Minęły trzy, może cztery dni. Następnie minął tydzień. Ostatecznie, już nie tylko po porwanym rodzeństwie, ale po całej trójce wilków słuch zaginął. Chociaż narady w jaskini wojskowej wciąż trwały.
Wspominając ostatnią rozmowę z Tiską, zaczynałem mieć wyrzuty sumienia. Może dlatego, że to ja wtedy z nią tam poszedłem. Byłem najbliżej całego wydarzenia, widziałem jej poświęcenie i czułem emocje. A może dlatego, że to właśnie oni, Kara, Tiska i Magnus byli przyjaciółmi Talazy... i moimi przyjaciółmi. I to oni nie zostawili mnie w chwili, w której potrzebowałem wsparcia.
Właśnie wspomnienia przywoływały stopniowo rosnące poczucie bezsilności i myśl, której nie potrafiłem i chyba nawet nie chciałem odganiać: to nie może się tak skończyć.
Wiedziony posępnymi wizjami podsuwanymi przez wyobraźnię, każdego kolejnego, deszczowego poranka idąc przez las, stawałem w końcu u progu jaskini wojskowej, by dowiedzieć się, co jeszcze do powiedzenia mają inni. Nie było tego zbyt wiele. Początkowe poruszenie spowodowane kolejną poniesioną przez naszych ofiarą, było teraz zastępowane ożywionymi dyskusjami o innych sprawach, których słuchałem jak nieciekawych opowieści.
Wreszcie minął drugi tydzień.
- Uważam, że powinniśmy więcej czasu poświęcić na sprawę Tiski, Kary i Magnusa - stojąc gdzieś pomiędzy siedzącymi pod ścianami i nieco znudzonymi już zebranymi, starałem się jak najwyraźniej przekazać swoje słowa, co okazało się nadspodziewanie trudne, wśród wypełniającego jaskinię gwaru. Praktycznie w tej samej chwili nabrałem wątpliwości. Powinienem poczekać do następnego zebrania. Tego dnia wszyscy zdawali się być rozkojarzeni i jakoś wyjątkowo podenerwowani, czy to przez pogodę, czy jakiś drobny, wewnętrzny konflikt między kilkoma basiorami z WWN.
- Co jeszcze mamy robić w tej sprawie? - zapytał Głóg, dowódca straży Watahy Wielkich Nadziei, przewodniczący dzisiejszego spotkania - przepadli. Nie mamy nawet jak dostać się do miejsca, gdzie są, o ile możemy przewidzieć, gdzie ich zaniosło.
- A możemy? - rzucił ktoś z tyłu. Westchnąłem w duchu, lekko marszcząc czoło.
- No właśnie, myślałem o tym ostatnio - wtrącił ktoś inny, nawet nie byłem już pewny, kto konkretnie - sporządziliśmy analizę potrzebnych środków... zatrzymuje nas oczywiście brak dostępu do wszelkiej używanej przez ludzi elektroniki, ale, teoretycznie oczywiście - dodał ostrożnie - bylibyśmy w stanie podjąć się podróży, nawet, jeśli okazałaby się ona dłuższa, niż na zachodnie ziemie Najwyższej Izby Kontroli Leśnej.
- Świetnie, czyli jesteśmy w tym samym miejscu, co ostatnio. Jakieś sugestie?
- Co z tym czipem, które miała pod skórą ostatnia ofiara?
- Tiska, to była Tiska - odrzekłem nagle - nie mamy o nim żadnych informacji.
- A kto był odpowiedzialny za tą robotę? - Głóg spojrzał na mnie.
- Zdaje mi się, że Paketenshika.
W moim sercu zatliło się coś, co nieśmiało zaczęło przeradzać się w pierwszy płomyk nadziei.
- Zatem trzeba dowiedzieć się od niego, czy jest jeszcze jakaś nadzieja. Załatwisz to?
Energicznie kiwnąłem głową.
Gdy zebranie dobiegło końca, pierwszym miejscem, które planowałem odwiedzić, była nora Pakiego. Liczyłem na jakiekolwiek wieści: nie ma szans się udać, tak, uda się, można próbować. Cokolwiek. Byle wyjść ze stanu ciągłej niepewności.
< Tiska? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz