Basior ocknął się z ogromnym bólem głowy, zupełnie jakby przebiegło po nim całe stado agresywnie nastawionych łosi. Czy łosie mogą być agresywne? Nie ważne. Wayfarer nie miał ochoty myśleć nad tak mało znaczącymi sprawami. Za bardzo dudniło mu w głowie, zarówno bólu, jak i z zupełnie innego, nie do końca określonego powodu. Za cholerę nie mógł zgadnąć, skąd to straszne dudnienie, wiedział tylko, że przeszkadzało mu w myślach. Chwila moment... GDZIE DO DIASKA JEST KAPELUSZ?!
Wilk podniósł się tak gwałtownie, że oszałamiający ból pod kopułą niemal przygniótł go z powrotem do ziemi. I o ile go nie przygniótł, to zdołał wydobyć z niego przedłużony syk i skrzywił mu mocno pysk. Gdzieś dookoła były głosy, dudnienie prawdopodobnie było muzyką, bo było dziwnie rytmiczne i powiązane z nieco cichszym dudnieniem. Co się tu dzieje, do licha? Dlaczego myśli uciekają jak mysz spomiędzy łap i są takie zamazane, a świat kręci się przed oczami, kręcąc fikołki, tańcząc i blednąć w miarę z narastającym bólem? W środku coś szumi, ciało jest jakieś takie ciepłe i miękkie, łapy nie mają wcale ochoty utrzymać ciała na swojej wysokości. Coś tam ktoś tam mówił, może do niego, może nie. Kapelusza nigdzie nie było, nawet piórka po nim, nawet choćby płatka kwiatu wszytego w żółty materiał. Ale za to na szyi był szal. Ry'a? Chyba Ry'a. Way tak strzelał, że to było Ry'a, choć basiory widywały się tylko czasami i tylko na odległość, jak obaj poszli sobie gdzieś zapalić i akurat trafili w to samo miejsce. Fajka! Gdzie jest fajka? A. Tutaj. Leży sobie grzecznie obok nóżki. Czyli ktoś ukradł kapelusz, ale zostawił fajkę. Jak miło z jego strony.
A, on wie, dlaczego jego myśli są takie niepoukładane. Zorientował się po dwóch butelkach spirytusu leżących obok niego. Jest impreza, jest pijańsko i nawet on w tym momencie przesadził. I to tak ostro, że na jakiś czas urwał mu się film. Dobrze, że nie na stałe.
Czyiś ogon zaatakował twarz biednego, kompletnie pijanego podróżnika, niemal przewracając go na jego glinianych nóżkach. Waf miał ochotę wygarnąć imprezowiczowi i może jeszcze na deser udekorować mu twarz siniakami, ale widok, jaki przyszło mu oglądać, zupełnie zbił go z tropu. Oto czarny wilk z białymi znakami na ciele oraz głową przystrojoną w wilczą czaszkę, znany w watasze pod imieniem Atsume, tańczy sobie Makarenę, łamiąc swoimi ruchami wszelkie prawa wilczej anatomii, nie łamiąc przy tym ani jednej kości, ani nie uszkadzając sobie stawów. Najwyraźniej alkohol faktycznie sprawia cuda.
Miał już go wyrównać do pionu pomimo swojego okropnego stanu, gdy usłyszał kogoś kaszlącego bardziej pod drzewem na boku polany, gdzie wszyscy się bawili. Z początku nie poznał sylwetki nieco starszego basiora, ale gdy ktoś zawołał do niego "Dergud!", Wayfarer oprzytomniał. Co tu robi ktoś z innej watahy? Co tu się odpierdala??
Zauważył ciemną ciecz wytryskającą z ust wilka za każdym razem, gdy ten kaszlał. Oby zdechnął jak najszybciej, pomyślał szczerze i złośliwie podróżnik. Jednego pasożyta mniej. Zdychaj, zdychaj i kurwa nie wracaj.
No, to tyle było z Derguda. Way dalej się nim nie przejmował, tylko starał się nieco bardziej ogarnąć okolicę, zanim zdecyduje się rozpocząć bijatykę z Atsume. Nie chciałby, żeby oberwał ktoś niewinny, nawet jeśli z drugiej strony gówno go to obchodziło. Nie miał nic do stracenia. Kapelusz już mu ktoś zabrał.
Nie umknęła jego uwadze oczywiście masa przeróżnych wilków, które uczestniczyły w tej balandze, a każdy z nich był albo upity do nieprzytomności, albo ledwo trzymał się na łapach. Zaledwie malutka garstka miała jakąkolwiek świadomość pozostałą w oczach, ale po kieliszkach i butelkach trzymanych w łapach wiadomym było, że ten stan nie potrwa długo. W niektórych miejscach leżały zwrócone na zewnątrz pamiątki po kolacji, na którą składała się masa królików, kilka saren i łoś, czyli w skrócie mówiąc leżały na polanie rzygi. Oprócz nich znalazło się także całe kilka skupisk szklanych butelek po spirytusie, rozbite szkła (w tym i sam Szkło zalegający na uboczu z pobitym pyskiem), resztki po kolacji (to, czego nie dało się już przełknąć, a nie to, co wróciło z powrotem na świat po przełknięciu), a wszystkie te widoki zdobiła masa robaczków świętojańskich. Że też te małe gnojki nie bały się podlecieć do pijanych wilków, no o tym to chyba nawet zacni poeci by nigdy nie pomyśleli. Oni w sumie nie pomyśleliby, że wilki mogą się upić.
Wśród tego całego imprezowego burdelu Wayfarer wypatrzył charakterystyczne trzy rude kity, które na ten moment kręciły się jak taki mały wirek, bo zamiast machać jak u normalnego wilka na boki były zmuszone kręcić się wokół siebie. Paki zaczepiał w czymś Agresta, wtulając się w niego, trącając głową jak jakiś kot i ogólnie łamiąc wszelkie zasady zachowywania przestrzeni osobistej innych. I o dziwo, Agrest go jak na razie za specjalnie nie odtrącał.
Interesując się tym zachowaniem, Way postanowił sprawdzić, cóż takiego ciekawego dzieje się pomiędzy tą dwójką. Na swoich trzęsących się nóżkach podszedł bliżej, przyglądając się, co też się tam odpieprza. Nie przejmował się, czy ktoś go przyłapie, wszyscy byli zbyt pijani, by się przejmować.
Pod łapą Agresta zauważył papierek. Nie byle jaki papierek do tego, to był oficjalny dokument, spisany ładnym, czytelnym pismem. Litery się zamazywały niefortunnie przed pijanym wzrokiem, ale większe pismo dało się jako tako odczytać. Uwaga! Głosiło tak:
"LOCKDOWN Zakaz wychodzenia z jaskiń przez całą dobę."
Paki tylko się chichrał i żartował, jaki to durny pomysł, by ogłosić masową kwarantannę. A Agrest tymczasem poważnie zastanawiał się, czy podpisać ten papierek, czy może sobie odpuścić. Ale po jego minie było wiadomo, że wybierze tą drugą opcję.
No nie. No chyba kurwa no nie. Jeśli Agrest to podpisze to Wayfarer spierdala daleko od WSC i może nawet jego stopa więcej tu nie postanie. Przecież nie będzie siedział 24 na dobę w ciasnej norze wypełnionej wilkami i lisami. Oszalałby. On kocha wolność, jest wolnym duchem. Wolne duchy nie trzymają się domów.
Co to to nie.
Brązowy basior w przypływie emocji rzucił się na alfę z agresją większą, niż ktokolwiek mógłby go posądzać. Co to to nie. Nie da się zniewolić. Nie da sobie odciąć skrzydeł.
Nagły atak na tyle zaskoczył Agresta, że ciemnoszary basior nie zdążył się nawet obronić. Ledwo tylko ogarnął, co się dzieje, a zęby młodszego już przegryzało mu gardło. Trysnęła krew. Cała fontanna krwi. Paki pozostał nieporuszony, patrzył obojętnym wzrokiem na to wydarzenie, w końcu naoglądał się w życiu i w śmierci krwi co nie miara. Czerwona ciesz obryzgała całą twarz podróżnika, on już nie był taki odporny.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz