Najpierw jeden, a potem drugi basior podszedł do mnie. O ile ten pierwszy, równie biały jak ja a nawet bardziej wydawał się osobnikiem zrównoważonym i, można powiedzieć, na pierwszy rzut oka godny zaufania, o tyle jego towarzysz podróży od razu sprawił wrażenie źle zauważonego. Tak, źle zauważonego. Odetchnąłem nieufnie. Jeśli jest to w ogóle możliwe do odebrania jako znaczący bodziec przez obcego wilka, jeśli jest to chociaż chociaż możliwe do zrobienia. Miałem bowiem swoją własną pulę sygnałów, które w nieco dziwny sposób oznaczały, a raczej w założeniu miały oznaczać bardzo typowe dla innych wilków odczucia. Nie potrafiłem okazać uczuć w inny sposób. Nigdy nie uniosłem warg i nie obnażyłem bielutkich jak śnieg ząbków, nigdy nawet nie udało mi się zmarszczyć brwi. Nie mówiąc już o porozumiewaniu się za pomocą zawiłej mowy uszu, którą potrafiłem odczytywać, lecz której używania w ogóle nie rozumiałem. Tylko ogon pomagał mi trochę, niemal bezwiednie to kręcąc się, to drżąc, to wyginając się przyjaźnie lub ostrzegawczo. Wyrósł, wyrósł szczeniak z ogromnym problemem w porozumiewaniu się. To ja byłem tym szczeniakiem, nic na to nie poradzę.
- Kim więc jesteście? - zapytałem jak najspokojniej - nie mogę przyjąć was do naszego grona, jeśli nie powiecie mi, kim jesteście. A raczej kim byliście wcześniej, zanim dotarliście na te tereny. I co w ogóle was tu sprowadza? - zarzuciłem ich pytaniami, chcąc jak najszybciej mieć z głowy tę szargającą nerwy i, przypuszczałem, dobre imię samca alfa WSC, jak i niej samej rozmowę. Potem zamierzałem odesłać ich... na przykład do Wrotycza, albo kogokolwiek innego, kto zechciałby zająć się nowymi wilkami i pokazać im to i owo tutaj. Bez znaczenia kto, na pewno poradzi sobie lepiej z obcymi, niż ja, wilk, który nie zawsze potrafi dogadać się z przyjaciółmi i czasem płacze po nocach bojąc się nastania nowego dnia.
W chwili, gdy wybrzmiały moje ostatnie słowa, nad nami dało się słyszeć szumiący dźwięk, charakterystyczny dla jednego tylko ptaka, którego znałem. To dobrze, właśnie jego obecności potrzebowałem. Zastąpi mnie w najgorszych obowiązkach, kochany Mundurek pomoże. Jak zwykle pierwszy tam, gdzie pojawia się ktoś nowy. Nie wiem, skąd wie o obcych na naszych terenach, ale musi mieć genialnych i szybkich informatorów.
- Dzień dobry - wylądował na szerokiej, nisko osadzonej gałęzi sosny i ruchem pantery zeskoczył na ziemię, co zawsze dziwiło mnie tym bardziej, że ma tylko dwie nogi.
Zdążyłem wysłać mu tylko spojrzenie znaczące mniej więcej "Mundurek, pomóż", które, ukazane moimi kulawymi oczyma chyba tylko on mógł zrozumieć. W tym samym momencie zaczął szybko:
- Nowi przybysze w WSC, dwudziesty drugi dzień ostatniego miesiąca starego roku - mówił, wolno, jakby zapisywał coś w niewidzialnym notatniku, lub co dalece bardziej prawdopodobne, w swojej własnej pamięci - Basior biały... - tu zawiesił głos i nawiązał dynamiczny kontakt wzrokowy z pierwszym wilkiem, który odpowiedział krótko zgodnie z tym, co mówił już wcześniej:
- Seji.
- ... Oraz drugi, wysoki wilk o szarym grzbiecie i czerwonym znamieniu na łopatce - popatrzył na wilka, przedstawionego przez Seji'a krótkim imieniem, którego nie zapamiętałem i umilkł na chwilę, zapewne czekając, aż samiec sam się przedstawi. Ten jednak tylko rzucił ptakowi obojętne spojrzenie i mruknął coś pod nosem, po czym Mundus sam dokończył - o imieniu Shi... - to powiedziawszy spojrzał na basiora spode łba i zwrócił się do mnie - przybyli zza naszej północnej granicy, musieli więc przejść przez ludzkie ziemie lub tereny WSJ.
- Macie rację, mijaliśmy w niewielkiej odległości ludzką osadę - przytaknął biały wilk - tam - wskazał ruchem głowy.
- A więc szli przez Arcunowskie podwórko - uśmiechnął się Mundurek. Machnąłem ogonem na znak niemego porozumienia. Wilki popatrzyły po sobie.
- Jesteśmy zmęczeni... długą podróżą - powiedział w końcu ten mniej małomówny z nich.
- Aż dziw, że doszliście do nas w tak dobrym stanie - zażartował ptak.
- Spotkaliście kogoś? - zapytałem podejrzliwie.
- Nie, szanowny alfo, nikogo - odrzekł przekonująco wilk. Popatrzyłem na mojego towarzysza. Prawie niezauważalnie pokręcił głową.
- Pozwólcie, że odejdziemy na chwilę. Zaraz wrócę i zdecyduję o waszym przyjęciu - wytłumaczyłem przybyszom, po czym oddaliłem się wraz z czaplą o kilkanaście kroków. Tam dopiero usiadłem i pozwoliłem działać bezbłędnemu detektorowi charakterów, którym miała szczęście dysponować nasza wataha.
- Kłamią. Obawiam się, że każde ich słowo to kłamstwo - bezradnie rozłożył skrzydła - nie możemy w ten sposób dowiedzieć się kim są, bo nie mamy pewności, że powiedzą prawdę.
- Cóż zatem możemy zrobić?
- Przyjmij ich i poobserwuj - wzruszył ramionami - innego wyjścia nie widzę.
- Mundurku, jesteś w tym dobry - zastanowiłem się przez moment - bądź moimi oczami.
- Cóż zatem możemy zrobić?
- Przyjmij ich i poobserwuj - wzruszył ramionami - innego wyjścia nie widzę.
- Mundurku, jesteś w tym dobry - zastanowiłem się przez moment - bądź moimi oczami.
Skinął głową. Uwielbiał swoją pracę.
- Chodźmy zatem, powiesz im, że są przyjęci. Resztą sam się zajmę - znów uśmiechnął się uspokajająco.
- Chodźmy zatem, powiesz im, że są przyjęci. Resztą sam się zajmę - znów uśmiechnął się uspokajająco.
< Shi? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz