Noc była chłodna i nieprzyjemna, w nieznośny sposób długa i dziwnie przesiąknięta wilgocią. Ciężkie tej nocy sny czepiały się moich ramion, męcząc mnie nawet mocniej niż przepełniony emocjami i niedokończonymi szlakami dzień. Nie dziwne więc, że poczuwszy na sobie pierwsze tylko promienie ciepłego słońca, ogarnięta jeszcze nocnym odrętwieniem, naraz szerzej rozwarłam uchylone dopiero, jakby podświadomie chroniące się przed białym światłem poranka oczy, od razu gotowa rozpocząć kolejny dzień.
Pierwszym co przy tym zobaczyłam, był obraz pewny jak słońce na wschodnim niebie - moja siostra szykująca się już do kolejnej zabawy. Co dziś robimy, pytanie słodkie jak dotyk matki na dobre wyszarpnęło mnie spomiędzy resztek ciężkiego snu. Uśmiechnęłam się serdecznie, zaraz zdejmując wzrok z pokrytej rozmierzwionym futrem sylwetki siostry, by rozejrzeć się gorączkowo wkoło jakby w poszukiwaniu odpowiedzi na usłyszane pytanie. Czułam na sobie presję, by nie zmarnować tej chwili, zdawało mi się bowiem, że to właśnie wczesnym rankiem zabawa zawsze była najlepsza. Tyle było teraz możliwości! Później nadejdzie wszak popołudnie, które przerwie rozrywkę, kierując nasze kroki niezmiennie w stronę domu lub na lekcje, skąd odprowadzała nas zawsze ciemność nocy, zwiastująca nieuchronne nadejście pory snu.
Rozglądając się tak po okolicy, z jednej strony chaotycznej i dziwnej, a z drugiej będącej przecież naszym domem, ku własnemu zdumieniu spostrzegłam, że do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden posłaniec ze śniadaniem. Przysiadłszy w nagłym i lekkim osłupieniu, zastanawiałam się przez chwilę, która może być godzina i jak to możliwe, że tak wczesna. Szybko jednak na moją twarz wpłynął uśmiech i omal nie zerwałam się z miejsca, gdy dziwny obrót sytuacji przywiódł mi na myśl znakomity pomysł.
– Już wiem! – zakrzyknęłam, przenosząc gorączkowe spojrzenie na niemą dotąd Wronę.
Okazało się jednak, że mój krzyk zbudził nieprzytomnego dotąd brata; biała postać poruszyła się na posłaniu, by za chwilę podnieść się z cichym jękiem i posłać nam z góry zaspane, ale w jakiś sposób przepełnione dezaprobatą spojrzenie. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, dlaczego pierwszym wyrazem twarzy, jaki basior postanowił przybrać po przebudzeniu, miało być właśnie coś takiego, po czym wystawiłam do niego język. Brat skrzywił się lekko, by za chwilę wzruszyć ramionami i opaść niespiesznie z powrotem na legowisko. Wpatrując się chwilę w basiora, spostrzegłam, że nie poruszył się więcej, zapewne pozwalając sobie na zapadnięcie w ponowny sen; jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała rytmicznie.
Parsknąwszy ponurym śmiechem, odwróciłam się w stronę siostry, by obdarzyć ją prawdziwie szczerym, przepełnionym entuzjazmem uśmiechem.
– Pamiętasz tego Mundusa wczoraj? – tym razem zniżyłam głos do szeptu, pozwalając mu przybrać iście porozumiewawcze tony. Na dźwięk znajomego imienia Wrona rozpromieniła się jeszcze bardziej, kiwając energicznie głową. – Chodźmy zapolować. To znaczy na ryby.
Tym razem reakcja Wrony zdradzała pewne powątpiewanie. Grymas na jej twarzy mógł świadczyć, że nawiedziły ją niemiłe wspomnienia.
– No weź – oburzyłam się – Nie były aż takie złe. Widziałaś, jak on to robi? Wyobrażasz to sobie, samemu upolować śniadanie? – rozmarzywszy się, odchyliłam swobodnie głowę do tyłu, przez co na chwilę zabrakło mi równowagi.
Z trudem powstrzymując się od upadku, usiadłam twardo na ziemi. Spostrzegłam, że moje łapy drżały już w ekscytacji, a jednocześnie umysł zaczął wypełniać się tylko jedną myślą.
– W porządku! – zgodziła się nagle Wrona, jakby dla poparcia własnych słów podnosząc się na równe łapy – Idziemy w góry?
– Góry? – w zamyśleniu przebiegłam pazurami po podbródku – To trochę daleko – opuściwszy łapę, spojrzałam z powagą w czarne oczy siostry – A tamten wodospad? Czy tam były ryby?
– Nie sądzę – zawahała się Wrona.
– No to może – podniosłam się, ujmując jakby całą swoją wiarę w kolejny ze swoich pomysłów, co zamanifestowałam błyskawicznym przybraniem gotowości do drogi – Po drodze znajdzie się jakiś strumień. Jest wodospad, musi być rzeka, prawda? – po chwili namysłu Wrona zgodziła się ze mną skinieniem głowy, co było dla mnie jednoznaczne z komendą do wymarszu.
– No to chodźmy! – zawołałam jeszcze, w razie gdyby któraś z tych niemych decyzji podejmowanych raz za razem w mojej głowie okazała się w jakiś sposób niezrozumiała dla siostry.
Pusty żołądek trochę utrudniał chłonięcie piękna z budzącego się w słonecznej kąpieli lasu, a mimo to ekscytacja nową przygodą oraz ciążąca świadomość nienaruszalności podjętej wcześniej na oczach siostry decyzji raz za razem przesuwały moje zmęczone łapy po miękkim podłożu ściółki. Droga dłużyła się nieco, lecz nie wzbudzało to we mnie strachu. Niebo nad nami było czyste, a noc dopiero co się skończyła. U boku miałam swoją ulubioną osobę na całym świecie.
Idąc za głośnym wołaniem natury, która wzywała nas do celu niemal od czasu wymarszu, w końcu udało nam się znaleźć nad błękitnym brzegiem strumienia. Mając przed sobą ogrom pędzącej żwawo wody, omal nie usiadłam z wrażenia; z szeroko otwartego pyska nieświadomie wydobyło mi się ciche westchnięcie. Popatrzyłam na siostrę, na której twarzy malowały się podobne emocje, a zyskując przy tym pewien obraz tego, jak mogła wyglądać moja własna reakcja z perspektywy drugiej osoby, błyskawicznie i niemal bezwolnie przykryłam prawdziwe uczucia hardym uśmiechem i płomienną pewnością siebie zamkniętą w kącikach oczu. Po czym, nie tracąc więcej czasu, wzięłam krótki rozbieg, by po chwili znaleźć się na jednym z obszernych, wystających lekko ponad powierzchnię wody, wygładzonych nieubłagalną siłą nurtu kamieni.
Lądowanie było udane, a jednak dosyć bolesne ze względu na twardą powierzchnię skały. Hałas pędzącej wody, jaki rozbrzmiewał wokół napawał mnie przerażeniem, które starałam się jeszcze niedbale przykryć cichym, cedzonym przekleństwem. Gdyby był z nami ktoś dorosły, wszystko byłoby nieporównywalne łatwiejsze… Ponieważ jednak byłyśmy tu tylko my dwie, musiałyśmy radzić sobie całkiem same. Chwytając się tej myśli jak nowego Słowa Boga, wolno przesunęłam się ku krawędzi, by skierować przepełnione skupieniem spojrzenie poniżej przezroczystej tafli wody.
Zdawało mi się, że po chwili nerwowego oczekiwania udało mi się zauważyć ogromną srebrną rybę przesuwającą się ponad jasnym dnem strumienia. Nie myśląc wiele, zamachnęłam łapą, by wycelować w zwinną postać; nagły ruch uwolnił w powietrze kropelki rześkiej wody, z których jedna trafiła moje lewe oko. Chłód rozbiegł się po moim ciele w postaci drgawek, które odrzuciły mnie dwa kroki do tyłu, bliżej środka podtrzymującej mnie platformy.
Kręcąc głową w niedowierzaniu, kichnęłam delikatnie, po czym moją uwagę przykuł śmiech pozostającej na brzegu siostry. Skierowałam na nią spojrzenie, lecz nim dobrze zdążyłam zawiesić oko na brązowej waderze, moje skupienie rozproszył inny dźwięk. Spomiędzy krzaków wypadła spłoszona istota o przeraźliwie potarganym białym futrze… Ry.
Basior zatrzymał się za linią zarośli. Dysząc ciężko, opuścił głowę, niemal zgięty teraz wpół pod wpływem widocznego zmęczenia. W milczeniu oczekiwałyśmy, aż chwilę ochłonie, zapewne zbyt zdezorientowane, by zapytać go o cel przybycia.
Gdy basior w końcu podniósł spojrzenie, na jego pysku wymalowało się podobne do naszego niezrozumienie. Wlepiwszy z początku wzrok w stojącą bliżej Wronę, szybko przeniósł zainteresowanie na mnie, a ja, zmęczona przedłużającą się w dziwaczny sposób sceną, postanowiłam przerwać milczenie.
– Czego tu chcesz? – rzuciłam.
– Co ty tam robisz? – odbił piłeczkę, puszczając moje pytanie mimo uszu – Kali, zejdź stamtąd.
– Zejdę – wzruszyłam ramionami – A czy ty powiesz, dlaczego psujesz nam zabawę?
Basior przysiadł na tylnych łapach, jakby z niemałym wysiłkiem próbując przypomnieć sobie oryginalny cel przybycia. Po chwili podniósł się, ośmielony jakby jasnością, która na powrót zapanowała w jego umyśle, ukrywając przyspieszony oddech będący ostatnią tak wyrazistą oznaką zmęczenia, jakie go opanowało.
– Zapomniałyście, że dzisiaj mamy lekcję polowania? Zaraz przychodzi nauczyciel – popatrzył to na mnie, to na Wronę. Twarz tej drugiej rozjaśniła się jakby pod wpływem nagłego przypomnienia sobie, że w istocie ciążył nad nami taki drobny fakt.
– Jasne. Zaraz będziemy – wymamrotałam na tyle cicho, na ile pozwalał mi hałas grzmiącej wokół mnie wody.
Basior zawahał się, nieznacznie poruszając się na miejscu.
– Kali…
– Zaraz będziemy! – rzuciłam z irytacją – Leć już, bo jeszcze się spóźnisz!
Ry westchnął głęboko, przez chwilę ważąc jeszcze jakby swoje kolejne słowa; gdy jednak nic rozsądnego nie przyszło mu do głowy, poddał się i, posyłając nad obu jeszcze wypełnione serdeczną prośbą spojrzenie, zniknął za chwilę za tą samą szmaragdową zasłoną, zza której wyłonił się chwilę wcześniej.
Patrzyłam jeszcze przez moment bezmyślnie na skrawki obranej przez niego ścieżki, by za chwilę, rozbudzona nagle jak za sprawą strumienia lodowatej wody, niespodziewanie ochłonąć, po czym jednym zdecydowanym ruchem znaleźć się ponownie na bezpiecznym brzegu. Moje łapy zadrżały pod wpływem nowego doświadczenia, serce zaś nagle wypełniło się głębokim spokojem.
Spojrzałam na Wronę, posyłając jej ponownie ten szczególny, porozumiewawczy uśmiech, który mógł zapowiadać zarówno kłopoty, jak i świetną zabawę, a najprawdopodobniej oba te doświadczenia w dowolnej kolejności.
– Nie idziemy tam, prawda? – spytałam.
– Jak to? – siostra zamachała ogonem w nerwowym geście, który pozwoliłam sobie jednak odczytać jako zachęcający wyraz ekscytacji.
– No bo – zbliżyłam się, zniżając głos w porozumiewawczym tonie – Miałam nadzieję, że damy radę dzisiaj odwiedzić wioskę. Wiesz, tą pełną kolorowych jaskiń, które sięgają prawie do nieba – uśmiechnęłam się delikatnie i szczerze. – To za drugą stroną rzeki – przerwałam na chwilę, by wolnym gestem nabrać w płuca powietrza, być może wciąż zbyt rozdygotana po niedawnych doświadczeniach pośrodku grzmiącego strumienia. – Nikt nas tam nie znajdzie i nie będzie nam przeszkadzał, a przecież z polowania już jesteśmy świetnie – delikatnie szturchnęłam ją łapą w przyjacielskim geście – To co, wchodzisz w to?
Zdawało mi się, że widziałam cień radości przemykający po jej pysku, delikatny sygnał przywodzący na myśl zagubiony promień słabnącego słońca, które szukało drogi przebicia wśród gęstej siatki ciężkich od liści koron wiekowych drzew, jakimi wypełniał się las.
< Wrono, idziemy na wagary ;]? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz