Biegłem. Biegłem cały czas przed siebie. Nie mogłem się zatrzymać. Nie teraz. Nie mogę zginąć. Mama. Bracia. Wszyscy nie żyją. Tylko ja. Tylko ja zostałem. Sam. Całkiem sam jak palec. Ból, cierpienie, smutek. Tylko to teraz czułem. Łzy spływały po moich policzkach. Biegłem i uciekałem. Jak tchórz. Jestem wielkim tchórzem. Nie zostałem. Uciekłem. Nagle poczułem jak na kogoś wpadam. To był bolesny upadek. Sturlaliśmy się ze wzgórza. Zatrzymaliśmy się w stercie liści. Wstałem obolały i spojrzałem na osobę, którą staranowałem. Była to młoda wadera o czarnym umaszczeniu.
- W-wybacz.- powiedziałem nieśmiało. Waderka wstała i otrzepała się. Spojrzała na mnie nieśmiało.
- Nie szkodzi. Jesteś tu nowy?- spytała.
- Tak. Mogę się u was zatrzymać?
- Oczywiście. Wuwuzela nalewki chętnie się tobą zajmie.
- Wuwuzela?
- Tak. Opiekunka szczeniąt. Ona opiekuje się takimi sierotkami jak ja.
- Nie masz rodziców?
- Mam, ale uciekłam. Mój ojciec cały czas mówił mi przykre rzeczy.
- Też nie miałem wspaniałego ojca. Jestem Lukas.
- A ja Joena.
- Miło mi cię poznać.
- Cała przyjemność po mojej stronie.- odparła waderka z uśmiechem.
< Joena? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz