sobota, 26 września 2020

Od Ry'a CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Znikając w morzu przenikliwie białego światła, świat powoli zawężał się do jednego, kłębiącego się  w ściśniętych strachem płucach oddechu oraz głośnego uderzenia serca, któremu wtórował ciągły szum płynącej krwi wypełniający uszy. Poczuła, jak jej mięśnie drętwieją boleśnie pod wpływem błyskawicznego odruchu.
…Dlaczego?
 
Krążyłem po polanie udekorowanej kolorowymi liśćmi w sposób tak chaotyczny i nieprzemyślany, że zdawał się odpowiadać choreografii kolejnych kroków mojego nierównego marszu. Fragmenty roślin krążyły w powietrzu, przypominając spokojny letni deszcz albo raczej śnieg w pierwszych dniach zimy, śnieżynki tak lekkie i delikatne, że zdawały się topnieć jeszcze nie dotknąwszy powierzchni ziemi, zawieszone na cienkich nitkach powietrza.
Szedłem przed siebie, a jednak dziwnym sposobem zakreślałem koło, skupiony na kopaniu jakiegoś znalezionego wśród traw kasztana. Co jakiś czas zatrzymywałem się, by rozmasować pospiesznie mięśnie łap. Z początku mówiłem sobie, że jest to przygotowanie do nadchodzącego treningu polowania, zdarzało się bowiem, że nauczyciel lubił nam dać wycisk, szybko jednak uświadomiłem sobie, że owy gest był tylko nerwową reakcją na sytuację, która z każdym momentem stawała się coraz bardziej niekomfortowa, a może nawet niepokojąca.
Oczywiście, że nie musiałem iść na tę lekcję. Podobno w stadzie pojawił się ktoś nowy, szczeniak, którego może warto by było poznać, wykorzystując do tego świetną okazję, jaką były wspólne zajęcia, ale i tak czułbym się niezręcznie pojawiając się na nich bez rodzeństwa. Jeśli siostry postanowiły zrobić sobie wagary, to nic nie stało na przeszkodzie, bym i ja poszukał rozrywki w podobny sposób, problem w tym, że świadomość tego, że nie miałem najmniejszego pojęcia w którym kierunku mogły się udać, napawała mnie niemałym niepokojem. I choć z początku starałem się z nim walczyć, obierając już nawet wbrew rozsądkowi pierwsze kroki na szlaku wiodącym mnie w wybrane na to popołudnie spokojne i odludne miejsce, gdzie nie przeszkadzałoby mi niczyje towarzystwo, to jednak ciężar zbierający się w moim żołądku skutecznie przekonał mnie do zmiany podjętej pospiesznie decyzji.
Niech obrażą się na mnie, że psuję im zabawę. Niech mają mnie za nudnego i dziwnego, ale… jeśli coś im grozi, to nie mogę czekać. Nie jestem na tyle silny, by umieć zaryzykować tak wartościową rzeczą.
Między innymi przez wzgląd  na tę właśnie kwestię zdawałem sobie sprawę z tego, że potrzebne mi będzie czyjeś wsparcie. Problem był taki, że nie bardzo wiedziałem, komu w ogóle mógłbym zaufać. Biały basior, choć znajdował się teraz najbliżej mnie, był mi paradoksalnie najbardziej odległy. Nasz nauczyciel, choć w gruncie rzeczy bardzo sympatyczny, nie był raczej osobą, którą chciałbym widzieć przy obecnym toku wydarzeń.
A Mundus? Mundus mógłby się nadać, niestety nie miałem pojęcia, gdzie powinienem szukać szarego ptaka. Istniał cień szansy, że to on dzisiaj przyniesie nam kolację, albo też przyjdzie wymienić parę zdań z Białym, tyle że, nawet jeśli rzeczywiście tak się wydarzy, czekanie do zmroku może okazać się tragiczne w skutkach. Nie wspominając o tym, że sytuacja za bardzo się do tego czasu rozniesie.
Nagle olśniło mnie, że przy odrobinie wysiłku potrafiłbym odtworzyć drogę do jaskini medycznej, jaką dane mi było przebyć kilka nocy wcześniej. Poznałem wtedy głównego medyka, i choć nie była to wadera, którą określiłbym jako szczególnie godną zaufania, to być może będzie potrafiła pomóc mi się choć trochę wyplątać z tej skomplikowanej sytuacji. Przy odrobinie szczęścia nie będzie jej na miejscu, a zamiast tego uda mi się spotkać jakąś uroczą pielęgniarkę z sercem na dłoni. Pomarzyć można…
Wziąwszy głęboki oddech w celu dodania sobie odwagi, a przy okazji także skupienia, postawiłem pierwsze niespieszne kroki w poszukiwaniu upragnionego celu. Tym razem zadbałem o to, by mój marsz, podobnie jak każdy kolejny oddech, był spokojny, miarowy i uporządkowany. Powtarzałem sobie cicho, że najważniejszym było teraz zachować opanowanie. Jeśli nie zacznę panikować, to w końcu uda mi się odszukać tę jedną, właściwą ścieżkę.
Nie wiem, jak długo tak szedłem, unikałem nawet przypatrywaniu się wędrówce słońca, by żadne wątpliwości nie rozpraszały mnie w drodze do upragnionego celu. I być może temu właśnie zawdzięczałem ostateczne efekty – omal nie krzyknąłem ze szczęścia, gdy moim oczom ukazała się wielka jaskinia, miejsce, którego nie dało się pomylić z żadnym innym.
Biegnąc do wejścia, zdawało mi się, że moje łapy w ogóle nie dotykały ziemi. Dopiero przed samym otworem dopadło mnie zwątpienie; przysiadłem i, przygryzając wargę, nieśmiało zajrzałem pomiędzy cienie.
Zgodnie z początkowym przewidywaniem, by nie powiedzieć obawą, zastałem nikogo innego jak Etain. Wadera, zauważywszy, że się jej przyglądam, przerwała porządkowanie wyposażenia. Przez chwilę spoglądała na mnie szeroko otwartymi oczami, krzywiąc usta w dziwnym grymasie, po czym, być może tracąc cierpliwość, szorstkim gestem zaprosiła mnie do środka.
Krocząc ciemnym korytarzem starałem się powstrzymać drżenie dolnej wargi, układając jednocześnie w głowie słowa, jakimi najprościej będzie streścić waderze całą sytuację. Szybko jednak okazało się, że wszelkie plany kreślone były całkowicie na darmo, gdy bowiem przyszło co do czego, z moich ust wydobyło się nic więcej jak tylko nieskładny potok słów. Wraz z nim z oczu wypłynęły mi pojedyncze łzy; drżąc nerwowo, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robię, przywarłem do wadery w niemal rodzinnym uścisku.
A dalej wszystko potoczyło się tak szybko.
Słowa wadery rozchodzące się drżeniem  w cienkim powietrzu, jej nagłe zniknięcie i szybki powrót z szarym ptakiem u boku, a także, czego w ogóle nie spodziewałem się zobaczyć, jeszcze jedną waderą, która nie wydawała mi się szczególnie znajoma. Strzępki rozmów szykującej się do drogi ekipy pozwoliły mi wywnioskować, że owa nowoprzybyła wilczyca była jakiegoś rodzaju stróżem, który jest tutaj, by poświęcić chwilę na tropienie zagubionych dziewczyn, jako że medyczka nie miała zamiaru podejmować się podobnego zadania.
Pocieszające klepnięcie silnej łapy, które poczułem na grzbiecie, wytrąciło mnie trochę z głębokiego zamyślenia, nie było przy tym jednak nawet w połowie tak efektywne, jak blask ostrza, który dostrzegłem nagle kątem oka, a który niespodziewanym, błyskawicznym odruchem zmroził całą krew w moim ciele.
Szybko jednak uświadomiłem sobie, że znałem to ostrze; co więcej, nie było ono teraz skierowane we mnie, a bardziej może dla mnie. Nieśmiało wziąłem je więc z otwartej łapy medyczki i nie mówiąc już nic więcej, mocno zacisnąłem zęby na polerowanej rękojeści. Nie powiem, od razu poczułem się nawet nie tylko spokojniejszy, co po prostu silniejszy. I choć zdawałem sobie w głębi duszy sprawę, że było to tylko złudzenie, miało ono tak niezwykle słodki smak, że z całego serca pragnąłem choć na chwilę uwierzyć, że tak właśnie wyglądała prawda.
Brązowa wadera posłała jeszcze pierzastemu towarzyszowi spojrzenie, z którego przy odrobinie zastanowienia można by wyczytać treść niejednej księgi, po czym pojedynczym zwinnym ruchem odwróciła się na pięcie, by zniknąć zaraz w głębi swojej jaskini.
Przeniosłem więc wzrok na resztę towarzyszy, biorąc nerwowy oddech, którego zaczerpnięcie utrudniał nieco fragment kości wypełniający moje usta. Dwójka towarzyszy milczała jeszcze przez chwilę, aż do momentu, w którym ptak, przybierając chyba tym samym rolę nieformalnego przywódcy naszej trzyosobowej wyprawy, dał nieśmiałą komendę do wymarszu.
Nie zważając na dodatkowy ciężar, jaki musiałem nieść, starałem się z całej siły nadążyć za dwójką dorosłych, by w żaden nie spowalniać poszukiwań. W rezultacie udawało mi się nawet co jakiś czas wyprzedzić towarzyszy, nie oddalałem się jednak daleko, świadomy absolutnej bezcelowości takiego działania.
Wkrótce nagły łut szczęścia przerwał bezowocną passę – na tle płonącego na zachodzie słońca, pływająca w żółtym blasku, pojawiła się mała sylwetka, pędząca przed siebie, zadyszana postać, która potykała się co chwilę w swym niezgrabnym biegu.
…Dlaczego tylko jedna?

< Wrono? Woah, robi się mrocznie ;< >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz