Stawiałam kroki tak delikatnie, jakby moje łapy ważyły tyle, co piórko. Cała skulona powoli przesuwałam się na skraj zarośli. Przede mną rozciągała się długa, ale wąska polanka, której trawę podskubywała młoda łania. Wiatr dopiero co zmienił tony na chłodniejsze, nadal jeszcze w cieniu, wywołując u mnie gęsią skórkę. Nasłuchiwałam uważnie, jak na porządnego łowczego przystało i obserwowałam na wypadek jakieś zmiany. Ciekawe, że w lesie nigdy nie ma idealnej ciszy. Zawsze przemyka jakieś małe zwierzątko, depcząc po suchych patykach, albo gdzieś żywo szumi strumyk, a czasem tylko korony drzew grają na swoich rozległych gałęziach, jak na najwyższej klasy koncercie. Teraz do tego wszystkiego doszło ciche przeżuwanie soczystej trawy i tłumione oddechy drapieżnika oraz jego ofiary. Sarna przesunęła się niebacznie bliżej wysokiej trawy, mojej kryjówki. Błyskawicznie odepchnęłam się łapami od ziemi i ruszyłam w jej kierunku, ta zorientowała się dość szybko, by uciec przed moimi zębami. Ruszyła przez polanę, wysoko podnosząc kończyny, nabierając przy tym nieprawdopodobnej prędkości. Trafiła jednak na sprintera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz