Delta skakał ostrożnie z kamienia na kamień. Sytuacja bardzo
powtórkowa z jego niedawnej przeszłości czyż nie? Jednak tym razem było to o
wiele bardziej niebezpieczne! Woda szumiąca w rzece i jej płytkość kiedy
zwiedzał otoczaki swoimi łapkami, były sytuacją zupełnie inną od górskiej
ścieżki, której kamienie mogły go zranić, a upadek oznaczał niewiele więcej jak
śmierć lub trwałe uszkodzenia ciała. Dlatego ta ostrożność w jego ruchach
odznaczała się intensywnie, jeśli patrzyło się na ten obrazek z boku. Odszedł
od miłej niedźwiedzicy i jej domu na dzień drogi, a góry nie ustępowały miejsca
niczemu innemu jak kolejnym szczytom. Jak daleko miał się jeszcze wspinać aby
zobaczyć las? Jak daleko było do jakiejkolwiek równiny? Poruszając się nieustannie
po szlakach, które sam musiał sobie wyznaczać , męczył się szybko, a jego małe
ciało opadało na kamienie dla odpoczynku.
Teraz szedł po wąskiej ścieżce. Po jego lewej stronie w górę pięła się góra i
jej kamienna ściana, której co jakiś
czas odpadały małe kamyczki spadając w głęboką przepaść poniżej. No właśnie.
Kanion. Taki niewielki, aczkolwiek zamknięty w stromych zboczach, pozwalający
rwącej rzece płynąć u swojego dna. To właśnie znajdowało się po prawej stronie małego
szczenięcia. Tak więc jego każdy następny krok był coraz to ostrożniejszy, gdyż
nie miał ochoty na orzeźwiające kąpiele z kamieniami. Długo wydawało mu się, że
nic się nie zmienia, że idzie tym szlakiem godziny, a skałą u jego boku
pozostaje tak samo nierówna, a te wgłębienia na niej pozostają zaklęte w tym
samym miejscu. TO tak jakby krążył w pętli czasu stąpając ponownie i ponownie
po swoich śladach, które pozostawiał za sobą w kurzu.
Zatrzymał się w końcu sfrustrowany tą drogą, jednak jako szczenię jakoś nie
widział innego wyjścia z tej sytuacji jak zawrócić albo iść dalej. Logiczne
prawda? I co do tego ma jego wiek? Nie wiem. Może nie ma nic, a jedynie jest
wymówką podpowiadaną wszystkim przez umysł. Delta sapnął ciężko i rozejrzał
się.
-Naprawdę nie było innej drogi?- spytał sam siebie. Jego pysk jednak rozwarł
się na chwilę kiedy tak przyglądał się w spokoju okolicy. Widoki zaiste były
prześliczne z takiej wysokości, więc była to jakaś rekompensata za cały ten
wysiłek fizyczny jaki musiał przebyć. Przejście takiej trasy chłonęło też dużo
czasu, ale czy szczenię mogło narzekać na jego brak? Nie. Jedynie na to, że
wydawał się pędzić niepotrzebnie, jak na złamanie karku. Noc, dzień, noc, dzień
i wszystko zlewało się w jedną plamę. Postawił łapę dalej i znowu szedł górską
ścieżką.
Doganiał swoje
marzenia. Czuł to, czuł w kościach czyli właściwie całym swoim ciałem. Biegł,
pędził a jego kosteczki obijały się o kamienie po których skakał. Jednak kiedy
dotarł na szczyt, czując ten zapach, znajomy sercu, bliski uczuciom, grający na
strunach iluzyjnego osiągnięcia celu, nie zastał nic. Pustka i jedynie kamień,
który teraz zdawał się z niego szydzić wykrzykując głośne: HAHA! Zdezorientowany
spojrzał przed siebie. Chmury kłębiły się w dole niczym mrówki pod jego
stopami, gołe szczyty zaglądały na niego z naprzeciwka, a wiat pomrukiwał głośnym
hukiem, że zabłądził. Zamknął oczy, a raczej to co mógłby nimi nazywać i
zapłakał. Jedna niebieska łza, pełna przedziwnego płynu uderzyła w skalistą
czachę góry. Co teraz począć? Czy szukać dalej?
A jego noga powinęła się kiedy szedł.
i spadł.
Jakby do swojej śmierci… Kolejnej do kolekcji.
Delta z radością skoczył na trawkę, niedużą i nieco siwą,
ale jednak trawę. Zszedł z tej przeklętej ścieżki i teraz mógł nieco zwolnić
tempa, gdyż nie pospieszała go wizja wędrówki nocą. Słońce w końcu miało
jeszcze kawałek zanim osiągnie swoją porę i ułoży się do snu ukryte za
horyzontem i przykryje się kocem chmur. Delta spoglądając chwilę na tą odległą
i zapewne nieistniejącą granicę pozazdrościł wielkiemu świecidełku jego wygody.
Sam chciałby tak w końcu nakryć się czymś ciepłym i odpocząć w spokoju aby
wstać o poranku i mieć pewność, że wszystko będzie dobrze, że wstanie, że
będzie żywy i najedzony. Jednak marzenia na bok. Wypadałoby znaleźć miejsce na
nocleg. Jednak może trzy kroki, może pięć, kto by to liczył, Delta musiał zatrzymać
się. Coś uderzyło z pełną siłą o omszone skały niedaleko rozbryzgując się na kawałki,
które rozrzucone z impetem powbijały się w płytką warstwę ziemi lub stoczyły kawałek
w dół zbocza. Szczenię skuliło się, ale i tak kilka nieznanych mu obiektów
musnęło jego ciało raniąc je. Kiedy wyprostował się i spojrzał na rany, te nie
były wcale takie głębokie i miał wrażenie, że znikały mu w oczach. Ale czy to
istotne? Nie. Ważniejsze było co dokładnie spadło z tak wysoka i czemu? Może
jakiś ptak chciał zabić swoją zdobycz? Ale wtedy raczej nie obyłoby się be krwi
i czy w ogóle powstałby taki rozbryzg. Delta podniósł jeden z
niezidentyfikowanych kawałeczków obiektu spadającego i przyjrzał mu się.
-Kość?- zajęło mu to chwilę, ale jednak może rozjaśnił sobie w głowie chociaż
tą kwestię. BO rzeczywiście tekstura tego przedziwnego stworzenia czy cokolwiek
to było, miało strukturę i teksturę podobną do kości. Co prawda nie była tak
pięknie biała, a wręcz przeciwnie, nosiła na sobie ślady niebieskiej poświaty i…
cieczy? Delta odrzucił ten kawałek i mruknął pod nosem niezadowolony. Cokolwiek
to było, zginęło śmiercią marną. Chociaż… czy kości mogą żyć? Niekoniecznie.
Dlatego Delta nie myślał o tym dłużej, a przynajmniej przez następne kilka
sekund, gdyż prawie potknął się o czaszkę. Realną. Czaszkę. Wilka. Ha! A żeby
tego było mało, dwa niebieskie punkciki spoglądały na niego z oczodołów jak
oczarowane. Szczenię zamurowało. Delta stanął w miejscu, nieruchomy i bez
odwagi aby choćby oddychać. Wydawało mu się? Może to tylko halucynacje ze
zmęczenia? Tak. TO na pewno to. Próbował sobie wmówić i udałoby mu się to gdyby
te wszystkie małe kosteczki nie zaczęły się zbierać do kupy i łączyć ze sobą
jakąś pradawną magią i cieczami. Basior jedynie przyglądał się temu widowisku zamurowany,
nieruchomy jak skała. Przed nim stał żywy, chodzący szkielet. Patrzący się.
Oddychający.
Wystartował zanim ktokolwiek zdążyłby mrugnąć. Teraz miał prosto i z górki a
popychany adrenaliną, mały Delta wyglądał jakby leciał nad ziemią. Szkieletor
nie spodziewał się tej reakcji. W końcu
był przyjazny. Więc ruszył za nim dopadając do niego kiedy wszystko znowu
zaczęło się piąć pod górkę, a małemu Delcie brakło oddechu i musiał się
zatrzymać zmęczony. Wtedy też „kości” podeszły i przysiady obok. Szczenię
obserwowało to w przerażeniu, a jego oczy błyszczały od łez strachu. Siedzieli
tak chwilę, dopóki mniejszy się nie uspokoił.
-Kim jesteś? – szeptem, cichym i rozwiewanym przez wiatr wyraził się Delta. W
odpowiedzi otrzymał jedynie zdezorientowane poruszenie ramionami, a
przynajmniej tym co powinno nimi być.
-Ale jak to nie wiesz?- kłapnął kłami Delta. Nawet on jako sierota wiedział kim
jest. Znowu ten sam ruch. Czyżby jego niechciany i niespodziewany towarzysz nie
potrafił mówić spośród tych kości. Zamachał jedynie coś jeszcze, ale Delta nie
rozumiał. Nic. A. Nic.
Wtedy też szkielet wyciągnął swoją łapę i pazurem wbił się z zaskoczenia w
cienką skórę Delty. Ten młodszy z krzykiem odskoczył od razu. Jednak było już odrobinę za późno. Wokół
tej małej ranki, leczącej się zaskakująco szybko było odrobinę te dziwnej
niebieskiej mazi. Szczenię próbowało ją zgarnąć jednak zakręciło mu się w głowie
i to tak potężnie że musiał się położyć. Oblał go zimny pot i on sam zatrząsł
się w nagłych drgawkach, pojedynczych aczkolwiek nadal nieprzyjemnych. Nie był
w stanie wstać, czuł się bezbronny. CO ten nieznajomy mu zrobił i co zamierzał.
Chyba mały Delta nie był gotowy na odpowiedź. Jeszcze chwilę walczył z własnym ciałem.
Wstawał na łapy, które po paru próbach kompletnie nie chciały współpracować. Czołgał
się dalej od szkieletu jednak ten podążał za nim krok w krok niczym klątwa. W
końcu przerażenie i przedziwna maż wzięły nad nim górę. Obraz rozmazał się i
zatarł powoli rozpływając w ciemność. Dźwięki natury, których maluch próbował
się trzymać ostatkiem sił także zanikły w głuchą ciszę.
Uśmiechnąłby się gdyby
mógł. Gdyby mógł. Znalazł szczenię. Nie był pewien czy to dobrze czy źle, ale
je znalazł. Granatowy. To był kolor którego szukał! Tak! Teraz miał to wszystko
przed sobą, na wyciągnięcie łapy. Jeden problem jednak stawał mu na drodze do
prawdy… jego niemość. A właściwie swoja niemość, gdyż ten Delta mówić umiał.
Jednak jak szkielet bez strun głosowych i oddechu ma wytwarzać dźwięk. Ale mimo
to gonił go. Gonił go! Nie mógł mu uciec.
Kim był? Nie wie. Po to szukał pomocy. Po to szedł całą tą drogę aby na jej
końcu znaleźć odpo wiedzi. Jednak tylko wzruszył kośćmi. Nie może mówić.
Czego chciał? Zadać pytania. W końcu pamiętał tylko imię! Tylko imię!
I nie wiedział co podkusiło go aby podrapać tak malca. W końcu to był malec. A
jaki był przerażony kiedy żywe, ale nieprzytomne ciało szczenięcia położyło się
pod jego stopami. CO robić? CO on uczynił? Jak to odwrócić?!
Jedyne co mógł teraz uczynić to pochwycić go w jedną z łap i znaleźć schronienie
gdyż natura zdawała się nie lubić jego decyzji i zagrzmiała chmurami i mrokiem.
Co teraz? Co począć?
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz