środa, 2 września 2020

Od Kali CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Wykorzystałam chwilę ciszy, która zrodziła się po ostatnim, przepełnionym entuzjazmem i niesamowicie pięknym zapewnieniu Wrony na zaczerpnięcie chrapliwego oddechu; ciche westchnienie wypełniło moje uszy, wkradając się płynnie w miejsce akustycznej pustki pogrążonego w nocy lasu.
– A jaki on jest? – zapytałam energicznie, czując, jakby tamta niepozorna czynność przywróciła mi nagle wszystkie siły stracone poprzez kolejne godziny niesamowicie długiego dnia.
Wrona wyprostowała się, unosząc głowę. Po jej twarzy przemknęła tęcza uczuć, żadnemu z nich nie udało się jednak zagościć tam na dłużej. Uśmiechnąwszy się lekko, sprecyzowałam:
– Ten ptak. Mundus?
Na dźwięk tego imienia Wrona wyraźnie się rozpromieniła, energicznie kiwając głową w geście, który mógłby wyrażać same dobre rzeczy na temat omawianej osoby. Rozumiejąc siostrę nawet bez słów, podjęłam entuzjastyczne:
– A więc koniecznie musimy go jutro poszukać! Zobaczymy góry, i morze… – zamyśliłam się na chwilę – Morze… – wzruszyłam ramionami, godząc się ze świadomością, że żadna inna lokacja nie była już w stanie nawinąć mi się na myśl. Ale jutro to się przecież zmieni! Na swoich skrzydłach Mundus pokaże nam całą watahę!
Wrona jeszcze raz zgodziła się skinieniem głowy, a ja w geście niepohamowanej ekscytacji zaśmiałam się głośno, skacząc w stronę siostry, by równie spontanicznym gestem chwycić jej łapy i zakręcić się chwilę w objęciach radości.
Nagły hałas przykuł uwagę basiora, który od czasu wyjścia gości zachowywał się tak cicho, że praktycznie zdążyłam ponownie zapomnieć o jego istnieniu; zastrzygł uszami, po czym ciężko westchnął. Wolnym krokiem pokierował się w krąg wydeptanej trawy, gdzie spędził ostatnią dobę. Przykrył się skrawkiem materiału, który chyba dostał od Mundusa (może szczęście nam dopisze i wkrótce pojawi się on znowu, by odebrać pożyczoną rzecz?) po czym, oddychając jeszcze przez chwilę głęboko, dołączył szybko do pogrążonego w całkowitym mroku i milczeniu leśnego otoczenia.
Było po wszystkim, a mimo to niespodziewany ruch cichego basiora wzbudził we mnie niepokój, który zagnieździł się w moim ciele ciarkami biegnącymi wzdłuż kręgosłupa.
– A więc – podjęłam ze sztuczną radością, nic nie mogąc jednak poradzić na cichy ton, jakim rozniosły się moje słowa – W co się chcecie pobawić?
Wrona uśmiechnęła się natychmiastowo, machając wesoło ogonem, Ry natomiast posłał mi jedynie pełne niedowierzania spojrzenie. Odpowiedziałam mu podobną, złośliwą i trochę wyzywającą miną, okazało się jednak, że brat w swoją reakcję włożył o wiele więcej serca, szybko bowiem poddałam się pod jej siłą. Wystawiwszy jeszcze język w ostatnim akcie oporu, położyłam się, upewniwszy się wcześniej, by skierować wzrok w kierunku jak najbardziej odległym od basiora. Szybko porzuciłam wzniesione pospiesznie na fundamentach gniewu i urazy postanowienia na rzecz zmęczenia, które znacznie przybrało na sile teraz, kiedy udało mi się znaleźć w miarę wygodną pozycję.
Ranek przywitał mnie żywym reliktem dnia poprzedniego, delikatną mżawką wiszącą w powietrzu oraz niemiłosiernie jasnym, białym światłem wschodu, prawdziwą przyczyną mojej pobudki było jednak raczej nagłe, nieznajome zimno bijące z miejsca przy moim boku, które wczorajszego wieczoru zajmowała Wrona. To oraz trudny do zignorowania obcy zapach, który rozniósł się z wolna po naszej polanie.
Na niewyraźne, przykryte poświatą zaskakująco mocnego jeszcze snu wspomnienie podniosłam się z miejsca, żywiąc nadzieję na pomyślny i ciekawy dla nas obrót szkicowanych wczoraj spraw. Przywitało mnie natomiast lekkie rozczarowanie, bo chociaż zgodnie z oczekiwaniami pojawił się u nas gość niosący śniadanie, to dzisiaj nie był to Mundus, a pewna szara wadera. Wrona wcześnie zajęła się sprawą, prowadząc teraz z przybyłą rozmowę zbyt cichą, bym mogła usłyszeć ją ze swojego miejsca, nawet pomimo nadstawiania uszu całą swoją siłą.
Szara wadera nie była najwidoczniej u szczytu sił, może ze względu na wczorajszą wizytę (po chwili uświadomiłam sobie, że wilczyca ta słusznie wydawała mi się znajoma), a po jej wyrazie twarzy i ciągłym mrużeniu oczu domyślić się można było, że pytania doskonale wyspanej Wrony tylko pogarszały jej ból głowy. Szybko wyplątała się więc z tej rozmowy i zniknęła, pozostawiając po sobie tylko kawał świetnego mięsa.
Wrona, widząc że już nie spałam, odstąpiła od niedoszłego posiłku i zbliżyła się, by zdać relację z owego ciekawego spotkania.
– Gdzie on się podział? – zawołałam już przy pierwszym jej kroku, niechętna, a może nawet już niezdolna czekać na wiadomość nawet pół minuty.
– Nie mam pojęcia. Tiska nie widziała się z nim od wczoraj – odpowiedziała, błyskawicznie znajdując się przy legowisku.
– Jesteś pewna, że ci to obiecał? – spytałam. Wrona odpowiedziała mi skinieniem głowy, krzywiąc się trochę pod wpływem rozczarowania, a może urazy.
– Może przyjdzie później? – odezwał się nagle Ry.
Spojrzałam na niego, trochę zdziwiona, że już nie śpi. Nie znajdując niczego interesującego w odbiciach jego kolorowych oczu, spuściłam wzrok, by pogrążyć się we własnych myślach. Po chwili przeklęłam bezgłośnie, by zaraz szybkim ruchem zeskoczyć na wilgotną trawę.
– Może przyjdzie, a może nie. Co było umówione, musi dojść do skutku – uśmiechnęłam się, kiwając zachęcająco głową w stronę lasu – Idziemy!
I choć zgodnie z zapewnieniem postawiłam pierwsze śmiałe kroki, dwójka mojego rodzeństwa pozostawała na miejscu, oboje pogrążeni jakby nagle w głębokich przemyśleniach. Z pewnością parsknęłabym śmiechem na widok całej tej powagi zastygłej na ich twarzach, gdyby nie rodzące się w sercu niezadowolenie i nagła obawa, które nad wyraz skutecznie pozbawiły mnie humoru.
Wrona pierwsza zrezygnowała z tej maski, z hardym uśmiechem stając przy mym boku. Odwzajemniłam jej reakcję, z trudem powstrzymując się od podzielenia z nią także gorącego uścisku, wybuch mojej radości wciąż blokował jednak nieruchomy jak skała brat. Jeszcze raz położyłam na nim wyczekujące spojrzenie.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz z nami iść – powiedziałam, zdając sobie sprawę, że opuściły mnie właśnie resztki cierpliwości. Obróciwszy się na pięcie, ruszyłam między drzewa.
Dopiero tak wyraźny gest mógł coś zmienić w postanowieniu basiora, bo, choć z krótką jeszcze zwłoką i ciężkim przekleństwem na pysku, w końcu zdecydował się zrównać z nami kroki.
W tym całym zamieszaniu nie zdążyliśmy nawet zjeść śniadania, a jednak pozostawałam optymistycznie nastawiona do wyprawy i niezachwianie wręcz pewna, że coś nam się nawinie po drodze.
– To gdzie najpierw idziemy? – spytałam, gdy już udało nam się pokonać pierwsze metry nieznanych dotąd, przepełnionych zielenią terenów.
– Góry – odpowiedziała wadera krocząca po mojej lewej stronie.
– Dobrze – pokiwałam głową, z jakiegoś powodu odwracając się na chwilę w stronę milczącego brata. – Góry będzie trudno przeoczyć – podniosłam wzrok, rozglądając się po lesie – A może ktoś z nas powinien spróbować wypatrzyć je z drzewa? Kto jest najbardziej zwinny? – zaśmiałam się krótko, nie czekając na odpowiedź.
– Tylko żartuję – dodałam dla pewności.

Czy powinnam uważać nas za trójkę idiotów, którzy zawalili tak proste zadanie, czy może cieszyć się z niespodziewanego daru od losu? Nie dotarliśmy w góry, nawet się chyba do nich za bardzo nie zbliżyliśmy, zamiast tego zielona paszcza lasu wypluła nas przed niesamowicie pięknym wodospadem.
Być może bardziej pochyliłabym się nad kwestią szczęścia i przypadku, znajdując w końcu odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, gdyby nie otumaniająca słodycz bijąca z tysiąca kwiatów, niesiona w powietrzu wraz z hukliwymi dźwiękami muzyki drgającej wody.

< Wrono? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz