W pierwszej chwili, popatrzyłem na wilka jak na wariata.
No bo któż jeszcze mógłby odezwać się w podobny sposób do kogoś takiego, jak ja? Nie wdając się nawet w szczegóły, dlaczego.
A nie, chwileczkę. Poczekajcie. Cały ten przydługi wywód, na bogato poprzetykany deklamatorskimi czasownikami, był po prostu oznaką szacunku... zapewne wyrażonego w nietutejszym wykonaniu.
Mięśnie mimiczne na moim pysku ułożyły się więc na powrót w pozycji podstawowej, z prawie już zastygłym pomiędzy nimi, cynicznym cieniem, by wreszcie przybrać postać żywego obrazu przysługującej każdemu samcowi alfa dumy.
- Rozumiem - nieco sztywno uciąłem ewentualne plany kontynuowania historii, po czym uśmiechnąłem się życzliwie (i, miałem wrażenie, do szpiku kości nieszczerze, czego skutkiem było kilka nieprzyjemnych, ostrzegawczych dreszczy przebiegających po grzbiecie), mówiąc - przyjacielu, zostań, ile czasu zapragniesz. U nas teraz jest spokojnie, wyleczysz co tam masz do wyleczenia i odpoczniesz jak w uzdrowisku. Gdybyś potrzebował pomocy medyka... - zatrzymałem się na chwilę i rozejrzałem wstrzemięźliwie - zaraz pomoże ci nasz stróż.
Na, zdawało mi się, pytające spojrzenie basiora, odpowiedziałem tylko uspokajającym skinieniem głowy, po czym zawołałem, mierząc wzrokiem las:
- Karaaa! - obydwaj spojrzeliśmy w tym samym kierunku, a po krótkiej chwili spośród drzew wyszła wadera, która chwilę wcześniej zniknęła w ich cieniu, mając zapewne nadzieję na koniec interakcji z gościem i ze mną - czy byłabyś tak miła i pokazała... - zawahałem się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że zainteresowany niespotykaną formą słów przybysza, pominąłem sporą część ich treści, a wśród "nieprzydatnych" informacji musiało znaleźć się również i jego imię - mu jaskinię medyka? I jakieś miejsce na nocleg - rzuciłem jeszcze jedno, badawcze spojrzenie wilkowi - kilkudniowy.
- Skąd mam wiedzieć, gdzie mogę pozwolić mu zanocować?
- Oj, Karasiu - wyminąłem gościa i z nieco bardziej poufnym uśmiechem dotknąłem łopatki rozmówczyni, prowadząc ją na bok - gdziekolwiek. Załatw mu takie, żeby szybko się nami zmęczył i sobie poszedł. Wszystko biorę na klatę.
- To turniej zagadek logicznych, czy polecenie? - burknęła, siadając na ziemi - gdzie on się może nami zmęczyć w lesie?!
- Wiesz, gdzie teraz odbywają się lekcje szkolne?
- Nie wiem, czy w ogóle się odbywają. Mamy trójkę szczeniąt, nauczycieli od dwóch przedmiotów. Zresztą już jeden taki podobno zaczął się zajmować kształceniem młodzieży na własną rękę, u nich w domu.
W namyśle podrapałem się za uchem.
- Że niby kto, gdzie?
- A sam powinieneś wiedzieć najlepiej - lekko uniosła brwi, wzruszając ramionami. Z niezadowoleniem zmarszczyłem nos.
- No to zainstaluj go gdzieś w sąsiedztwie mojego kochanego braciszka. Może biedak w końcu trochę się rozerwie, jeśli okaże się, że ten obcy jest jakimś wariatem czy kryminalistą. A te małe gnomy tak szybko dadzą mu w kość, że za tydzień po wczasowiczu nawet ślady łap w błocie nie zostaną. Ha! - ułożywszy genialny plan, prawie klasnąłem w łapy, w porę na szczęście powstrzymując się i bokiem zerkając na przybysza, by upewnić się, że w przypływie pasji nie zacząłem mówić zbyt głośno. Wilczyca niechętnie skinęła głową.
- Miłej wycieczki, kochani - znów uśmiechnąłem się niemal po ojcowsku, odprowadzając wzrokiem oddalającą się dwójkę. Sprawę mogłem uznać za zamkniętą, a basiora pozostawionego pod dobrą opieką.
Co by nie mówić, dobrze patrzyło mu z oczu.
< Silence? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz