sobota, 26 września 2020

Od Paketenshiki - "Trzy Kruki" cz.4

Podróż z oczywistych powodów nie należała do łatwych. Rudzielec męczył się niemiłosiernie na rozległych piaskach pustyni, przysmażany za dnia słońcem zarówno od góry, jak i od dołu, a nocą z kolej marznąc i wyłapując z powietrza jakiekolwiek krople wody. Manierka szybko się skończyła i teraz zaczął żałować, że nie poprosił Kalmy o jakiś szybki kurs przetrwania na pustyni. Racje żywnościowe też zdążyły gdzieś zniknąć - w jego żołądku - i teraz uzupełniał potrzebne białka za pomocą znalezionych wśród piachu i wyschniętej trawy owadów.

To zdecydowanie nie była prosta wyprawa… Ale czy ktoś kiedykolwiek powiedział, że taka będzie? Sam się o to prosił, zgadzając się na układ z Kalmą, nie mógł teraz narzekać. Szkoda tylko, że wykończone ciało coraz bardziej domagało się jakiegoś sytego posiłku i świeżej wody, bo inaczej groziło mu niechybnym poddaniem i ostateczną śmiercią.

Czy w świecie pośmiertelników można w ogóle zginąć? Nie był pewien. I prawdę mówiąc, nie chciał się przekonywać na własnej skórze.

Kolejny dzień wędrówki mijał na wyczerpującym spacerze po sypkim, palącym złocie, które tak nieznośnie wpalało się w opuszki palców wilka. Paketenshika wiedział, że jeśli dzisiaj nie znajdzie rodziny fenków, jutro jego oczy się już nie otworzą i umrze po raz drugi. Nie wydawało się to aż takie straszne, jak ktoś mógłby pomyśleć. Jednakże… to nie był sposób, w jaki miał zakończyć tą podróż.

Nagle jednak jego nozdrzy sięgnął zapach. Nie mógł już powiedzieć, czy jest inny od tego, co wdychał przez cały czas, bo powietrze słonecznej pustyni za bardzo zapadło mu w świadomość. Wiedział tylko, że ten nowy zapach po prostu jest. I powinien nim podążać.

Ścieżką powietrza trafił do pojedynczej skały, zdecydowanie wybijającej się w krajobrazie piachu, kamyczków i suchych źdźbeł. Tutaj prawdopodobnie mieszkały owe fenki. To było jedyne miejsce, gdzie mogły zamieszkać. Tutaj…

Ciało basiora osunęło się na bok i ciemność otoczyła go kruczymi piórami.

[Jakiś czas później]

Ocknął się we wgłębieniu pod skałą, gdzie było ledwo odrobinę chłodniej, a słońce nie paliło tak skóry. Chciał się rozejrzeć za manierką i sprawdzić, czy może w jakiś magiczny, cudowny sposób pojawiła się tam woda, jednak zanim zdążył spiąć mięśnie, usłyszał gdzieś obok kroki. Postanowił się nie ruszać.

– Żyje? – usłyszał całkiem niedaleko siebie. Głos należał do samicy, potencjalnie dość młodej, dodatkowo przestraszonej.

– No tak, myślisz, że czemu go przenieśliśmy – to był samiec, poirytowany i również ciut przestraszony, choć nie tak bardzo.

– A obudził się już?

– Tego nie wiem.

W tym momencie Paki nie wytrzymał i otworzył oczy. Zrobił to z taką szybkością, że para fenków stojąca tuż obok wyskoczyła w powietrze. Gdyby nie był tak wykończony, zapewne by się uśmiechnął na ten widok.

– O żesz w piaski czasu! Wystraszyłeś mnie, chłopie! – samiec o sierści jaśniejszej niż jego towarzyszka, przypominającej piasek na plaży, wziął głęboki wdech. – Nie rób tak więcej!

– Imamu, przecież on i tak cię nie rozumie, po co do niego w ogóle mówisz? – lisica miała barwę jasnego kamienia słonecznego. Jej uszy były niemal białe.

– Z przyzwyczajenia, nie wyzywaj mnie, Mbali!

No i dzwon. Rodzina fenków, którą Paketenshika miał tak dzielnie wyratować, okazała się zupełnie inna niż to przemyślał. Z agresywnymi lisami był jeszcze w stanie jakoś podyplomować, ale ta ekipa zachowywała się… po prostu normalnie. Nie wiedział, jak podejść do tej rozmowy. To nie było planowane.

Trzeba było zacząć od małych rzeczy. Być może mieli coś, cokolwiek, czym będzie mógł ugasić pragnienie.

– Wo… dy… – wychrypiał przez zaschnięte gardło.

Mbali się speszyła, słysząc to. Na wielkie pustynne wiatry, to coś mówi w naszym języku!, zdawały się wołać jej rozszerzone oczy, którymi uważnie obserwowała rudzielca tuż przed nią. Na szczęście Imamu nie miał takich zastrzeżeń i od razu gdzieś odbiegł. Oby nie po kolegów, by pokazać im gadającego w ich języku wilka.

Ale nie, szybko wrócił, niosąc w pysku manierkę Pakiego (po co ją pierwotnie wziął?) i kładąc ją tuż przed pyskiem wielkiego basiora. Złote oczy spojrzały na niego z wyrazem “No i co ja mam z tym zrobić?” namawiając go, żeby sam napoił wilka. Lis wykonał to zadanie bez strachu.

– Dziękuję… – wyszeptał rudzielec z nieco większą siłą niż wcześniej. – Długo nic nie piłem.

– Wyobrażam sobie. Co tutaj robisz, podróżniku?

Paki podniósł się na przednie łapy, jednak te nie wytrzymały i musiał położyć się ponownie.

– Zwą mnie Paketenshika. Jestem tu, by ostrzec was przed nadchodzącą burzą piaskową i przekonać do zmiany miejsca. Wasze obecne schronienie za długo nie wytrzyma.

Imamu spojrzał na swoją przyjaciółkę, która miała taki sam wyraz zaskoczenia na pysku. To nigdy nie mogło być proste, prawda? A nie, zaraz… Kalma to przewidziała. Będzie musiał zaczekać do zapowiedzianej burzy piaskowej, zanim ich przekona. Fenek zwrócił się ponownie do niego.

– Och. Okej, w takim razie się pakujemy.

Chwila… Co?

– Jak to?

– Normalnie. Przeszedłeś taki kawał drogi, wykorzystałeś po drodze cały prowiant, jaki miałeś, niemal nie zginąłeś, do tego wszystkiego mówisz w naszym języku. Jak zrobiłeś to wszystko, żeby nas narazić, to jestem tylko pod jeszcze większym podziwem, niż gdybyś zrobił to, żeby nas faktycznie ostrzec. Idę po wodę.

Imamu wziął manierkę i ponownie odszedł gdzieś na lewo, gdzie zapewne znajdowało się wejście do ich nory. Mbali została z wycieńczonym basiorem, żeby mu pomóc.

Rodzina fenków musiała czekać jeszcze dzień, zanim wilk odzyskał siły i mógł wyruszyć z nimi w podróż. Paks był naprawdę zaskoczony, że poszło tak łatwo, ale być może Kalma podała mu tylko najtrudniejszą opcję, jak to się może potoczyć. Zapewne nie chciałaby, żeby zamartwiał się, która wersja może się sprawdzić.

Po kilku mozolnych i ciężkich dniach dotarli do zbiorowiska wielkich głazów, które wydawały się o wiele stabilniejsze, a do tego było tam mnóstwo jedzenia i wód gruntowych. Miejsce idealne na nowy dom, co stwierdzili wszyscy, bez wyjątku. Były tu nawet uschnięte drzewa, na których można było rozwiesić siatkę do zbierania wody nocą oraz wykorzystać ich korę do hodowania robaków.

Gdy pozostałe fenki zabrały się do kopania nor, Imamu, który okazał się przywódcą grupy, zabrał Pakiego na bok na prywatną rozmowę.

– Dziękuję, przyjacielu. Czuję nadchodzącą ze wschodu burzę i już wiem, że nasza poprzednia skała by tego nie wytrzymała. Zapadłaby się na nasze głowy. Tak mieliśmy czas znaleźć nowe miejsce i mamy czas wykopać nowe domy. Zawdzięczamy ci życie.

Basior kiwnął głową. Zastrzygł uszami, coś mu się przypomniało.

– Tutaj… da się zginąć? – postarał się ułożyć pytanie tak, by nie zabrzmiało dziwnie. Być może tutejsi nie wiedzą, że umarli i znajdują się w świecie pośmiertelników.

Lis przed nim się uśmiechnął.

– Oczywiście. Ten świat przejmuje zmarłych, ale działa dokładnie tak samo jak poprzedni. Z tą różnicą, że jeśli ktoś po tamtej stronie zginie młodo, tutaj odrodzi się w tym samym wieku, a jeśli umrze jako starzec, tutaj odrodzi się w formie prawdziwej reinkarnacji. Tutaj, jeśli ktoś zginie, wraca na tamten świat w zupełnie nowym wcieleniu. Zawsze. No chyba, że wróci z własnej woli, jeszcze żyjąc.

Paki ponownie pokiwał głową, udając, że wszystko rozumie. Właściwie to rozumiał tylko połowę, ale chyba mu to nie przeszkadzało.

– Mój ojciec zginął kilka dni temu, tuż przed tym, jak się pojawiłeś. Miałeś szczęście, nienawidził wilków.

To nie obyło się bez zaskoczenia od strony basiora. Być może to było nieprzewidzianą okolicznością i dlatego poszło mu tak łatwo.

Pożegnał się uroczyście z rodziną fenków, dostając na pożegnanie od Mbali dodatkową manierkę z afrykańskim alkoholem i wyruszył w swoją stronę.

Nocą rozstąpiła się pod nim ziemia i trafił z powrotem do krainy Ei Mitaan. Kalma wydawała się z jakiegoś powodu wściekła. Potarła “twarz” skrzydłem.

– Coś ty narobił…

– Wykonałem twoje zadanie – odparł w pełni spokojny wychowanek lisów. – Poszczęściło mi się, to wszystko.

– Wykonałeś je źle! Miałeś czekać, aż nadejdzie burza piaskowa! – Kalma wybuchła agresywnym gniewem i przed oczami rudego zaczęła przybierać w rozmiarach. Machała wściekle skrzydłami, jakby próbując go uderzyć.

Ale on się nie bał. Wykonał swoje zadanie. To nie była jego wina, że nadeszła taka zmiana.

– Słuchaj, tępa gnido – eteryczna postać odezwała się głosem już nie strumienia, a burzy szalejącej podczas sztormu – dam ci jeszcze jedno zadanie. Jeśli to również wykonasz po swojemu, skończysz jako wiecznie gnijący robak wyjadany po trochu przez kruki, zrozumiano?

Paketenshika kiwnął powoli głową. W tym momencie jego przeczucia zmieniły się w choinkę świąteczną i był w stu procentach pewien, że Kalma wcale nie jest taka dobra, za jaką się z początku podawała. Nie chciał jednak nic mówić i milczał.

<Ojoj, Paki ma kłopoty~ Ciąg dalszy nastąpi!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz