Moje ciało tuż po zamianie oczywiście przechyliło się i gruchnęło o ziemię, najprawdopodobniej zdobywając kilka siniaków. Jak najszybciej odłożyłem czaszkę na miejsce i schowałem język, który jakoś dziwnie wypadł na zewnątrz i sprawiał wrażenie zdechłego. Zapomniałem tylko schować torbę gdzieś na górze w sensownym miejscu, więc z wysiłkiem, ale udało mi się ją wtoczyć głęboko do dziury w nasypie, tudzież starej nory. Po ,,ogarnięciu się" odetchnąłem z ulgą i ochoczo ruszyłem ku terenom Watahy Srebrnego Chabra.
Nie musiałem długo czekać na pierwszego wilka. Śnieżnobiały basior przechadzał się wolno, majestatycznie wśród drzew, zwiewny i cichy niczym duch, często zatrzymując się przy jakimś pniaku albo motylku, klasyczny marzyciel. W końcu mnie zauważył, albo po kilku minutach ignorowania postanowił zwrócić na to uwagę. W jego czerwonych oczach było coś niepokojącego. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym jak każda zwyczajna wiewiórka pobiegłem dalej. Czy mnie rozpoznał? - zakołatała mi z tyłu głowy po raz tysięczny ta sama myśl. Nie, to akurat było absolutnie niemożliwe, i najlepsze zarazem. Następnie szeroką, leśną ścieżką przechadzała się para - niebiesko-biała wilczyca budową przypominająca trochę sarnę, z lodowymi skrzydłami i rogiem, oraz wysoki, brązowo-fioletowy basior. Yuki i Naoru. Tak kolorowej pary dawno nie widziałem, przynajmniej z wyglądu, bo rozmowa kręciła się wokół nudnych spraw egzystencjalnych i lodowych mocy.
W sercu watahy, jednocześnie głównym legowisku i centrum tętniącego życia było za to o wiele ciekawiej. Wpierw natknąłem się na grupkę serdecznych znajomych, Magnus, Tiska i jakaś Ruda, chociaż ja obstawiałbym czerwony. Dwójka trochę obandażowana, ale roześmiana od ucha do ucha. Gadali coś o ludziach, eksperymentach, chipach - ok, może lubują się w graniu w tworzenie historii nie z tej ziemi, jako szczeniak też często się w to bawiłem ze znajomymi. Albo są bardziej pojebani, niż mi się wydaje. Najbardziej zaciekawiły mnie inne nazwiska padające w rozmowie: śledczy Szkło, alfa Agrest i ten Mundus, wypowiedziane raczej w niepochlebnym tonie. Potem po scenie przewinęły się spokojnie jeszcze dwa osobniki, hebanowy oraz czarno-biały, jakby złożony w środkowe płaszczyźnie z dwóch odrębnych części. Po przejściu nieco dalej pojawił się nareszcie gwóźdź programu, nasz szary jaszczur w towarzystwie jaśniejszego wilka, najwyraźniej brata. Krótko rozmawiali o śmierci niejakiej Talazy, która osierociła w ten sposób trójkę szczeniąt i załamanego Szkła, zatem mamy już prawie wszystkie elementy rodzinnej układanki na miejscu. Owocek wspomniał coś o nowym Silence, na którego brat miał mieć oko, i w tym momencie się pożegnali. Raz tylko musiałem się na chwilę oddalić, kiedy moje śledzenie pary zaczęło być podejrzane.
Potem przez dłuższy czas kicania po gałęziach oraz krótkiej przerwy na przegryzienie paru orzechów i owoców nikogo z wilczych braci nie spotkałem, aż do momentu, w którym uszy wyłapały ledwo słyszalne śmiechy i dokazywanie z oddali. Na miejscu na niewielkiej, śródleśnej polance z przepływającym przez nią strumykiem natknąłem się na trójkę szczeniąt w towarzystwie szarobłękitnej czapli. Ptak siedział nieruchomo pod jednym ze starych, potężnych dębów z delikatnym uśmiechem, grzebiąc tylko co jakiś nogą w ziemi, za to młodzi odprawiali różne wariacje i robili rumor na cały las. Położyłem się ukryty za zieloną ścianą liści. Padały takie miana jak Kali, Ry, Wrona, ale przez niebywałą ruchliwość szczeniaków ciężko było je przypisać. Żywe srebra, takie wdzięczne, takie kruche. Dopiero kiedy brązowa waderka podeszła do ptaka zidentyfikowałem ją jako Wronę, ale co najistotniejsze...
— Góry to najlepszy cud świata! Mundus, myślisz że mogłabym tu zamieszkać? - spytała głośno entuzjastycznym tonem, drobiąc w miejscu. Ledwo zdusiłem w sobie śmiech. To jest ten sławetny Mundus? Polityczny rekin, nieoficjalna bramka dla władz? Ta wyliniała, z lekka nieprzytomna opiekunka do dzieci? Szara czapla? Głęboko wpojone miałem, że nie należy lekceważyć wroga, lecz w tej sytuacji skupienie się na mocnych stronach było wyjątkowo trudne... Ok, w każdym razie musiał być kimś w miarę zaufanym, jeżeli pozwolono mu na opiekę nad młodymi.
— Kiedy dorośniesz i nadal będziesz tego chciała, nie widzę problemu. - odrzekł po krótkim otrząsaniu się z zamyślenia towarzysz. - Nie jesteście głodni? Mamy jeszcze kawałek drogi do domu. - szczenięta poczęły kręcić głowami w różne strony. - Chcecie rybę? Na nic innego chyba nie mamy tu szans. - mruknął ptak, powoli, nieco sztywno podążając ku pobliskiemu strumykowi. Młode przyglądały się z postawionymi uszami nieruchomemu łowcy, który po dłuższej chwili nagle zanurkował dziobem w wodzie, bezskutecznie.
— Psiakrew - fuknął, strząsając z siebie połyskujące w słońcu krople. - wybaczcie, dawno tego nie robiłem. - podjął drugą próbę, i tym razem wyrzucił na brzeg dużą rybę. Zabrali się do jedzenia, co nie było specjalnie interesującą czynnością, toteż ulotniłem się i ruszyłem z powrotem ku zachodniej granicy trasą ponownie wiodącą przez serce watahy.
Z powrotem planowałem rozejrzeć się tu nieco dłużej i uważniej - najpierw z nudów wynikło liczenie przeze mnie jaskiń i wilczych legowisk. W najbliższej okolicy doliczyłem się łącznie 18 azylów. Biorąc pod uwagę, że w niektórych musiało się gnieździć po kilka wilków, zdecydowanie nie była to imponująca liczba, przynajmniej w porównaniu do WSJ. Zacząłem już robić furorę swoją obecnością, bo czego się tak ta wiewióra uczepiła? Z miłą chęcią zaszczycę ich swoją obecnością dłużej, choć w nieco innej formie, czego nie mogłem się już doczekać. Z niecierpliwości na koniec postanowiłem wejść tylko do jednej z jaskiń skierowanej na północ. Była raczej pusta, kilka koców na posłanie, jakieś badyle, torba... coś błysnęło koło sterty materiału. W paru susach znalazłem się przy drewnianym wisiorku. Była to błyszcząca, wyrzeźbiona z jasnego drewna zawieszka przypominająca kroplę lub połówkę serca z niebieskim ,,wypełnieniem" na cienkim kawałku sznurka z łyka. Prosta, a jednocześnie piękna. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się intensywnie w naszyjnik, ważąc za i przeciw, głaszcząc jego powierzchnię. Czy istniało coś lepszego?
— Chrzanić to. - mruknąłem zadziornie pod nosem, biorąc w łapy biżuterię. Odwróciłem się i z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że ku wejściu raptownie zbliżają się dwa męskie głosy...
— Tak, ostatnio jest wyjątkowo spokojnie. - rzekł jeden bezbarwnym tonem. Straciłem czujność. Założyłem Kiedy w wejściu ukazała się pierwsza łapa, wystrzeliłem do przodu jak z procy.
— Myślisz, że po wejściu agentów z NIKL-u będzie... Co...?!
— Hej! - było niebezpiecznie blisko, cholernie blisko, pazury musnęły moją rudą sierść. - Wracaj tu, ty... - odezwał się drżącym, podniesionym głosem basior. Reszty nie dosłyszałem, wspinając się po pniu i zwinnie, prędko przeskakując między gałęziami. W trakcie biegu wisior spadł z mojej szyi, na szczęście zawisając na wystającym kołku, a pościg jeszcze nie dotarł. Zwolniłem i odetchnąłem z ulgą dopiero wiele drzew dalej. Uśmiechnąłem się do siebie, ściskając mocniej w łapach w naszyjnik. Taki prezent smakuje najlepiej, czyż nie?
Spokojnie podążałem ku punktowi startowemu wypadu, lecz przy granicy czekała mnie niespodzianka. Koło mojego ciała kręcił się szaro-biały wilk, któryś ze strażników pilnujących granicy, próbując przywrócić je do życia za pomocą wątpliwych metod intensywnego machania łapą przed oczami i podkopywania. Naszyjnik dla bezpieczeństwa zostawiłem ukryty głęboko w jednym z krzaków. Wreszcie ze zmarszczonym czołem westchnął, odwrócił się i począł rozglądać po okolicy. Wtedy bezszelestnie zeskoczyłem na ziemię. Stróż zbliżał się stopniowo do kryjówki z torbą.
— Hej! - prędko otworzyłem szeroko oczy i krótkim, stanowczym warknięciem przywołałem basiora do porządku. Zapobiegawczo nieprzytomną wiewiórkę kopnąłem na bok, w zarośla.
— A to co? - mruknął samiec, nie będąc w stanie ukryć zaskoczenia. - Co ty tu robisz? - dodał pewniejszym tonem.
— Zdrzemnąłem się przy tej pięknej pogodzie. A tobie, jeżeli nie umiesz wznieść się ponad poziom gruntu, radzę szybko nauczyć się pełzać. - odparłem z pozoru spokojnie, lecz ostro, tymczasem wstając i otrzepując się z piachu. Nie dając mu dojść do głosu, bezceremonialnie minąłem go i wyciągnąłem swój ekwipunek z nory. Basior warknął krótko, ale przy położonych uszach i odsłoniętych kłach dodał tylko słabsze:
— Następnym razem radzę rozejrzeć sia za czymś dalej do granicy. - zarzuciłem sobie torbę i ruszyłem raźnym krokiem na południe. Odprowadzał mnie wzrokiem jeszcze chwilę, po czym udał się dalej na obchód. Upewniwszy się, że żadnego gamonia więcej nie ma w okolicy, zawróciłem. Kilkoma sprawnymi cięciami wysłałem rude stworzenie na drugą stronę, resztki zostawiłem swobodnie - wiewiórcze mięso było okropne w smaku, przynajmniej dla mnie. Raz jeszcze strzeliłem oczami na boki, następnie powoli wyjąłem jedną fiolkę wypełnioną fioletowo-niebieską cieczą. Obróciłem ją z namaszczeniem, obserwując słoneczne refleksy na jej powierzchni, po czym odkorkowałem i upuściłem jedną kroplę na drugą przednią łapę. Wkrótce, po uciążliwym rozciąganiu, gimnastykowaniu i pocieraniu skóry na polanie nie widać było żywego ducha, tylko fiolkę z kilkoma pozostałymi kropelkami na dnie lewitującą w powietrzu. Chwilę potem zniżyła lot i... po prostu zniknęła, konkretniej w czeluściach torby. Poprawiłem czaszkę i z uśmiechem wkroczyłem na ziemie Chabrów. Czas z biernego obserwatora przeobrazić się w reżysera.
Złota kula słońca była już zdecydowanie bliżej końca swojej podniebnej wędrówki, na wzgórzach kryjąc się za moim grzbietem. Galopowałem przed siebie miarowo, średnim tempem, miękko jak kot, właściwie bez konkretnego celu. Słyszałem tylko swój cichy oddech, mniejsze leśne zwierzęta uciekały spod moich łap w ostatniej chwili. Miałem okazję przyjrzeć się wszystkiej naturze z bliska. Czułem się nieco dziwnie, jak ciemna pustka, podmuch wiatru, pyłek kwiatu... aczkolwiek to uczucie nie było mi do końca obce. Nieustannie błądziłem wzrokiem po okolicy szukając pierwszego lepszego wilka, jednak po południu najwyraźniej wszyscy skryli się w jaskiniach. Dopiero niedługo po ostrym skręcie na południe, nie tak daleko od swoistej bazy watahy szczęście uśmiechnęło się do mnie, i to prawie wszystkimi zębami. Agrest przechadzał się wolno z Konwalią u boku. Ostrożnie podszedłem nieco bliżej, starając się równocześnie dotrzymać im tempa.
— ... Jako Alfa masz pewnie sporo obowiązków. Nie zamierzałam ci przeszkadzać. - mruknęła lekko matowym, spokojnym tonem wadera.
— Przeszkadzać? Dobrze się czujesz? - odparł zdziwiony. - Chciałbym tylko, byś mnie oświeciła, czemu mnie unikasz, gdzie się chowasz. O nic więcej nie proszę. - rzekł łagodnie, ale w tym głosie czaiła się nuta drapieżcy.
— To nie tak, Agrest. Widzisz, że sporo się pozmieniało. - przerwała, kiedy zasłuchany nieumyślnie nadepnąłem na gałązkę, a ta wydała z siebie nieznośny trzask. Wszyscy troje zastygliśmy w bezruchu, para po chwili znów ruszyła przed siebie. Dalszej części rozmowy prawie że szeptanej nie dosłyszałem, dość, że w końcu się rozdzielili. Drobiąc w miejscu, z niecierpliwością czekałem, aż sylwetka wilczycy zniknie za horyzontem. Wtedy odwróciłem się z powrotem w stronę basiora. Wilk ponownie przystanął, kierując wzrok ku niebu. Ostatni raz upewniłem się co do naszej samotności. Czułem każdy napięty, drżący z podekscytowania mięsień, gotowy do skoku. Słyszałem bicie serca ponaglanego przypływem adrenaliny. W końcu uwolniłem spust ściśniętej, naturalnej sprężyny i skoczyłem ku ofierze. Wszystko w ułamku sekundy.
Szczeniak pędził przed siebie niczym granatowa strzała z czerwonymi lotkami, wypuszczona mocno, acz w nieznanym kierunku. Gnał na przełaj, ignorując smagające go w locie cierniste gałęzie i liście podszytu, wspinając się po drzewach, to znów zeskakując na ziemię. Ciężko, łapczywie chwytał powietrze, zdrętwiałe nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, serce waliło jak młotem. Gdy przed oczami zaczęły mu się pojawiać mroczki, stwierdził, że wystarczy. Pościg dawno temu został w tyle. Biegł już zdecydowanie zbyt długo na złamanie karku, byle jak najdalej, byle nie myśleć, byle zapomnieć i obrócić to po czasie w żart. Nie miał bladego pojęcia, dokąd zaszedł. Dłuższą chwilę stał w bezruchu z przymkniętymi powiekami, uspokajając ciało i umysł. Wreszcie otworzył szeroko oczy i wbił mocniej pazury w ziemię. Dookoła rozciągały się płaty prawie nagiej ziemi, z licznymi wyrwami i gejzerami, przedzielone pasami w większości martwych drzew. Wyciągały ku niemu szponiaste, czarne konary, w powietrzu unosiły się czasem kłęby pary. Na Polanie Cieni faktycznie panowała nienaturalna cisza, normalne stworzenia wolały trzymać się z daleka.
Szczenię powoli obejrzało ciało, z pasją licząc rany i piekące zadrapania. Tym razem wystarczyło zacisnąć zęby i ignorując ból zrobić kolejny krok. Skoro już tu dotarł z ciekawości zaczął ostrożną eksplorację. Gładzenie łapą jednego z gejzerów przerwało mu głośne warknięcie, poprzedzone głuchym tupnięciem z lewej strony. Błyskawicznie odwrócił się, jeżąc sierść i wwiercając stalowe spojrzenie w przeciwnika. Czego jeszcze chciał? Po co zadawał sobie tyle trudu? Jak na niego było to dość niepokojące.
— No proszę, tu się chowasz, tchórzu. - wysyczał Shakir z uśmiechem, podchodząc bliżej. - Ładny design. Pasuje do ciebie idealnie. - mruknął, rozglądając się wokoło. Wtedy Atsume ze znudzoną, zmęczoną miną rzucił przed siebie od niechcenia otoczakiem. Piaskowo-kruczy basiorek wzdrygnął się.
— Oh, boisz się? Twoi koledzy przynajmniej posrali się już na starcie, unikając kompromitacji. - napiął mięśnie, przygotowując się bardziej do uniku niż do walki na którą nie miał już siły. Wróg machnął z wściekłością ogonem, pokrytym zielonymi bąblami. Czyli skorpion odwalił kawał dobrej roboty.
— Zobaczymy jeszcze kto się skompromituje, psie! - krzyknął, ruszając na Eothar'a. Wymienili parę ugryzień, po czym odskoczyli i zaczęli krążyć dookoła siebie, starając się sprawiać wrażenie jak największych.
— Nie nudzi ci się to? - rzekł z nutą zdziwienia granatowo-biały szczeniak, powłócząc łapami. - Bąble znikną za kilka dni. - w tej chwili Shakir rzucił się ku niemu z krzykiem, pazurami trafiając jednak tylko w powietrze. Przygotowany Atsume wywinął się i zacisnął mocno szczęki na jego nodze. Oponent zaskamlał z bólu i cofnął się, wciąż warcząc. Nieoczekiwanie ponowił atak, z potwornym okrzykiem skacząc wprost ku jego głowie. Szpony o centymetry minęły się z aortą, zarysowując szyję bliżej kłębu. Z obojga wilków teraz na ziemię spływała czerwona posoka. W tym momencie szczenię poczuło w sercu mimo wszystko ukłucie strachu i oszołomienia. CO POSZŁO NIE TAK?
— Odbiło ci?! - fuknął. Za taki ruch poszliby siedzieć w kozie.
— Zabiję cię, rozumiesz!? Zabiję! - wrzasnął dziko przeciwnik, z furią nacierając ponownie. Wykończony Eothar z trudem zdołał uskoczyć. Pochłonięci walką, nie zauważyli nasilającego się drżenia podłoża; dopiero głośny dźwięk będący połączeniem głośnego tąpnięcia i ryku prosto z wnętrza ziemi na moment ich otrzeźwił. Kły Shakir'a zbliżały się już milimetr po milimetrze do karku leżącego pod nim szczeniaka, ostatkiem sił odpychającego wroga z zamglonymi oczami, kiedy ziemia dosłownie pękła. Piaskowo-kruczy wilk, stojąc na szczelinie, stracił oparcie. Atsume szybko to wykorzystał, odrzucając rywala, mało przy tym nie mdlejąc. Powoli podniósł się z ziemi na chwiejnych nogach. Rów szybko się poszerzał, to jednak nie zniechęciło przeciwnika, który prędko skoczył z powrotem ku swej ofierze. Wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem, gdyby nie wielka, kosmata ni-to-łapa-ni-to-macka-ni-to-szczypce która wyłoniła się z czeluści i chwyciła szczenię w połowie lotu. Czyżby urojenia starców nie były do końca wytworem szalonych grzybków? W każdym razie tego już było za wiele. Szczenię zerwało się prędko do ucieczki co sił w nogach, ale nie zdążyło ujść nawet kilkunastu metrów, kiedy przytrzymało je rozpaczliwe skomlenie i żałosny płacz przemieszanie z krzykami z tyłu.
Piaskowo-czarny basiorek ledwo trzymał się stałego gruntu przednimi łapami, wbijając pazury po nasadę, wciągany przez nieokreśloną materię w bezdenną otchłań. Eothar stanął jak wryty, przeróżne złośliwe, chłodne, odważne, złote myśli i kalkulacje galopowały mu przez głowę. W sercu gotowało się wiele sprzecznych uczuć. Decyzja zapadła w ułamku sekundy. W paru susach znalazł się przy szczeniaku, już prawie wsunął łapę pod kończynę... syknął z bólu, czując wbijające się w nią z drugiej strony pazury. Odskoczył, wpatrując się z oszołomieniem prosto w szeroko otwarte, przerażone, straszliwe oczy przeciwnika. Coś w nim pękło.
Strach gdzieś zniknął, przytłoczony tysiącem innych, nowych wrażeń. Poczuł kolejny przypływ adrenaliny, lecz przyjemny, napięcie w mięśniach zelżało, świat jakby na moment zatrzymał się w swym pędzie, by dokładnie przyjrzeć się tej scenie. Na pysku młodego wykwitł grymas będący mieszanką gniewu, politowania i zadowolenia. Powoli, krok za krokiem, dostojnie, podszedł do krawędzi przepaści. Szczenię wisiało już tylko na czubkach palców, nie śmiało nawet warczeć. Z uśmiechem wysunął łapę do przodu, niczym kat siekierę, chwilę napawał się pełnią paniki i zgrozy w oczach wroga, po czym wbił mocno szpony w ciało. Druga, stety-niestety, odpadła już sama. Po basiorku zostało tylko echo rozpaczliwego wrzasku. Zbiegając z tego miejsca czuł w sercu dziwną ulgę, świat wydawał się jakoś piękniejszy... Zlizał z rozkoszą krew z pazura, potem z kącika wargi. Tak, zemsta jest słodka.
~~~
— Wpadł do rzeki, przysięgam! - rzekł pewnym siebie głosem Atsume, świdrując nieco oburzonym wzrokiem zebranych.
— Daj mu spokój, Jackie. On nawet muchy nie dałby rady zabić. Aczkolwiek kara mu nie zaszkodzi. - spojrzała znacząco na młodego.
Xavier odprowadził przyjaciela do nory, starając się pocieszać go jakoś uśmiechem i głupawymi minami, lecz większość drogi odbyli w milczeniu. Dopiero na ostatniej prostej znów zaczęły się pytania.
— Naprawdę go nie zabiłeś?
— Nie wierzysz mi? - odparł oschle szeregowiec.
— Nie, przepraszam, to było głupie... Faktycznie, zabrałeś mu szansę na stanowisko komandora, dziewczyna go wyśmiała, w dodatku na to zasłużył, ale żeby aż tak? Co mu odbiło?
— Nie wiem.
~~~
Okolica nie zmieniła się zbytnio, może więcej drzew opadło z sił i zamieniło zieloną powłokę na czarne, chude ciało. Dym unosił się jednostajnie z kilku gejzerów. Jedynym widocznym śladem była kilkumetrowa, cienka rysa na ziemi. Kiedy jednak podszedł bliżej spostrzegł, że zostało coś jeszcze. Paroma ruchami wygrzebał z piachu stosunkowo spory przedmiot. Nieskazitelnie biała, gładka powierzchnia zalśniła oślepiająco w słońcu. Z lekkim wahaniem basiorek dotknął powierzchni czaszki szczenięcia, pogładził ją niemalże z namaszczeniem, uważnie obserwując złączenia. Delikatnie podniósł kość, obejrzał ze wszystkich stron, wreszcie poczuł przemożną chęć założenia jej na głowę. Przez jego ciało natychmiast przeszła fala niezwykłej energii, w umyśle nastąpił wybuch z z pozoru niemal równie potężny, co powstanie wszechświata. Wiedział już, że utworzyła się nierozerwalna więź, nie było odwrotu. Podniósł wolno głowę, uśmiechając się coraz szerzej. W oku pojawił się czerwony błysk.
Z trudem zaciągnąłem swoją niewidzialną powłokę jak najdalej w krzaki, przyciskając ją do podłoża, po czym zwróciłem się z lekkim uśmiechem ku wschodowi.
To jak by im tu zjebać życie?
2810 słów
Uwaga, młyn zaczynamy za 3... 2... 1...
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz