Prułam przed siebie w pogoni za białym ogonem. Na tak otwartej przestrzeni wiatr bił mnie po twarzy, dając świadectwo o mojej prędkości. Świat przyspieszył w rytm mojego bijącego serca, pompującego niemałe ilości krwi, rozprowadzając życiodajny tlen po organizmie. Kilka skoków dzieliło mnie od rzucenia się na szyję, gdy ofiara niespodziewanie wyhamowała, obróciła się w miejscu, niemal zaplątawszy swoje długi nogi o siebie i skręciła w przełaj lasu. Tym manewrem zyskała cenne sekundy w pościgu. Wśród drzew miała nade mną tę przewagę, że łatwiej jej było przeskakiwać powalone drzewa. Jak na waderę, byłam dość wysoka, ale nijak nie mogłam się porównać z sarną. Jej zgrabne nogi prawie frunęły nad przeszkodami, kiedy mnie sprawiało to niemały problem. W końcu ostatkiem sił zaczepiwszy nogę, powaliłam ją na ziemię. Byłam jednak na tyle zmęczona, że moje kolejne machnięcie łapą, zamiast śmiercionośnym atakiem okazało się ślimaczym poruszeniem. Łania przewróciła się na drugi bok, momentalnie wstała i pognała przed siebie. Więcej już jej nie widziałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz