Jeśli faktycznie czytacie ten trening to pewnie już Was irytują moje rozbudowane wstępy mówiące o niczym. Ale prawda jest taka, że muszę sobie łatwo nabić słówka, eh, a co jest na to najlepsze jak nie nudny, długi monolog? Taka Almette na pewno stwierdziłaby, że tak w sumie to nic. Bo co mam opisywać? Drzewa? Zanudziłbym Was na śmierć. Ale ten kamień mogę opisać.
Był twardy, oczywiście, ale bardziej kruchy niż można by się spodziewać. Gdzieniegdzie porastał go zielony mech tego rodzaju, który właściwie spotkacie wszędzie. Taki niski, żywo zielony i całkiem sztywny, choć przyjemny do chodzenia boso, eh. Pewnie żyło w nim mnóstwo małych stworzonek, bo jest to idealne miejsce na schronienie. Jego zielone części połyskiwały, choć były całkowicie suche, co, nie ukrywam, nadawało mu uroku. Wracając do kamienia, miał on specyficzny kształt. Z jednej strony był idealny do wspinaczki, z drugiej zaś idealny do schronienia się. No, możecie się domyślić mojego planu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz