poniedziałek, 21 września 2020

Od Paketenshiki - "Trzy Kruki" cz.3

Sprawa przedstawiała się jasno i była prosta jak tor lotu strzały. Wszystko było zaplanowane od góry do dołu przez Kalmę i jedyną robotą Pakiego było trzymać się wyznaczonego toru. Oczywiście czarna dama o głosie strumyka przygotowała się na wszelkie... niespodzianki związane z podróżą po obcym terenie, więc czysto teoretycznie basior miał być w stu procentach bezpieczny. Pozostał drobny szczegół, że wilk niekoniecznie ufał dziwnej istocie z eteru, jednak nie odważył się o tym wspomnieć. Jeszcze by go zabiła. Wyrzuciła całkowicie z egzystencji. Był Paki, nie ma Pakiego.
Opisywanie planu Kalmy byłoby niepotrzebną stratą czasu i zupełnie bezsensownym naliczaniem sobie słówek, więc przejdźmy do konkretów. Paketenshika został przez dymną postać obdarowany w manierkę z wodą, podróżny tobołek wypełniony długo wytrzymującym jedzeniem oraz nóż. To ostatnie miało co prawda służyć tylko w ostateczności, ale coś mówiło wychowankowi lisów, że Kalma miała konkretny plan związany z tym ostrzem. Takie tam uczucie w jelitkach, którego pod żadnym pozorem nie wolno ignorować.
– Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, przyjacielu. – Szemranie strumyka zabrzmiało jak groźba ulewy i potopu.
– Oczywiście, Kalmo.
Postać kiwnęła głową w zupełnie obcy krukom sposób. Kolejna mała lampka zapaliła się w umyśle Paksa.
Tak oto wyposażonego w niezbędnik turystyczny i dręczące przeczucia basiora pani kruk wysłała do świata pośmiertelników, by wykonał jej misję. Pech chciał, że nie ostrzegła go przed sposobem, w jaki tam dotrze. Pod wilkiem w ciemnościach otwarła się dziura. Autentyczna dziura. W nicości. Pochłonęła jego istotę niczym wygłodniały olbrzym i zabrała w dół, gdzie jego świadomość w ciągu sekund straciła panowanie nad ciałem, odpływając gdzieś w mrok zupełnie innej czerni, jaka dotąd go otaczała.
Ocknął się w otoczeniu, które niezwykle mocno przypominało jego stary dom. No, przynajmniej środowisko, w którym wcześniej mieszkał. Były tu drzewa, kiwająca się na boki trawa, białe kłębuszki chmur śmigały po niebie. Wszystko było jakieś takie… żywe. Nie tego można by się spodziewać po świecie, który jest ostateczną destynacją dusz po śmierci.
Z drugiej strony, czego on się spodziewał?
Czarnych murów i wiecznie płonącego ognia? Dobre sobie.
Kalma mówiła, że będzie tu gdzieś pustynia.
On musiał się tam dostać. Do morza gorącego piasku i palącego słońca. Kraina głodu i pragnienia, jak niektórzy mogliby rzec. Trochę takie WSC-owe stepy, ale o wiele gorętsze. Tam znajdzie rodzinę fenków, pustynnych lisów, którym ma pomóc.
Wydawało się mu dziwne, że świat pośmiertelników tak bardzo przypomina jego własny i nawet tu zdarzają się katastrofy naturalne, ale to niekoniecznie była jego broszka, żeby to kwestionować. Dopiero co umarł, powinien się cieszyć, że nie jest już w tym bezkresie, pozbawiony nawet własnego ciała i głosu. Tu się zaczynała nowa przygoda. Jeśli to zaprzepaści, nie tylko zawiedzie Kalmę, ale straci też możliwość oglądania miejsc, które choć trochę przypominają dom. Dom, za którym już zaczynał tęsknić.
Zostawił tam tyle rzeczy… Tyle wspomnień… Jego siostra Skinka została przecież bez jego opieki… Szkiełko, Paletka i Tiska zapewne zabierają teraz jego ciało na cmentarz, żeby nie zostało pożarte przez inne zwierzęta, zostawiając całkowicie polowanie… Albo może w ogóle się nie przejęli? Może zostawili go z tyłu, stwierdzając, że i tak nie było z niego pożytku?

Czy wszystkie duchy miały takie wątpliwości?

To nie było jego zmartwieniem. Nic z tego nie było jego zmartwieniem. Już nie.
Postawił pewnie jedną łapę do przodu. Sucha ziemia pod nią dawała wrażenie całkowicie realnej. To nie był świat eteru. To był prawdziwy świat. Tylko, że pośmiertny. Może dopiero po innych… istotach tutaj pozna, że nie wrócił do siebie. To i tak nie będzie duża różnica, prawda?
Wykonał kolejne kroki. Trawa, po której przeszedł, otarła się o jego futro. Była twarda, sucha. To samo tyczyło się okazjonalnych, widocznych gdzieniegdzie drzew, których nagie gałęzie przypominały zastygłe w ruchu palce sięgające do niebios. Suchość powietrza drapała w nos, jednak trzeba to - ha ha - przeżyć, jeśli ma wykonać swoje zadanie. Poza tym jeśli nałożył swój komin na pysk, nie czuł tego tak bardzo.
Ruszył do przodu, kierując się wcześniej podanymi przez Kalmę wskazówkami i własną intuicją, która miała tu największe znaczenie. Wiatr przywitał jego obecność, szepcząc mu do ucha słówka w obcym, rozumianym tylko przez siebie języku. Brzmiało to ostrzegająco, jednak miło po głuchej ciszy w Ei Mitaan. Czuł, że tak nazywała się poznana wcześniej nicość.
– Wybacz mi wietrze. – Uśmiechnął się nieznacznie pod kominem, czując podmuchy wiatru igrające z jego futrem. – Nie znam wietrznego.
Anomalia jakby nie zrozumiała intencji słów i dalej nuciła po swojemu. Paketenshice to nie przeszkadzało. Cieszył się, że nie jest sam.
<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz