Po posiłku wybraliśmy się z Tiską na stepy. Wadera upierała się, że powinienem poćwiczyć szybkość, zarówno na długim dystansie jak i na krótkim i z szybkimi zmianami kierunków. Nie mogłem narzekać, bo lepszej sprinterki (pomijając, że Tiska była jedyną) w naszej watasze bym nie znalazł. Na początku, żeby zobaczyć moje możliwości, zrobiliśmy wyścig przez całą długość stepów. Trasa ciągnęła się od zagajnika po samą plażę. Przy rozpoczęciu nie było źle, start mieliśmy równie dobry i naprawdę starałem się dotrzymywać kroku waderze. Dawałem z siebie wszystko jednak i tak na końcu wyprzedziła mnie gdzieś o 1/4 trasy. Przy drugiej próbie było minimalnie lepiej, jednak wyniki nadal mnie nie zadowalały. Próbowałem więc ponownie i ponownie, aż różnica zmniejszyła się do 1/6 trasy. Na koniec nogi uginały się pode mną, a opuszki łap piekły od wysuszonego słońcem podłoża.
- Jutro przed południem spotykamy
się dokładnie w ty miejscu. –
powiedziała Tiska widząc moje trudy w chodzeniu. – Lepiej się regeneruj i oczekuje, że
będziesz rozgrzany i przyniesiesz śniadanie. Najlepiej przyrządzone w najlepszy
możliwy sposób. – przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się i mrugnęła odchodząc w
przeciwną od plaży stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz