Podniosłam się z poniszczonej przez mój niezgrabny wślizg ściółki. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, upewniając się, że nikt nie widział porażki, jakiej dała mi zaznać zwinna łania. Stwierdziwszy nareszcie, że nikt nieproszony nie oglądał tego widowiska, odetchnęłam z ulgą, a mój nastrój przebił promyk optymizmu. Wtedy z prawej strony usłyszałam szelest liści. Obróciłam się, przewracając przy tym oczami, świadoma tego, jak nudnych żartów mogę być ofiarą, lecz wtedy ku memu zaskoczeniu, przed sobą zobaczyłam brązowego jeża. Małe, typowo jesienne stworzonko, które właściwie można nazwać opancerzonym chomikiem, przemykało niezgrabnie do swojej kryjówki, robiąc przy tym tyle hałasu, ile tylko basior potrafiłby zrobić. Przyjrzałam się chodzącej kulce i wtedy zauważyłam, że na swoich kolcach niesie małe jabłuszko. Czy mógłby istnieć bardziej jesienny obrazek? Na widok owocu, moją myśl zaprzątnęła dziczyzna z musem jabłkowym, przyrządzona ostatnio przez Karę. Sad musi być niedaleko, a wadera na pewno się ucieszy z pewnego zapasu. Decyzja zapadła w mgnieniu oka. Ruszyłam na wschód, wydeptaną wśród kolorowych drzew ścieżką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz