Tora okrążył ją po raz dziesiąty chyba, przewracając tą sytuację w myślach. Pinezka szczerze miała dość, po prostu chciała wrócić do domu, a ta gadzina robił sobie z niej eksponat, zamiast po prostu ją wziąć. Gdyby mogła, z pewnością by go ugryzła.
– Mam pomysł, tym razem lepszy – odezwał się wreszcie zielony basior. – Chwyć mój ogon.
Strażniczka zrobiła, jak jej kazano, zaciskając palce łap wokół zielonego, nieco obrzydliwego ogona. Chyba nigdy nie polubi gadziej skóry. Ale przynajmniej ten wybryk natury miał jakiś porządny pomysł, który miał jej pomóc.
Pociągnął ją za sobą, co wcale nie było takie trudne, jak niektóry mogło by się wydawać, bo wadera nie ważyła właściwie nic. Była bez grawitacji. Zaczął ją ciągnąć najpierw po tej samej wysokości, potem dopiero zaczął się zniżać ku ziemi. W trakcie drogi wykonał kilka slalomów, pętl i innych powietrznych figur choreograficznych, która Citlali znosiła dzielnie, choć nie rozumiała, po co to wszystko było.
Po pewnym czasie wilkosmok wyrwał ogon z jej uścisku, a ona poleciała do przodu.
– Na mózg ci padło?! – wrzasnęła, hamując w powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz