niedziela, 27 września 2020

Od Tiski CD Szkła - "Inna droga"

 W moim umyśle nie zagościła nawet najdrobniejsza racjonalna myśl. Piękna, długonoga, żwawa sarna przemykała zgrabnie między drzewami. Zorientowawszy się, że w obecności są dwa drapieżniki, natychmiast próbowała odszukać wyjście. Zazwyczaj zatrzymałabym się na chwilę, z zastanowieniem, czy to w porządku atakować zwierzynę, gdy nie ma szans na ucieczkę. Tym razem jednak instynkty były znacznie silniejsze. Zostawiając Magnusa za sobą, popędziłam za zwierzyną, czując efekty wszystkich poprzednich treningów. Hala okazała się większa, niż z początku myślałam, sarna miała dużo miejsca do manewrów, a ja niestety, nie byłam tak zwinna, jak ona. Przeskakiwałam przez powalone drzewa (lub ich atrapy) i starałam się wyrobić na zakrętach. Kiedy myślałam, że nie jestem już w stanie jej dogonić, zatrzymała się nagle, rozpaczliwie rozglądając się na boki. Kątem oka zobaczyłam ciemnego basiora, który gestem zachęcił mnie, bym dokończyła sprawę. Z przyjemnością rzuciłam się na ofiarę, czując w gardle już dawno zapomniany smak świeżej krwi. Mój towarzysz sprawnie przystąpił do dzielenia mięsa, choć szło mu to całkiem inaczej bez odpowiednich narzędzi. Razem stwierdziliśmy, że nie ma co szukać przypraw i zjemy na surowo. Przez jakiś czas w powietrzu rozlegało się ciche mlaskanie przeżuwanej sarny.
- Zdecydowanie lepsze to niż karma – zauważyłam. Basior oblizał pysk i kiwnął głową. W tym momencie zauważyłam, że szczerzę się jak wilk na wódkę, ale Magnus nie okazywał równie dobrego nastroju. Widać było, że bardzo martwi się o Karę. Rozumiałam jego obawy, ale tak naprawdę nikt z nas nie może nic z tym zrobić. Chciałam zwrócić jego myśli na radośniejsze tory. Wstałam więc gwałtownie, przeciągnęłam się i zagaiłam:
- Wiesz, że ćwiczyłam ostatnio?
- Ja też – mruknął.
- Ale założę się, że jestem silniejsza od ciebie. - basior odwrócił głowę, zmierzył mnie od łap do głów i prychnął lekceważąco. Mogłabym przyrzec, że w kąciku jego pyska zagościł pewien uśmiech. Następnie zrobiłam coś, czego nie robiłam od dobrych kilku lat. Zawarczałam, zapraszając na zapasy. Na pysku wilka odmalowało się głębokie zdziwienie, widziałam, jak waha się jeszcze moment, a potem zawtórował podobnym tonem.
Zderzyliśmy się w powietrzu z półwyskoku. Masa basiora, wyższa od mojej zepchnęła nas na moją stronę. Wylądowałam na boku, po czym błyskawicznie odszukałam pion już gotowa na atak przeciwnika. Odepchnęłam go najmocniej, jak się da, starając się zaangażować wszystkie kończyny. Choć trwało to kilka przewrotów w końcu zaczęłam czuć pewną przewagę. Na zmianę to ktoś przytrzymywał łapy przy ziemi, to ktoś się wyrywał. Akcji wtórowały ciche szczeknięcia. Tak bardzo podobne do tych, które słyszałam podczas bójek z rodzeństwem za szczenięcych lat. Wiedziona adrenaliną, nareszcie przygwoździłam wszystkie jego łapy swoimi kończynami, tak że nie miał już sił się wyrwać. Stałam nad nim zdyszana, spoglądając w jego czerwone oczy. Nie było w nich śladu dumy, cierpienia czy żalu -  tylko zaciekawienie. Czułam, że tak samo, jak ja patrzyłam na niego, tak on bada moje błękitne tęczówki. Mówią, że oczy są zwierciadłami duszy, ale to nie do końca prawda. Zwierciadłem duszy jest rozmowa. Po tym, co słyszałam od niego dzisiejszego dnia, wiedziałam kogo mam przed sobą. W jego źrenicach dostrzegałam teraz przeżyte historie, ale tylko do tych, do których sam dał mi dostęp. Jeszcze zanim naturalna nieśmiałość, czy chociażby rozum, powstrzymały mnie, nachyliłam się i polizałam go po pysku. W tle słyszałam krople deszczu uderzające w ściany hangaru.



- - -



Centrala…
Pokój 314…
Godzina 24.47…

- Zostajesz jeszcze Steve?
Mężczyzna w fartuchu kiwnął tylko potakująco swojemu współpracownikowi. Ten, zamknął za sobą potężne drzwi, zostawiając pomieszczenie niemal puste. Starszy naukowiec, choć poświęcił badaniom całe swoje życie, pracował raczej dla idei stworzenia najnowocześniejszej broni na całym globie, niż dla zysku. Dziś mijała pięćdziesiąta rocznica jego wejścia do branży. Od pół wieku badał i eksperymentował, by zapisać się w encyklopediach w każdym liczącym się kraju. Teraz był już blisko, więc tym bardziej nie darzył sympatią nikogo, kto mógłby być dla niego konkurencją. Od jakiegoś czasu, zostawał po nocach w pracowni, by nie dać się prześcignąć. Czasem zdawało mu się, że był już za stary na sen. Nie mógł stracić ani chwili, bo nie wiedział, ile mu jeszcze zostało. Odszedł od komputera z monitoringiem i zaświecił lampę nad częścią laboratoryjną. Na zewnątrz panowała gwałtowna burza, a krople ulewy było słychać w całej bazie. Usiadł na małym stołku, jednocześnie wyćwiczonym ruchem zakładając ochronne rękawiczki i przysunął się do probówek po kolei oznaczonych numerem osobnika, datą pobrania i zawartością. Gdy wziął jedną do ręki, nagle światło nad stołem zamigotało kilka razy, po czym wraz z całą elektrycznością w sektorze zgasło, zostawiając tylko czerwone lampki systemu przeciwpożarowego.
- Cholera – syknął mężczyzna. Odłożył probówkę, sięgnął do szuflady pod stołem i wyciągnął latarkę. Wiedząc, że jest sam, poszedł do bezpieczników, klnąc pod nosem na stratę czasu. Otwierając panel, zaklął ponownie, czując swąd przepalonych piorunem kabli. Schylił się, żeby włączyć agregat i jak najszybciej powrócił do swojej pracy.
Na szalce Petriego w gęstej substancji widniały dwie okrągłe, żywe komórki. Zaletą mikroskopów było to, że tak złożone struktury można było zobaczyć niezależnie od wady wzroku, co trzymało Steve’a na stanowisku. Mimo podeszłego wieku ręce nie drżały, gdy strzykawką nakłuwał każdy z obiektów, rozpoczynając nową erę badań militarno-genetycznych. Kolejny piorun trzasnął, odłączając pokój 487 – ten, w którym narodowi agenci specjalni nadzorowali stanowiska naukowe.


Nagrywanie wstrzymane…
Plik usunięty...



<Magnus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz