- Kara! Kara! – usłyszałam swoje imię, ale moje powieki były zbyt ciężkie. – Obudź się! Błagam Cię, Kara ocknij się!
Otworzyłam
lekko oczy, nie mając siły by nawet wstać. W ciągu ostatnich dwóch dni przybyło
mi mnóstwo nowych ran i pojawiały się tylko kolejne. Mój organizm był
wykończony regeneracją.
-
Co się stało? – szepnęłam z wysiłkiem. Moje gardło było tak zaciśnięte i suche,
że ledwo wydobył się z niego jakikolwiek dźwięk.
-
Levi… on.
-
Lepiej się czuje? – spytałam zamykając na powrót oczy. – Tak wiem, wczoraj
pomagał innym, wychodzi już z jaskini medycznej? – mówiłam lekko majacząc i
starając się uporządkować w głowie to co działo się przez kilka ostatnich dni.
Nasze rozmowy, wzajemne bandażowanie, a nawet śmiech jak znaleźliśmy na to
siłę. Cieszyłam się, że jest z nim tak dobrze.
-
Nie, Kara. On odszedł.
-
Gdzie? Daliście mu jakaś ładną jaskinie? Może niech… - nie dokończyłam bo
zabrakło mi tchu. Cholerne płuca.
-
Kara. Spójrz na mnie. – z trudnemu otworzyłam oczy. Malfoy patrzył na mnie z
przerażeniem i smutkiem w oczach. Tak mi się wydawało. Nie był zbyt wyraźny.
-
Levi nie żyje. – powiedział dosadnie, jakby w gniewie. Ponownie zamknęłam oczy
i odetchnęłam mocno, jakby to miał być mój ostatni oddech. Nie żyje. Opuścił
mnie.
-
Kara?
-
Zostaw mnie. Jestem zmęczona. – powiedziałam odwracając się do niego tyłem i
zamykając ten rozdział raz na zawsze. Przecież nawet go nie znałam. Nie znałam
go choćbym tego chciała. Był tylko wspomnieniem. A teraz już naprawdę… i na
zawsze pozostanie, tylko wspomnieniem.
Spazm
szlochu przeszedł przez moje ciało jeden raz. Później drugi. Pozwoliłam sobie
też na trzeci. Gdy jedna łza skapnęła na zimną podłogę jaskini, wiedziałam, że
to będzie i ostatnia.
---
Czy
życie może doświadczyć Cię bardziej niż zsyłając śmierć kogoś bliskiego? Kilka
miesięcy temu powiedziałabym, że nie ma nic gorszego. Teraz jednak wiem, że się
myliłam. Jest coś gorszego. O wiele gorszego. I jest to śmierć wielu bliskich.
Tak wielu, że przy kolejnej wiadomości, tylko kiwasz głową jakby to był chleb
powszedni. Tylko kolejne imię do zapisania, zupełnie jakby nic nie znaczyło. Jakby
nie należało do niedawno żywego wilka.
Magnus
podpalił ostatnie zwłoki. Nie chciał, żebym tu była, jednak musiałam to przejść
razem z nim. Nikt z nas nie spodziewał się, że i Malfoy nas opuści, zwłaszcza,
że jeszcze wczoraj to on czuł się z nas najlepiej. A dzisiaj…
-
Powiedz mi od razu jak poczujesz, że coś jest nie tak. Nie wiemy czy u nas
dobre samopoczucie też nie jest chwilowe.
Jego
słowa z jednej strony mnie przeraziły. A z drugiej zdałam sobie sprawę, że
wiedziałam o tym, że ja nie umrę. Kto wie, może ci co czuli się dobrze przed
śmiercią, tylko grali, żeby nie robić nam przykrości zawczasu. Żebyśmy
zapamiętali ich w pełni sił. Tak też będzie. Malfoy, Kortez… Levi. W moich
wspomnieniach będziecie silni.
---
Kolejny
dzień i kolejne spotkanie kadry dowodzącej. Generał Fiodorow właśnie wrócił ze
zebrania w sprawie wyspy. Jego szefowie nie byli zadowoleni, ale informacja o
mocy substancji jaką udało im się uzyskać zaciekawiła ich na tyle by nie
przerywać eksperymentu w pełni. Teraz już wiedzieli jak funkcjonowały Canis
Lupus w naturalnych warunkach i co mogli zyskać na okiełznaniu ich i ich mocy.
-
Potrzebujemy kilku miesięcy, żeby wznowić program. Tym razem skupimy się na
łapaniu okazów i badaniu pod względem wydobycia z nich substancji. – słowa
dowodzącego echem odbijały się od ścian sali konferencyjnej. Każdy w pokoju
uważnie patrzył i słuchał Generała, jednocześnie się bojąc, czując szacunek i
starając się nadążyć nad przebiegiem wypadków. Ostatnie tygodnie były
niespodziewanie gorące dla wszystkich. W momencie gdy cały projekt może pójść
na dno, każdy czuje lęk przed stratą posady. A jednak tego typu projektu raczej
nie wpiszesz do CV.
-
Musicie w końcu ją nazwać, jakoś krótko i dźwięcznie. – westchnął dowodzący.
Był szczęśliwy, że szefostwo nie zamknęło projektu, jednocześnie jednak bał
się, że ponownie nie spełni ich oczekiwań. Czuł, że nie ma kontroli nad
przebiegiem wydarzeń, ale wiedział już, że nie odda nigdy więcej całej władzy
tym przebrzydłym Canis Lupus. Gdyby tylko nie ginęli tak łatwo…
-
Pracujemy nad tym. – powiedział jeden z medyków, dokładnie ten który odnalazł
istnienie substancji.
-
Już niedługo panowie. Niedługo zdobędziemy to czego szukaliśmy tak długo. –
uśmiech zagościł na twarzy Generała, a na jego widok uśmiechnęli się też inni.
Pełni nadziei na wzbogacenie i na międzynarodową sławę, podpisali nowe
kontrakty. Kolejne pięć lat badań. Tym razem jednak miały być bardziej owocne
niż poprzednie.
---
Oboje
mogliśmy śmiało powiedzieć, że byliśmy zdrowi. Ostatni z całej watahy. Przez
tydzień czyściliśmy jaskinie i tereny najczęściej uczęszczane. Stos spalonych
ciał ulokowaliśmy w miejscu gdzie rzadko zaglądaliśmy, żeby nie musieć na niego
patrzeć. Właściwie i tak zostały praktycznie same kości, ale powietrze w tamtym
rejonie jeszcze długo będzie pachniało śmiercią i spalenizną. Chciałabym
powiedzieć, że już się z tym wszystkim pogodziłam. Tym razem przecież powinnam
już krócej to przeżywać. Doświadczenie kazałoby się na to uodpornić, ale… mam
wrażenie, że nie da się ani uodpornić na śmierć, ani zyskać doświadczenia w
żałobie niezależnie jak często by się ona pojawiała. Moja właściwie pojawiła
się drugi raz, bo choć straciłam wielu… to straciłam wszystkich na raz.
Właściwie straciliśmy.
Magnus
chyba miał się gorzej ode mnie. Nie byłam pewna, bo nigdy nie był zbytnio
wymowny. Jednak teraz czułam w nim
zmianę, jakby utrzymywał się na powierzchni tylko ze względu na mnie. Znikał
nie wiadomo gdzie, choć zwykle szybko pojawiał się znowu. Czasem łapałam go jak
długo się we mnie wpatrywał i szeptał coś do siebie, albo tylko pogrążał się w
rozmyślaniach, w których nie było dla mnie miejsca. Martwiłam się o niego, ale
jednocześnie musiałam jeszcze zadbać o siebie. Mogłam mieć tylko nadzieję, że
zdążę z pomocą zanim mój starszy brat już nie da rady.
---
Tamtego
dnia obudziłam się później niż zwykle. Słońce już było wysoko na nieboskłonie,
a Magnusa nie było tam gdzie zwykle można było go zastać. Nie oczekiwałam od
niego, że będzie czekał aż wstanę, ale mógłby przynajmniej kręcić się w
pobliżu, tak jak zwykle. Gdy po kilku godzinach nadal go nie znalazłam
postanowiłam pójść w miejsce, w którym miałam nadzieję go nie znaleźć. To
właśnie w trakcie spacery przez las usłyszałam za sobą podejrzanie znajomy
dźwięk. Odwróciłam się i zobaczyłam dziwnego latającego czarnego ptaka. Miał
jedno oko, które chyba otwierało się i zamykało systematycznie i było krwisto czerwone
i świecące. Skrzydła miało dziwne, poruszały się obrotowo i zupełnie inaczej
niż u innych latających stworzeń, które znałam. Patrzyłam chwile na to nowe
stworzenie, dopóki nie zaczęło we mnie czymś rzucać. Przy mojej łapie
wylądowała pewnego rodzaju strzałka, albo strzykawka. Kilka sekund później
pojawiła się kolejna, znowu chybiając. Nie zastanawiając się długo, ruszyłam w
drugą stronę, czując wewnętrznie, że to stworzenie nie chciało dla mnie niczego
dobrego. Musiałam jak najszybciej odnaleźć Magnusa.
Dziwny
ptak poruszał się za mną, próbując mnie dogonić, jednak bez skutku. Widać było,
że nie znał dokładnie lasu i co chwile znikałam mu z oka (chyba miał tylko
jedno). Pogoń nie trwała długo, bo po kilku minutach zasapana dobiegłam do
skarpy, na której miałam nadzieje (nie) znaleźć Magnusa. I właśnie tam go
znalazłam.
-
MAGNUS!!! – wrzasnęłam widząc co się dzieje. Gdy jego ciało, niemal bezwładne,
zniknęło za kamienną skarpą, wyprułam do przodu jakbym jeszcze mogła go złapać.
Oczywiście nie mogłam. Serce galopowało mi szybciej niż moje łapy, a piszczący dźwięk
nadciągającego po raz kolejny stworzenia, tylko mnie pospieszał. Z impetem
odbiłam się tylnymi łapami od końca skarpy i dopiero wtedy spojrzałam w dół.
Zobaczyłam jak ciało mojego brata uderza o rozgniewane fale i wiedziałam, że z
moim zaraz stanie się to samo. Moje ciało się obróciło i ostatnie co udało mi się
zobaczyć to ten dziwny ptak oddalający się coraz bardziej i obserwujący uważnie
jak znikam w ciemnej i zimnej wodzie.
A
później? Później ocknęłam się w nowym świecie. Na nowym lądzie. Myślę jednak, że
tą historię już dobrze znacie.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz