- Spóźniłeś się. – powiedziała Tiska gdy pojawiłem się w umówionym miejscu. Nie odpowiedziałem jej tylko wręczyłem łososia i rozpaliłem ogień, aby mogła go sobie upiec. Wadera uśmiechnęła się na widok ryby i spojrzała na mnie polubownie gdy zauważyła solne smugi na moim futrze.
- Trochę dzisiaj zimno, prawda? –
powiedziała zaczepnie.
- Zimno, gorąco, umiarkowanie…
nie ma to dla mnie za dużego znaczenia. – odparłem wgryzając się w upieczone
śniadanie. Po obfitym posiłku i standardowym odpoczynku, ruszyliśmy z kolejnym
treningiem. Tym razem Tiska przygotowała dla mnie rozległy slalom. Poukładała w
różnych odstępach od siebie gałęzie, kamienie lub drewniane bale. Przeszkodą
nie raz były też rosnące wokół krzaki i niewielkie stepowe kwiaty. Musiałem jak
najszybciej dobiec do końca slalomu. Zmiany kierunków sprawiały, że zaczynało
mi się kręcić w głowie, jednak po parunastu próbach opanowałem zadanie do
perfekcji.
- Jest lepiej niż wczoraj, to na
pewno. – powiedziała Tiska, z nieukrywaną dumą. Nie chciała się przyznać, że
poczyniłem nie małe postępy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz