innych wilkach.
- Na szczęście ja wiem całkiem sporo - objął mnie ramieniem - nie mówiłem ci tego wcześniej, Cymonio - tutaj na chwilę zamilkł, jakby zastanawiając się nad dalszymi słowami - ale znam twojego ojca. Chciałbym, abyś zamieszkała z nim, w Watasze Srebrnego Chabra.
- Co mówisz? - z moich oczu popłynęły łzy - nie chcę, nie mogę tak po prostu odejść. To jest mój dom!
- To tylko mała komórka, w której przyszłaś na świat. Nowe życie zaczyna się poza nią.
- Achpil, skąd ja się tu wzięłam? - zapytałam w końcu głosem, którego sama się przestraszyłam.
- Jesteś... jesteś wynikiem wieloletnich starań, słoneczko - zaczął ostrożnie - jesteś cudem, który pojawił się tak niespodziewanie...
Nie rozumiałam, o czym mówił wilk. Nie rozumiałam ani słowa.
- Będę się tobą opiekować. Masz przed sobą wielką przyszłość - powiedział w końcu - ale musisz mi zaufać. Nie mów o tym nikomu...
Przytaknęłam. Ufałam mu wtedy bardziej niż sobie samej.
Nazajutrz odprowadził mnie do granicy nowego miejsca, którego jeszcze nie widziałam. Znałam już wszystko, co można było tu spotkać. Wodę, wiatr i góry. Teraz miałam poznać tego, kto dał mi życie.
Staliśmy wśród pustej przestrzeni, na piaszczystym podłożu, którego kilkaset metrów trzeba było pokonać, by dostać się do pokrytego krzewami kawałka ziemi - celu mojej wyprawy.
- Idź tam - powiedział Achpil - odwiedzę cię niebawem.
I odeszłam ku nowemu światu, który miał od tej pory stać się tak samo mój, jak chatka, w której się urodziłam.
- Kim jesteś, maluszku? - zapytał płowy basior unosząc jedną brew. Odetchnęłam, aby trochę się uspokoić, jak uczył mnie Achpil. Po chwili udało mi się w końcu zebrać słowa:
- Przyszłam do mojego ojca.
- Czyją jesteś córką? - wilk rozejrzał się z cieniem skrzywienia na pysku.
- Nikt mnie nie szuka - odrzekłam, wyprzedzając jego pytania i, chyba, myśli - przyszłam do wilka o imieniu Wrotycz.

Moim ojcem był Wrotycz, żołnierz ze wschodnich ziem podporządkowanych polityce Najwyższej Izby Kontroli Leśnej.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz