sobota, 5 września 2020

Od Ry'a CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Wiedziałem, że to się tak skończy. Co prawda nigdy nie byłbym w stanie wyobrazić sobie aż tak koszmarnej scenerii, wszystkich tych na wskroś żywych obrazów, a jednak nieokreślone przeczucia i nieprzyjemne emocje kotłujące się w sercu od początku mówiły mi, że ta wyprawa to był zły pomysł. Wtedy na tamtej polanie Wrona chyba przez krótki moment czuła podobnie, ale nawet gdyby do końca zachowała to zdanie, gdyby przyłączyła swój głos do mojego, i tak byłoby to za mało, żeby powstrzymać Kali, która w konsekwencji skończyłaby w tamtym miejscu sama.
Poszedłem tam tylko po to, by móc ją ochronić, a kiedy okazało się, że wielkość zagrożenia przekroczyła moje początkowe oczekiwania… Naprawdę byłem gotowy poświęcić się, by dać siostrom czas na ucieczkę. Strach krępował moje łapy, a mimo to jakaś przepełniona smutkiem otchłań, pustka, jaka zapanowała w moim umyśle, pchała mnie ku zwierzęciu prawie bez udziału świadomości. Pamiętam, że warknąłem jeszcze, próbując po raz ostatni coś poczuć, coś sobie przypomnieć, a jednak na to było już o wiele za późno.
Cały ten nadludzki wysiłek poszedłby jednak na marne, gdyby nie wsparcie Wrony, bo bez niej nasza siostra zapewne zamarłaby w miejscu, nieświadomie czekając, aż śmierć o ostrych kłach przyjdzie także i po nią.
Cóż, tym razem może by nam się udało, ale co byłoby dalej? Co się stanie, kiedy mnie zabraknie? Wrona dobrze dogadywała się z Mundusem; jeśli będzie spędzać z nim wystarczająco dużo czasu, pewnie czapla wybije jej z głowy tak ryzykowne pomysły. Problem natomiast tkwił w tym, że Kali nie miała nikogo takiego. Nawet jeśli instynktownie próbowałem zająć to miejsce, nieważne jak bardzo się starałem, byłem za słaby by cokolwiek zdziałać. Dopóki sytuacja nie ulegnie zmianie, jeśli w ogóle nastąpi taki moment, nad naszą dwójką wisiał wyrok śmierci o niesprecyzowanej dacie.  
 
Nikt nie był ranny, a dzięki adrenalinie nawet nie zmęczony, dlatego wspólną, milczącą decyzją trójki moich towarzyszy szybko skierowaliśmy swoje kroki w kierunku górskich szlaków. Nie mogłem powiedzieć, że wycieczka z przewodnikiem była jakkolwiek przyjemniejsza od tego, co zafundowaliśmy sobie wcześniej, zwłaszcza jeśli moje serce wciąż biło jak oszalałe, a umysł nie chciał wyzwolić się z przytłaczającego mroku. Mimo krzyczącej wewnątrz mnie paniki, głowa nie potrafiła odnaleźć słów, jakimi mógłbym poprosić o przerwę, zresztą, czy ktokolwiek tutaj liczył się z moim zdaniem i potrzebami? Pozostało tylko szukać spokoju w rytmicznym, marszowym kroku na końcu łańcucha, który otwierał teraz Mundus, oraz w otaczającej mnie zieleni lasu, tak wszechobecnej, że w przyjemny sposób stałej i bezpiecznej. Myśli, które z powodu braku jakiejś zajmującej czynności wciąż cofały mnie do tamtego nieprzyjemnego momentu, starałem się przykryć melodią usłyszanej kiedyś, na wpół zapomnianej piosenki.
Jak się czuje Kali? Czy z Wroną wszystko w porządku?zdając sobie sprawę, w jak w fatalnym byłem nastroju, niespodziewanie objęło mnie zaniepokojenie o stan rodzeństwa. Podniosłem na chwilę wzrok znad zielonej trawy, chcąc lepiej przyjrzeć się twarzom obu waderek, szybko jednak w bolesny sposób dotarło do mnie, że nie byłem teraz w stanie wziąć na siebie ani jednego dodatkowego zmartwienia. Mundus jest tutaj z nami, pocieszałem się. Mundus jest tutaj, więc mogę chwilę odpocząć.
Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego komukolwiek mogło zależeć na zobaczeniu gór. Po upływie może niespełna dwóch godzin drogi jedynym, co przyniósł mi ten spacer, był ból w zmęczonych łapach. A jednak i to było takie znajome. Iść dalej wydeptanym szlakiem, nie musząc nawet myśleć ani o nic pytać. Czy istniało prostsze zadanie?
Po przejściu słusznej liczby kilometrów zdawało mi się, że droga wreszcie się skończyła. Na szczycie góry cały świat wypełniony był światłem jak przy zachodzie, a przecież dopiero co minęło południe. Jak za sprawą magii, po porannej mżawce pozostała jedynie mgła w dolinie. Zdawało mi się, że gdzieś pośród niezliczonych ścieżek tego białego ogrodu, głęboko w dole znajdowało się jezioro. Po moim grzbiecie przeszły dreszcze; przez ułamek sekundy zdawało mi się, że to wyraz podświadomej ekscytacji, szybko jednak zrozumiałem, że była to jedynie reakcja na nagłą myśl niosącą wyobrażenie, jak zimna mogłaby być tamtejsza woda w tak szary dzień.

< Wrono? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz