Paketenshika (znowu) leżał, tym razem nie w norze, a w jakimś dołku między korzeniami pierwszego lepszego drzewa. Raczej nie ma znaczenia, że było to drzewo liściaste, poza tym, że przez to dookoła leżało mnóstwo pomarańczowych liści, które stanowiły jednocześnie świetne posłanie i doskonały kamuflaż dla rudego wilka. Ten osobnik akurat nie leżał jednak, żeby się zakamuflować czy wygodnie poleżeć, tylko żeby przemyśleć to, co usłyszał wcale nie tak dawno od najlepszego przyjaciela.
Poradzono mu, żeby wreszcie się oświadczył. W sumie czemu nie? Tyle czasu już są razem z atramentowym basiorem, że chyba wypadało wykonać kolejny krok. Przynajmniej będą mieli powód spędzić ze sobą więcej czasu, bo ostatnio jest z tym jakaś tragedia. Ale czy rudzielec był gotowy na taki odważny krok? Do licha, nie był pewien. Miał wrażenie, że wcale tego nie chce, a jednocześnie pragnął tego całym swoim sercem. A może chodzi o to, że chciałby, żeby to Yir się oświadczył? Przecież on tego nie zrobi! Trzeba wziąć sprawy w swoje łapy.
Wychowanek lisów podniósł się na nogi. Miał pomysł, do kogo się udać w tej sytuacji, a była to ta sama osoba, która złączyła więzłem miłości Sodrokniwę oraz Skinterifiri. Czy może dokładniej mówiąc pomogła ich połączyć. W każdym razie, Paki skierował się do Delty, jednego z niewielu wilków, których towarzystwo jeszcze znosił, a było to dlatego, że Delta pomagał ranie Paksa, by szybciej się zagoiła. No i z paru innych powodów nie wartych teraz wspomnienia.
Znalazł go, a jakże, w jaskini medycznej, gdzie niestety przesiadywał również Yir. Trzeba było wyciągnąć niskiego basiora bez żadnych podejrzliwych zachowań, co było niełatwą sztuką, ale jakoś się udało. Rudy po prostu się spytał, że Delta ma moment na wypicie herbaty, a mniejszy wilk się zgodził. Wyszli więc i odeszli dość daleko, by mieć święty spokój od tych wszystkich stękających i jęczących chorych wilków, których powoli pojawiało się coraz więcej ze względu na porę roku. No i od tego nieszczęsnego Yira, który jak dotąd niczego się nie domyślał.
Najpierw trochę pogadali. Przy herbacie, o starych czasach i ostatnich wydarzeniach, wymieniając się wrażeniami w robocie. Delta narzekał, że ma coraz więcej roboty i gdyby tylko Agrest pozwolił, z otwartymi ramionami przyjąłby trzeciego pomocnika medyka. Tylko wtedy latem nie będzie miał roboty, więc nie ma szans, żeby Agrest się zgodził. Paki zdołał tylko ponarzekać, że nie ma szczeniaków, którymi mógłby się zająć. Potem zaczęło się porządne gadanie na temat.
– Pamiętasz, jak kiedyś ło ho ho czasu temu pomagaliśmy Sodrokniwie zdobyć serce Skinki? – zaczął bezpośrednio, nawet nie nawiązując do rozmowy sprzed kilku sekund.
– Ta, pamiętam... Trochę się namęczyliśmy, ale skończyło się pięknie i uroczyście. Tylko to łapanie papierów z terenami było nieciekawe. A raczej ciekawe w nie ten sposób.
Oba wilki zaśmiały się szczerze na wspomnienie niefortunnej sytuacji. W końcu właśnie to zaowocowało rozszerzeniem się terenów watahy.
– Dlaczego pytasz? – Niebieski basior spojrzał pytająco na swojego kumpla.
– Bo widzisz... jest sprawa.
Po tych słowach rudzielec wyjaśnił wszystko. Opowiedział, jak Soda odwiedził go w norze i rozmawiali o szczeniakach oraz niechętnym na nie Yirze. Paki wszystko porządnie przemyślał i stwierdził, że naprawdę chce wziąć ten ślub, ale zaręczyny muszą być wyjątkowe, tak jak mieli je Soda i Skinka. Tym bardziej, że mają już jedno wspólne dziecko, więc ślub jest naturalną koleją rzeczy. Paketenshika jednak nie umiał sam się za to zabrać, martwił się, że nie wyjdzie mu to tak dobrze, jak ma to poukładane w głowie, dlatego przyszedł po pomoc do osoby, która pomagała Sodzie ze Skinką. Być może teraz też będzie umiał pomóc.
– Nie za bardzo mam kogo innego pytać...
Paki nie dokończył tego zdania, gdy przyszedł odlot. Przez moment znajdował się w krystalicznie czystej wodzie. Mógł w niej spokojnie oddychać, jakby był rybą, a na szyi czuł poruszające się skrzela. Woda wlatywała mu do pyska, a wylatywała tymi właśnie otworami, co było dla wilka tak nienaturalne, że zabolał go umysł. Nie głowa, a umysł.
Wrócił do rzeczywistości, podrzucając głową do góry, czym wystraszył przyglądającego się mu Deltę, który sam podskoczył. Nastąpiła tu tak zwana reakcja łańcuchowa, która szybko się na szczęście skończyła.
– Nie mam kogo pytać o radę. Długo mnie nie było? – zapytał, zachowując się prawie jakby nic się nie stało.
– Chwilunię, zauważyłem tylko dlatego, że przerwałeś w pół zdania. – Towarzysz odwrócił wzrok, chowając swoje zażenowanie. Pewnie uważał, że nie powinien się tak przestraszyć, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz.
– To dobrze. No to jak? Pomożesz mi?
<Dleta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz