poniedziałek, 7 września 2020

Od Cuore - "Błędne Koło", cz. 10

W tym momencie, to całuj psa w nos, czwureczko 😘
   *   *    *


Wypadałoby chyba
wyjaśnić to bez niepotrzebnych słów wstępu.
Zanim znowu pomyślicie, że to tylko jakiś kolejny, bezsensowny
ukryty przekaz rodem z Błędnego Koła :} 
Dawno temu miałem przyjaciela, dobrego dzieciaka,
Burego, chudego nieboraczka,
Był chłopcem i jak to u chłopców bywa:
Jego ciało dorosło szybciej, niż umysł.
Wśród jego przyjaciół żadnym złem było zabijać, gwałcić, czy kraść.
Mimo to dziękowałem losowi, za to, że postawił go na mojej drodze.
Prawie zawsze.
Nie miał wyćwiczonego rozsądku, zbyt wiele klasy, ale miał sumienie.
I bardzo silne szczęki.
Zrobił tyle złego, że wystarczyłoby na wybrukowanie piekiełka,
I tyle dobrego, że przez piekiełko nadal prowadzą polne dróżki.
Został żołnierzem i jak to u żołnierzy bywa:
dokonał żywota nieco przedwcześnie.
Tyle, że, Moi Drodzy, jego ciało umarło szybciej, niż umysł.
I przytrafił nam się taki wypadek,
Że znowu się ze mną przywitał.
Czy słyszał ktoś o równie złośliwej historii?
Przez własną głupotę ponownie utracić kogoś, kogo odzyskało się czymś więcej, niż cudem? Cuda czasem się zdarzają. To nie powinno.

Teraz wszystko będzie inaczej
Stał się dla mnie przyjacielem
Nie mógł przecież zamieszkać pod moim świerkiem
Skąd wiesz o tym miejscu?
Tak, wygląda na to, że masz rację
Jaskinia beznadziejnie zagubionego wilka
Ale czy zajął lokum bez historii?
To nie ta historia. To nie to wydarzenie
Nie przestraszyłeś się miejsca zbrodni, przyjacielu
Przestraszyłeś się śmierci
Lęk wzbudziły w tobie nie wyobrażenia,
a wspomnienia
Jesteście gotowi?
Ile czasu byłem nieprzytomny?
Jesteś moim przyjacielem
Jeżeli jest coś tam, dalej, pójdziesz do nieba, przyjacielu
a  nawet jeśli trafisz gdziekolwiek indziej... czuję, że się tam spotkamy.

A więc znalazłem?
To mogła być prawda?
To ty


Niekończąca się
Noc nie była nieprzenikniona, dzięki mocnemu światłu księżyca, tłumiącemu nawet co odleglejsze gwiazdy. Na granatowym niebie rozpościerało się kilka jeszcze jaśniejszych wstęg mlecznych chmur.
Było wyjątkowo zimno, późnym wieczorem temperatura spadła do kilku stopni. Leżąc na łagodnym zboczu wzgórza, przyjemnie było móc okryć się płaszczem.
- Lato się kończy - zauważyłem jakoś bardziej głucho, niż zamierzałem.
- No.
Popatrzyłem na jego jasne ślepia o barwie księżyca, które zdawały się same być źródłem światła.
Nie, te były zbyt białe. To jego stare oczy miały barwę księżyca, a mnie prześladowały wspomnienia.
To dziwne, że wciąż milczeliśmy. Było tak wiele rzeczy, o których tak bardzo chciałem porozmawiać. O których chciałem opowiedzieć. Zapytać. A jednak nim zdążyłem ubrać w słowa którąkolwiek z nich, traciły kształty i rozpływały się.
Właśnie teraz. Gdy stało się to, co przez całe życie uważałem za niemożliwe.
Dlaczego na nocleg wybraliśmy akurat to miejsce? A właściwie, dlaczego ja to zrobiłem? Pustka ogarniająca Stepy wyciszała. Bezgłos nie atakował uszu, ale działał kojąco w połączeniu z delikatnym szumem odległych drzew.
- Pamiętasz, jak ćwiczyły tu młode basiory? - zapytałem w końcu.
- Ja... - zawahał się przez chwilę - nie...
- W porządku - szybko pokiwałem głową.
"A co pamiętasz?", chciałem zapytać, ale z jakiegoś powodu wydało mi się to zbyt bezduszne.


Przemiana
Skóra ściska go jak więzy, które same piszczą z ból tym mocniej, im mocniej chwytają. Tym mocniej, im mocniej się wyrywa. Oto cierpienie bez wyjścia, które ich oboje będzie kosztowało życie.
Zacisnął powieki i przewrócił się na bok. Odetchnął pełną piersią, z jednej strony siebie czując twardą, niewzruszoną ziemię, a z drugiej bezgraniczną pustkę ciągnącą się aż do gwiazd.
Myśli chowały się przed nim. Wypływały przez dziury w głowie.
Chciał, by jego przyjaciel powiedział jeszcze choć słowo. Tak dobrze się go słuchało, nawet bez świadomości, dlaczego.
Basior, zwinął się wśród trawy, leżąc teraz w pozycji embrionalnej i zaczął myśleć o zaśnięciu.
Coś przeraźliwie mocnego ścisnęło go w krtani. Nie mógł i nie chciał z tym walczyć. Nerwowo łapiąc powietrze, zaczął płakać. Szary ptak wstał i popatrzył na niego z zaniepokojeniem. On sam z początku również chciał się podnieść, uspokoić, zapewnić, że właściwie wszystko w porządku. Ale coś nie wychodziło.
Stał się pudełkiem na emocje. Niekoniecznie dobre. A jednak żywa chwila była najbardziej wartościowa dla istoty o tak osłabionej pamięci. Kuląc się usiadł i potarł łapami o ramiona. Teraz, gdy jego głową znalazła się z wyżej, zdał sobie sprawę, że wiatr jest dosyć silny i huczy w uszach.
- Zimno ci? - słysząc to pytanie, od razu skinął głową - chce ci się w ogóle spać? - tym razem zaprzeczył. Po dłuższej chwili ciszy znów usłyszał dobiegające z ciemności słowa - przejdziemy się na Polanę Życia? Woda w jeziorze powinna być w miarę ciepła. Można popływać.
Żuraw nie tłumaczył swojego niespodziewanego pomysłu, ale półświadomie zaczął chyba tworzyć jakiś nowy plan. Wilk ufał mu.

Poszli więc na Polanę Życia. Tafla jeziora, gdy tylko się do niej zbliżyć, promieniowała jakimś przyjemnym ciepłem, jakby wspomnieniem ostatnich, letnich dni.
Wilk wszedł do wody po kolana. Była nadzwyczaj spokojna, ale i zimniejsza, niż się tego wcześniej spodziewał. Przez chwilę stał w bezruchu, patrząc pod nogi, jakby zaraz coś miało spod nich wyskoczyć. Potem gwałtownie ruszył przed siebie, po kilku sekundach unosząc głowę, by nie zalać sobie nosa i uszu. Zanurzony w ten sposób, poczuł rozchodzące się po całym ciele dreszcze. Otaczający go ze wszystkich stron płyn zdawał się najlepszym przyjacielem. Wiatr szalejący nad powierzchnią nie miał dostępu do zmęczonej skóry. Dawało to ciekawe uczucie odrealnienia. Przymknął oczy, rozluźnił łapy i pozwolił wodzie bezwładnie się unosić.
Zastrzygł uszami, unosząc powieki. Nad doliną latały dwa małe nietoperze. Ich cienie migały co chwila na tle wyjątkowo jasnego tej nocy nieba. Wszystko wokół zdawało się nucić cichą melodię. Najspokojniejszą pieśń na świecie.

Nazajutrz, chłodny, z jakiegoś powodu absolutnie błogosławiony poranek rozpoczęła podjęta bez dłuższego namysłu decyzja o potrzebie znalezienia śniadania.
Szary ptak szedł pierwszy, wilk kilka metrów za nim, zbyt ospale, by było warto rozpoczynać, i tak zazwyczaj praktycznie jednostronną, rozmowę.
- Dzień dobry! - krzyknęło brązowe, młode dziewczątko, machając łapką na powitanie. Basior z mieszanką zdziwienia i pytania w oczach popatrzył na przyjaciela. Ten uśmiechnął się uspokajająco.
- Witaj, mała towarzyszko. Gdzie biegniesz?
- Zobaczyć, jak się dziś miewa las. Dawno nie byłam na spacerze!
- Ach. No to biegnij, biegnij.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz