[Alternatywnie]
Rudy basior śpiewał sobie pod nosem, tuptając w rytm muzyki wśród pokrytej rosą trawy i zziębniętych kamieni. Była noc, mógł sobie pozwolić na odrobinę swobody, nikt go raczej nie zauważy. Ale tylko odrobinę, nie wolno przesadzać. A do tego czasu można sobie nucić i tuptać.
Noc była na to świetna. Chłodna, można było wyczuć w powietrzu zbliżający się nieuchronnie koniec lata, jednak wciąż wystarczająco przyjemna, by urządzać sobie samotne spacery wśród bujnej jeszcze trawy. Ta, pokryta wilgocią, wyciszała kroki, pozwalając skupić się na dźwiękach dookoła. Stać się jednym z naturą. Dokładnie to, czego brakowało za dnia, kiedy sprawy watahy zaprzątały całkowicie głowę.
Ach, wataha. Rodzina, dom, których brakuje wielu wilkom. Niektóre z nich go specjalnie zostawiały i podróżowały same. Czemu? Paketenshika nie miał pojęcia. On sam od kiedy dowiedział się o swoim prawdziwym pochodzeniu marzył, żeby dołączyć do jakiejś watahy. I trafiło na Watahę Srebrnego Chabra, najlepszą watahę pod słońcem.
Gdy gdzieś w oddali zabrzmiał paskudny skrzek płomykówki, Paki momentalnie powrócił do swojego stanowczego, spokojnego ja, tak jak to robił co noc, kiedy postanawiał udać się na odstresowanie i w pewnym momencie rozległ się jakiś głośniejszy, nagły dźwięk. Takie tam zabezpieczenie, żeby nikt nie zobaczył jego weselszej części. Zwyczajnie się jej wstydził, nawet jeśli widywali go zupełnie rozbawionego na imprezach.
Głucha cisza otaczała go dookoła, jakby ta płomykówka wcale się przed chwilą nie wydarła, być może budząc wiele okolicznych zwierząt. Głucha cisza, przerwana innym, o wiele cichszym dźwiękiem.
To zabrzmiało jakby coś, jakieś ciało, padło całym ciężarem na ziemię. Zero amortyzacji, zapewne coś się niefortunnie przewróciło lub upadło, zrzucone. I o ile Paki mógł się zdać na swój czuły, wytrenowany przez życie wśród lisów słuch, to coś nie było wcale takie znów duże.
Prowadzony głęboko zakorzenioną ciekawością, bez której wilk nie wymyślił by, jak rozpalać ogień albo nie wiedziałby, że niedźwiedź jest niebezpieczny, lisi wychowanek ruszył sprawdzić, co wydało ten rzadko spotykany w środku nocy dźwięk.
Kierował się węchem i słuchem, zostawiając wzrok w tyle, co poskutkowało pechowym nadepnięciem suchej gałązki, która pomimo rosy i tak rozbrzmiała głośnym trzaśnięciem. Rudzielec odczekał chwilę, nasłuchując uważnie jakiejkolwiek reakcji od swojego celu, jednak niczego takiego się nie doczekał. Postanowił więc ruszyć dalej, tym razem ostrożniej.
[Obecnie]
Ostrożnie się do niej zbliżył, wywąchując z odległości jakichś śladów woni krwi lub choroby. I życia. Najważniejsza była woń życia.
Z bliska mógł już zobaczyć, że jej klatka piersiowa powoli unosi się i opada. Ten widok zrzucił mu kamień z serca, ale pozostało jeszcze sprawdzić, co dokładnie jej się stało, nawet jeśli rudy medykiem nie był. Był nauczycielem. Wystarczająco blisko.
O wiele pewniej niż wcześniej podszedł do leżącej wadery i zaczął ją dokładnie obwąchiwać, każdy centymetr jej ciała z wyjątkiem tych wrażliwych. Obejrzał ją, aż wreszcie spróbował obudzić, trącając ją łapą. Żadnej reakcji.
– Hej... – spróbował obudzić ją głosem, jednak to też nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
W końcu postanowił wykorzystać tak zwaną terapię szokową.
Podreptał na szybko do płynącego całkiem niedaleko strumienia, gdzie płynęła dość zimna woda, która w kontakcie przypominała właściwie płynny lód, i to przez cały rok. Jak uda mu się przytargać ją do wadery w wystarczającej ilości, to ma szansę obudzić biedaczkę.
Nabrał wody do komina, wcześniej zabezpieczając go liśćmi, by zminimalizować przepuszczalność. Potrzeba matką wynalazku, no nie? Lenistwo zazwyczaj ojcem, ale raczej nie tym razem.
Powoła zebranej wody dość szybko trafiła na głowę nieprzytomnej obcej wadery. Strzał w dziesiątkę! Biała wilczyca od razu się ocknęła… i zaczęła chciwie zlizywać spływającą do pyska wodę, zupełnie, jakby od dawna nie piła. Ten widok ścisnął serce Pakiego o wiele bardziej niż wcześniejszy kamień, kiedy myślał, że obca nie żyje.
Mógł jej nosić tą wodę, dopóki się w pełni nie napije, ale o wiele rozsądniejszym nawiązaniem było ją po prostu wziąć do strumienia, gdzie napije się do syta. Biorąc pod uwagę jej obecny stan, na pewno nie ważyła wiele.
Wziął więc ją na plecy i powoli wrócił do strumienia, gdzie położył ją tak, by pyskiem bez wysiłku sięgała wody. Wadera napiła się i wreszcie zdołała zwrócić przynajmniej częściowo przytomny wzrok na pomarańczowego wilka.
– Pamiętasz, jak masz na imię? – Nie wiadomo czemu, Paketenshika stwierdził, że sprawdzenie jej pamięci było w tym momencie najlepszym pomysłem.
– Nuit… Calme… – wyszeptała biała. Basior ledwo to dosłyszał, więc zbliżył się do jej głowy gdyby chciała mówić coś jeszcze.
– Jestem Paketen… Paki. Jestem Paki.
– Gdzie… ja jestem…?
Wychowanek lisów wziął głęboki wdech. Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć jej całą prawdę, czy tylko jej część. Być może wadera nie chciała mieć kontaktu z większą grupą, co w sumie wyjaśniałoby, dlaczego podróżuje nocą. Jeśli się zestresuje, lub co gorsza wystraszy, on będzie miał problemy zabrać ją do jakiegokolwiek schronienia.
– Jesteś w bezpiecznym miejscu – wyszeptał w końcu. – Nic ci tu nie grozi. Zaopiekuję się tobą, aż odzyskasz siły.
Czuł się nieswojo składając obietnicę, która mogła nie zostać dotrzymana, jeśli biała wadera - Nuit Calme - nie wytrzyma albo nie będzie chciała pomocy. No ale przecież musiał coś powiedzieć.
Nuit Calme bez strachu, a być może z powodu zbytniego zmęczenia, zamknęła oczy i zapadła w sen. Basior ponownie wpakował ją sobie na plecy, po czym zabrał do swojej powiększonej lisiej nory, by tam mogła odpocząć w spokoju i bez ingerencji innych wilków z Watahy Srebrnego Chabra. Czuł, że ona tego potrzebuje.
<Nuit Calme?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz