Biegłam ile sił w nogach. To już drugi raz tego dnia, z pewnością o jeden za dużo, jak na cieniutkie, słabe, szczenięce nóżki. Ale adrenalina robiła swoje.
Z naprzeciwka wiatr rozwiewał chmurę wspaniałego zapachu. Swojego zapachu. Najdroższego, znajomego zapachu... a raczej ich mieszanki. Z moich oczu, jedna za drugą, zaczęły płynąć gorzkie łzy. Już czułam, wiedziałam, że tam będą.
Z mojego pyska wydobył się cichy jęk. Wyostrzając załzawiony wzrok na trójce postaci, skoczyłam się przed siebie jeszcze gwałtowniej, ostatecznie wpadając na braciszka i z calutkiej ostałej w mięśniach siły ściskając go za szyję.
- R.. Ryyy - jęknęłam jeszcze raz, czując napływające do głowy emocje. Jak dobrze było znaleźć się w jego ramionach. A jednocześnie jak strasznie było powrócić myślami kilka kilometrów dalej, gdzie to wszystko się zaczęło.
- Wrona! - zawołał, delikatnie odsuwając od siebie moje przykurczone z przerażenia ramiona - co się stało? Gdzie jest Kali?
Nie odnajdując w sobie wystarczająco dużo siły, by odpowiedzieć cokolwiek pełnym zdaniem, tylko podniosłam drżącą łapę i machnęłam nią gdzieś za siebie. Wyszeptałam mu do ucha parę bełkotliwych słów.
Brat oddał mnie stojącej obok siebie wilczycy. Zgodnie przyjmując jej wsparcie, zorientowałam się po chwili, że znam ją już i że, według mojej chwilowo nadszarpniętej przez nerwy pamięci, ma na imię Kara. Sam wilk, wraz z Mundusem, którego również dostrzegłam gdzieś obok, ruszyli nieco szybciej w kierunku, z którego nadbiegłam. Wadera, z rozpłakanym szczenięciem przyczepionym do jednej z przednich łap, zaczęła delikatnie uspokajać mnie głosem, chyba nawet nie słowami o konkretnym znaczeniu, wiedząc zapewne, że i tak nie byłabym w stanie wiele z nich zrozumieć. Gdy minęło kilka minut i ochłonęłam przynajmniej po wyczerpującej ucieczce, zdałam sobie sprawę, że powoli idziemy właśnie w tamtą stronę.
W pierwszym odruchu stanęłam jak wryta w ziemię. Zatrzymałyśmy się obie. Potem jednak coś, jakieś pragnienie wydobywające się prosto z głębi serduszka kazało mi zrobić pierwszy i drugi krok, zacząć iść, nie, biec przed siebie, w ślad za bratem i przyjacielem.
- Poczekaj! - krzyknęła wadera, przyspieszając kroku.
Nie, na to nie było szans. Tam przecież została, mogę chyba śmiało powiedzieć, najbliższa mi duszyczka. A jeszcze po stokroć bliższa w tak dramatycznej chwili, w obliczu zagrożenia.
Czym prędzej otrząsnęłam się z lęku. Obecność tej trójki dodała mi niepojętej wręcz siły. Kimkolwiek nie byli złoczyńcy, mogli już zbierać się do ucieczki.
Gdy zbliżyłam się do naszych męskich przewodników, usłyszałam podniesione głosy.
- Nie, nie możemy teraz zawrócić - głos brata rozbrzmiał wśród wiejącego przez las wiatru.
- Nikt o tym nie mówi, ty musisz zawrócić. Ry - drugi głos przycichł - dasz radę szybko przyprowadzić tutaj Szkło? Albo wszystko jedno, Agresta, Magnusa, kogo znajdziesz. Sami nie damy sobie rady.
- Tracimy czas, oni muszą być niedaleko!
- Wiem! Albo zaryzykujesz życie jej jednej, albo całej waszej trójki, wybieraj.
Zatrzymałam się przed nimi i położyłam uszy po sobie, gdy szybka wymiana zdań zaostrzyła się. Gdy na moment wszystko ucichło, nie zdążywszy zastanowić się nad sensem kolejnych słów, wysoko unosząc nogi, przeszłam przez kępę wysokiego wrzosu. Nagle Ry wyminął mnie i jak strzała popędził w stronę domu. Odwróciłam się, śledząc go jeszcze przez sekundę, aż napotkałam Karę, która dogoniła nas właśnie i stanęła tuż przy mnie.
Znów przeniosłam wzrok na tego, kto podczas nieobecności braciszka stał się dla mnie przewodnikiem. Gdy na chwilę nasze spojrzenia spotkały się, dostrzegłam w jego oczach wahanie.
- Poczekajcie tu - rzucił w końcu krótko, rzucając swój płaszcz gdzieś pod drzewo i wzbijając się w powietrze.
Gdy zostałyśmy same, znów poczułam łzy napływające do oczu.
< Kali? Może wybrałam niewłaściwe zakończenie, ale bardziej ufam Twojej inwencji twórczej xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz