Ścieżka zapachowa zaprowadziła wychowanka lisów do pewnej góry nieco poza terenami Watahy Srebrnego Chabra. Jeśli dobrze kojarzył, była to ziemia niczyja, żadna wataha nie miała tu oficjalnego rządu, a to dlatego, że poza górą nic tu nie było. Nikomu nie zależało na tym kawałku nieużytku.
Pakiego jednak bardzo to interesowało. Czuł zapach opadający z góry, za którym wciąż podążał i nie odważył się odpocząć ani na moment. Ścieżka była trudna, ale co to dla kogoś, kto potrafi skakać po gałęziach. Szybko dotarł do miejsca, gdzie zaczynał się krwisty szlak. W tym momencie nie miał wątpliwości. Yir potrzebował pomocy, i to natychmiast!
Rudzielec ruszył pędem w górę, trzymając się na kamieniach lepiej niż niejeden zawodowiec. Wreszcie zapach był na tyle wyraźny, że basior mógł dokładnie określić położenie jego źródła. Ba, czuł nawet samego Yira, który się tu kręcił. Biegł do przodu, żeby nadążyć, mimo że mięśnie paliły żywym ogniem.
– Yir! – zawołał ostatkami sił, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz